Każdy naród, a niegdyś nawet każde plemię, kultywował charakterystyczne i często niepowtarzalne tradycje i obrzędy związane ze śmiercią. Dzisiaj albo zapomina się o wielu z nich, albo uważa się je za śmieszne, zabobonne i staroświeckie. Śmierć zawsze była jednym z najważniejszych wydarzeń w ludzkim życiu. Taką rangę miały jeszcze narodziny (chrzciny) i ślub (wesele). Znajdowało to wyraziste odbicie w folklorze białoruskim.
Śmierć, jako zjawisko nie do końca jasne, obrosła w bogatą i mistyczną zabobonność. Fenomenem można nazwać nie tylko obrzędy bezpośrednio związane z pochówkiem, ale również kult przodków. Często niepiśmienny naród potrafił wymienić przodków kilkanaście pokoleń wstecz. Dzisiaj ta wiedza ogranicza się do dwóch-trzech pokoleń. Kultowi przodków bezpośrednio były poświęcone uroczystości zwane “dziadami”, podczas których żyjący spotykali się ze swoimi przodkami. Fakt ten świadczy o tym, że Białorusini w przeszłości nie przyjmowali śmierci z panicznym strachem, wierzyli w życie pozagrobowe. W pogaństwie śmierć była postrzegana jako pewien etap egzystencji, polegający na przemieszczeniu się z jednej rzeczywistości do innej, w tym wypadku ze świata żywych do świata dziadów. Co ciekawe, oba światy istniały w tej samej rzeczywistości. Różne wierzenia pomagały zrozumieć związane z tym zawiłości, a przede wszystkim przemóc strach.
Śmierć można było przewidzieć, wiele przesłanek zapowiadało nieszczęście w rodzinie. Były to tak bezpośrednie zdarzenia fizyczne, jak i sny. Można było na przykład spodziewać się śmierci, jeżeli czarny ptak uderzył w okno, ewentualnie gdy czarna kura zapiała jak kogut. Często głośne wycie psów w nocy oznaczało, że na wsi ktoś umrze. Także sny o wyrywaniu zębów, glinie, weselu, zapowiadały pogrzeb. Również gdy śniły się topniejący śnieg lub zachód księżyca, trzeba było się liczyć ze śmiercią śniącego. Często też śmierć przeczuwano. – Kożny, kotory bude wmirati, zochowujetsia trochu po inszomu jak na szto deń – mówiono we wsi Klejniki. – Wuon perapraszaje wsiech za sztoś i nichto ne znaje za szto.Wuon jakoś tak wże znaje, szto pomre.
Śmierć inaczej jest postrzegana przez ludowe przekazy, i inaczej tłumaczy ją nauka. W medycznych księgach zapisano: Z punktu widzenia praktyki medycznej śmierć możemy podzielić na śmierć kliniczną i śmierć biologiczną. W stanie śmierci klinicznej następuje zatrzymanie krążenia i oddychania – jednak od momentu ustania pracy serca przez czas 3-5 minut istnieje możliwość przywrócenia podstawowych funkcji życiowych. Śmierć biologiczna oznacza śmierć komórek organizmu i jest to proces nieodwracalny. Według prostego narodu śmierć następowała wtedy, gdy człowiek przestawał okazywać jakiekolwiek oznaki życia. Dusza w ciele zostawała do czasu, póki nie zabiły trzykrotnie cerkiewne dzwony.
Na białoruskich ziemiach ludzie do śmierci szykowali się już w młodości. Głównymi oznakami oswajania się ze śmiercią były “dziady”, każda sobota była też czczona jako święto przodków.
Bogaty gospodarz miał przygotowaną trumnę, którą trzymał w komorze. W trumnie przechowywano ziarno. Po śmierci gospodarza rozdawano je wioskowej biedocie. Ziarno w folklorze białoruskim było symbolem życia. Każda gospodyni posiadała specjalną koszulę, którą zakładała tuż przed samym zgonem. W koszuli tej była również grzebana. Koszula ta odgrywała ogromną rolę także za życia gospodyni. Była największą przyjaciółką, z jaką kobieta dzieliła się wszystkimi swoimi problemami, szczęściem. Koszula “znała” również najskrytsze tajemnice swej właścicielki.
