Za niebokresem Europy

Antologia nowej poezji białoruskiej 1987-1997


Wiersze

APEL KOMSOMOŁKI

Przemija życie w bezsensownej krzątaninie,
tylko sierp z młotem ratują nas od błota,
a ty mi mówisz o dalekich gdzieś krainach,
jak nakręcony antypatriota.

Nie opowiadaj mi o brandy–ananasach,
Lenina Lampka nam oświetli szlak,
i świat zapomni o burżujach–pederastach,
poznawszy miecza Damoklesa kształt.

I rajskie szczęście już wkrótce nastanie...
Czy ty nie słyszysz? — To komunizm drepcze.
Dlatego szybko kochajmy się, Wania!
Choćby tu, na czerwonej gwiazdeczce.



DZIEŃ JAK TYDZIEŃ

Absolutnie nowe cud kreacje:
w nocy, koło pierwszej — fascynacja,
wcześnie rano — druga masturbacja,
w czasie pracy — dekomunizacja.

Kolega opowie o polucji,
sekretarka o pobycie w Turcji,
szef podpisze szybko rezolucję
by powstrzymać wreszcie prostytucję.

Przy obiedzie zaczynamy akcję —
oplujemy w parlamencie frakcję,
nam zależy na prywatyzacji
i nie chcemy już rusyfikacji.

Wieczorem, by zniszczyć hipokryzję,
obejrzysz spokojnie telewizję,
potem jeszcze łyk białej magnezji...
Oto ona, codzienna poezja.



JOKOHAMA

Znów marzy mi się Jokohama,
hotele z metalu i szkła.
Tam oczy świdruje reklama,
całuje zaspana mgła.

Tłum ludzi i sznur samochodów,
a wszystko na błysk, istny cud.
Swoboda! Swoboda! Swoboda!
A tu — białoruski smród.

Na Bliski Wschód dziś odjadę
lub Zachód, jeśli Bóg da.
I znów prezydenta objadę,
gówniany patriota — to ja.

A może nie ruszę się z domu,
wypiję sam siebie do dna
jak wina łyk do obiadu.
Nie twoja to wina, choć żal,

że widzisz z wąsami chama,
że wszystko ma gówna smak.
Znów śni mi się Jokohama...
Nie będę tam nigdy i tak.



SPERMA PREZYDENTA

Nie sięgaj koleżanko po mój penis,
nie czekaj dzisiaj na nadejście nocy.
Widzę, mój tors wysoko sobie cenisz
i niby bladź sowiecka patrzysz prosto w oczy.

Wlepiłem wzrok w mój stary telewizor
jak w niedomyty sedes, widzę prezydenta.
Siedzi na koniu, chyba mu odbiło.
Dobrze być kołchoźnianym impotentem.

A wokół niego eunuchów stu z obsługi.
Ich świńskie ryje i sobacze mordy
zapomnieć trudno... Już wyciągasz ręce
i pragniesz, bym ci wsadził w odbyt.

Ach, suko, niżej pępka mnie całujesz,
zaciskasz zęby topiąc się w ekstazie.
Na prezydenckie słowa spermą plujesz,
pracujesz jak japoński ekwalajzer.

Już kulminacja — rozpływasz się w nirwanie.
Niby gorący gejzer, co w Kamczatki łonie,
sączy się prezydencka sperma po ekranie,
debile uśmiechnięci klaszczą w dłonie.

Alina Wawrzeniuk

Jury Humianiuk - ur. w 1969 r. w Grodnie. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Grodzieńskim. Pracuje jako kierownik literacki w Grodzieńskim Teatrze Lalkowym. Autor zbiorów poetyckich Wodar cieła (1992) i Twar Tutanchamona (1994) oraz opublikowanej częściowo powieści Apostały nirwany (1995-97). Główny redaktor pisma literackiego Kałośsie.