Za niebokresem Europy
Antologia nowej poezji białoruskiej 1987-1997
Wiersze
ZUCHWAŁE FANTAZJE NA TEMAT SŁAWY
To o mnie, śpiewającym w bramach,
to o mnie, zaczytanym na melinach,
ujadać będzie na partyjnych łamach
kolejno każdy marny pisarzyna.
Leźć będą do mnie drzwiami i oknami,
za klapy chwytać, prosić o autograf.
„Wyrastał w biedzie, między sierotami...” —
napisze potem cwany w słowach biograf.
Napiszą też, jak żyłem, oddychałem,
nakłamią o mym losie i twórczości.
Na egzaminie student pobielały
nad moim wierszem sapnie w nos ze złości.
I czujny krytyk też coś nagryzmoli
o otwartości mojej zgrzebnej duszy.
I nawet szpicla w zaprzedajnej roli
mój wiersz pazurem czepi i poruszy.
I tylko trawy, ptaki i zwierzęta
mój duch otulą, gdy nieposkromiony
wyleci z ciała, pozrywawszy pęta,
na zawsze wolny i nie zadłużony.
MORFOLOGICZNA DESTRUKCJA GŁOWY W MARCU
Sferyczna kubatura białych kłów,
bezczelnie mi wypełnia gębę,
pośrodku z pożądania dymi ów,
co krzyk rozwściekla za ich zrębem,
na strzępy rwie membrany szarych mas,
rozbiera furie z szat do goła,
mój cięty lont, mój sokratyczny pas —
pluj smoczym jadem w archanioła!
I ty, mój wale, w gotowości stój,
dopóki krew rozwiera żyły,
daleko jeszcze nasz ostatni bój,
za wcześnie kłaść się do mogiły.
I niech też owoc rajski, moja krtań,
posłuży, kiedy będę słowo
na wiecach głosić lub próbować dań
z kochanych rąk pachnących zmową.
GDY WSTAJE OD ORGANÓW
Do mszy grywając na organach,
kochając księdza w białej farze,
kobieta marzy, aby w polu
pozostać na noc ze żniwiarzem.
Grywając na organach Bacha,
kobieta sercem się wyrywa,
jak ptak swobodny i wesoły,
nad czystą wodę, w żółte żniwa.
Ucichły dźwięki. Młody kleryk
zapomniał dla niej o Jezusie,
samotny w nawie, jak poeta
swój wiersz jej kreśli na obrusie.
Kobieta schodzi na dół z chóru,
kobiecie zbrzydły te organy,
więc jedzie nad słoneczne morze
i romansuje z jakimś panem.
Kobieta robi, co powinna,
kobieta spełnia swoją rolę.
Organy milkną tam na górze,
kobieta długo śpi na dole.
* * *
Wigilia. Stół z wieczerzą postną.
Od Organistki zero listów.
Nad urzędami wiszą flagi
wybranych przez nasz lud faszystów.
Pod ulicami nielegalna
sprzedaje się literatura,
wydaje ją w podziemiu w Wilnie
nieznana całkiem mi struktura.
Troszeczkę zimy. Śnieżek prószy.
Włóczędzy siedzą w ciepłym barze,
tam mogą ogrzać swoje ciała,
zsiniałe szwy i tatuaże.
Znów zima! Biała, słowo daję!
Po wernisażu „Modernistów”,
gdy wracam, jakiś głos mnie wzywa
na zaporoże reconquisty.
Boże Narodzenie, 1995.
SENTYMENTALNE SPOTKANIE NA LINII OGNIA
Patrzę, gdy stoisz rozjaśniona,
w promieniach słońca wykąpana,
poprawiasz paski na ramionach,
ze znajomymi rozgadana.
Ja też poprawiam paski i regalia,
by podejść bliżej i zasalutować,
lecz błyszczy wstęga z nabojami z dala
rozkazem na piersiątkach: nie szarżować!
Więc stoję dalej, czekam na kochaną,
przyjemnie skrzypią buty z mocnej skóry,
ubijam w miejscu ziemię Kanaanu,
a jutro w niej pociski wyrwą dziury.
Lecz oto woła mnie ma kochaneczka
(naboje z wstęgi sypią się na trawę
jak żółty groch łuskany do spodeczka),
znalazła czas i dla mnie na odprawę.
Nareszcie razem, ty, ja i regalia,
do diabła paski, rapcie, i kabury!
Znikają w mig tej wojny nierealia,
gdy chwytasz zemsty miecz pod mym mundurem.
Ten oręż służy mi z największą chęcią,
to jest broń biała oraz samostrzelna —
w ataku można nią zadawać pchnięcia,
a także strzelać — krótka jest, lecz celna.
Patrzę, kochana, jaka jesteś rozjaśniona,
gdy stoisz w deszczu, blasku słońca lub księżyca,
pasuje ci wszyściutko — paski na ramionach,
pepesza, szmajser, sten, a nawet hakownica.
* * *
Wstąpiła. Najpierw szło o mężu,
aptece i kłopotach córki,
a potem o dziurawym wężu,
doniczkach nowych na ogórki
(bo w starych wzeszły jak łopuchy
i nie chce jej się ich pikować).
Szepnęła: „W mieście chodzą słuchy,
że mogą pana aresztować”.
„Możliwe. Już tu przychodzili...
Lecz po co nam te zbędne słowa?
Dopóki jeszcze nie wsadzili,
Uczcijmy dzień ten aktem płciowym.
Rozścielmy szybko pościel białą
na tapczan stary, lecz wciąż twardy,
i wypowiedzmy wspólnym ciałem
wrogowi bezmiar swej pogardy.
Dopóki stoi wróg za drzwiami,
będziemy potem się oblewać,
będziemy skrzypieć sprężynami
i wznosić modły, płakać, śpiewać.
Czy pani zgodna z tym projektem?”
„Tak, jestem zgodna, dość gadania,
gotowa jestem być obiektem
niezbędnym panu do kochania”.
Więc skochaliśmy się na amen,
a wróg za drzwiami stał bez ruchu
i klął świętości w żywy kamień
dopóki nie wyzionął ducha.
A po dziewiątej tuż za progiem
ujrzałem z nią, jak sobie leży,
i śmiech nasz brzmiał nad sztywnym wrogiem,
jak zew sukubów do lubieży.
Jan Maksymiuk
Sławamir Adamowicz - ur. w 1962 r. w obwodzie archangielskim (Rosja) w rodzinie zesłańców z Białorusi. Ukończył wydział filologiczny Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego w Mińsku. Autor pięciu zbiorów poezji: Kalwaryjskija klony (1990), Ziamla Chanaan (1993), Zwarotnyja prawakacyi (1994), Kachańnie pad akupacyjaj (1996), Śpiral Bruna (1997). Aresztowany w kwietniu 1996 za wiersz Ubiej priezidienta (w j. ros., opublikowany w witebskiej gazecie opozycyjnej Wybar) i za próbę nielegalnego przekroczenia granicy z Litwą, przesiedział 10 miesięcy w więzieniu pod zarzutem nawoływania do zamordowania głowy państwa. Założyciel i główny ideolog organizacji „Prawicowy Rewanż”. Mieszka w Mińsku.