Gdy nadchodził dzień śmierci, cała rodzina zbierała się przy umierającym. Przy gromnicy wszyscy czekali na ostatnie chwile życia odchodzącego. Umierający żegnał się ze wszystkimi. Jeżeli po śmierci miał otwarte oczy, należało je zamknąć – robił to najstarszy syn. Wierzono, iż kamienny wzrok nieboszczyka może zabić innych. Tuż po odejściu wszyscy zebrani po trzykroć modlili się. Przestrzegano jeszcze jednej ważnej zasady. Osoba, która dotykała nieboszczyka, nie mogła przez rok pracować przy zasiewach zboża. Gdzieniegdzie tradycją była praca przy zbożu podczas żałoby, ponieważ zboże symbolizowało życie.
Gdy umierał gospodarz, obowiązkiem najmłodszego syna było obwieścić o śmierci właściciela całemu dobytkowi. Informował on też o tym, kto – najczęściej najstarszy syn – zajmie jego miejsce. Istniał zabobon, który mówił, że jeżeli gospodarz był bardzo skąpy, może zabrać ze sobą cały swój dobytek. Bo zdarzało się, że kilka dni po pogrzebie padały w gospodarstwie wszystkie zwierzęta. Inna oznaką tego zabobonu były częste pożary, których efekty były nie mniej tragiczne.
Według ludowych wierzeń szybka i niespodziewana śmierć świadczyła o czymś złym. Każdy człowiek powinien mieć czas, aby do śmierci się przygotować. Długa i ciężka śmierć mówiła o tym, że umierający miał na swej duszy przynajmniej jeden śmiertelny grzech.
Gdy nieboszczyk leżał już na pokuci, nie można było schylać się nad nim, gdyż dusza zmarłego mogła przejść na nachylającego się, w nocnych koszmarach nieboszczyk powracałby i prosił o zwrot jego duszy. Gdy nieboszczyk był w domu, należało zasłonić wszystkie lustra, zatrzymać zegary. Pod trumnę kładziono żelazne przedmioty, prawdopodobnie zapobiegały nieprzyjemnym zapachom. Póki ciało nieboszczyka znajdowało się w domu, nikt z przebywających tam ludzi nie mógł zasnąć. Wierzono, że można już się nie obudzić z takiego snu. Jeżeli umierała kobieta, córka nie powinna zbytnio lamentować i płakać, gdyż śmierć w takim przypadku może przejść na nią. Nieboszczyka nie należało się tylko i wyłącznie obawiać. Wierzono i w pozytywny wpływ ciała zmarłego. Jeżeli ktoś był chory, powinien dotknąć nieboszczyka – ponoć pomagało
Bogata jest również obrzędowość związana z pożegnaniem zmarłego z domem. Trumnę z ciałem noszono po całej chacie z kata w kąt. Przy wynoszeniu trumny z chaty zatrzymywano się nad progiem i czterokrotnie opuszczano trumnę w dół. Trumnę należało wynosić wyjściem skierowanym w stronę cmentarza. Obowiązkiem domowników po wyniesieniu nieboszczyka było posypanie ziarnem miejsca pod pokucią. Czynność ta miała zapobiec powrotom duszy zmarłego do mieszkania. Po wyniesieniu trumny na podwórze ponownie czterokrotnie opuszczano ją w dół, ułatwiając zmarłemu pożegnanie z dobytkiem. Drzwi były wówczas szeroko otwarte we wszystkich gospodarczych budynkach.
Następnym etapem była droga z chaty do wioskowego krzyża. Pod krzyżem modlono się. Podczas niesienia trumny przez wieś firany i zasłony we wszystkich chatach powinny być zasłonięte. Zabronione było otwieranie drzwi i okien, a wszystko to dlatego, aby nie wpuścić śmierci do chaty.
Po modlitwach przed krzyżem chałturny pochód kierował się w stronę cerkwi, a po modlitwach w świętym miejscu wszyscy szli na cmentarz. Trzymano się niepisanego prawa, które zabraniało członkom rodziny kopania mogiły.
Jeżeli chowano samobójcę, trzeba było się liczyć z tym, że ciało nie będzie przyjęte w cerkwi, zaś mogiła może znaleźć się poza terenem cmentarza.
Jest jeszcze jeden ciekawy zabobon związany ze śmiercią. Otóż, jeżeli nieboszczykowi podczas służby otworzy się lewe oko, w rodzinie wkrótce umrze kobieta. Otwarcie prawego oka przepowiadało śmierć mężczyzny.
Już po pogrzebie ludzie starali się zdobyć chociaż kawałek sznurka, na którym spuszczano trumnę do mogiły. Sznurek ten wiązano później na krzyżach na mogiłach samobójców. Czynność ta miała przynosić szczęście osobie, która tak czyniła.
Wokół samobójczej śmierci krążyło wiele legend i zabobonów, których zadaniem była przestroga przed tym czynem. W Klejnikach opowiadano, że samobójca niemal nigdy nie ma na szyi krzyżyka, którego znajdowano zwykle na ziemi obok ciała. Sprawcą tego były, według mieszkańców wioski, diabelskie siły. Prawie zawsze wisielcy mieli też poobdzierane ze skóry nogi – fakt ten również przypisywano złej mocy szatana.
Zwyczajem było wkładanie do trumny rzeczy, jakie nieboszczyk w życiu lubił, ewentualnie z jakimi był bardzo związany. Tak więc krawcowi wkładano igłę z nićmi, zegarmistrzom zegarki, gdy nieboszczyk nadużywał alkoholu wkładano do trumny butelkę wódki. Chodziło o to, aby dusza nieboszczyka nie wracała do chaty po swoje ulubione rzeczy i nie straszyła w ten sposób domowników. Ciekawym zwyczajem było wrzucanie do mogiły kieliszków, z jakich nadużywali alkoholu niesforni mężowie.
Do dzisiaj zachował się zwyczaj sypania na trumnę trzech garści ziemi. Nieboszczyk chowany był zawsze nogami na wschód. W nogach stawiano krzyż, który miał pomóc duszy podnieść się z mogiły.
Zdarzało się, że pomimo wszelkich starań dusza zmarłego nawiedzała rodzinną chatę. Pierwszą czynnością w takich przypadkach było obsypanie chaty ziarnem maku. Lud wierzył, że “złe” dusze nie wejdą do mieszkania, póki nie zbiorą wszystkich rozsypanych ziaren. Wierzono, że gdy zawyje pierwszy kogut, dusze uciekają do mogiły. Nie zawsze jednak sypanie maku wokół chaty przynosiło oczekiwane efekty. W takim przypadku ziarno sypano od chaty do mogiły. Często po tej czynności nocne nawiedzanie się kończyło.
Pamiętamy wszyscy z filmów o wampirach, w jaki sposób można było je zniszczyć. Podobne sposoby były praktykowane przez naszych przodków, jeżeli duch zmarłego nadal nawiedzał chatę. Sposoby “uciszenia” stawały się coraz bardziej drastyczne. Następnym więc etapem było przybicie ciała zmarłego do trumny za pomocą osinowego patyka. Kiedy i to nie pomagało, ostateczną czynnością było odrąbanie nieboszczykowi głowy.
Jak widzimy, bardzo bogata jest białoruska tradycja i zabobonność w odniesieniu do śmierci. Opisane wierzenia i tradycje to tylko mała część wszystkiego, co się z nią wiąże. W tradycji białoruskiej śmierć to nie tylko medyczne 3-5 minut, to jedno z ważniejszych wydarzeń, które wyznacza koloryt, porządek i cel życia człowieka.