Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

07-08/2003


Byłem w Wołkowysku

23 kwietnia tego roku wyjechałem ze swym kolegą na Białoruś, do Wołkowyska. Byliśmy tam osiem dni, a więc wystarczająco długo, aby rozejrzeć się po tym kraju, zapoznać się z panującą tam sytuacją.

Przy wjeździe do Białorusi tamtejsi pogranicznicy sprawdzali tylko dokumenty, zaś celnicy, gdy powiedzieliśmy, że nie jesteśmy handlarzami, nie zajrzeli do naszych walizek. Przy powrocie polscy celnicy nas co prawda kontrolowali grzecznie, za to białoruskie kobiety sprawdzali bardzo szczegółowo – liczyli nawet paczki papierosów. Wyglądało to niezbyt ładnie i przypominało czasy, gdy Polacy (były to lata 1966-1990), przy życzliwej pomocy tychże Białorusinów, oficjalnie i nieoficjalnie wywozili z ówczesnego ZSRR masę złotych rzeczy.

W Wołkowysku kupiłem miejscową gazetę i od razu zobaczyłem w niej wydrukowany program telewizyjny... polskiej Jedynki i Dwójki. Nic w tym dziwnego, przecież mieszkańcy Białorusi Zachodniej nieźle znają język polski. W Wołkowysku oprócz Telewizji Polskiej można oglądać dwa programy Telewizji Mińsk, po dwa programy z Petersburga i z Moskwy oraz miejscowe lokalne stacje z Grodna i Słonimia. Z całą pewnością więc w tej dziedzinie panuje pełna swoboda i nikt, żadna z narodowości, nie jest tu dyskryminowana. Czego nie da się powiedzieć o Bialostocczyźnie.

Wszystkie oglądane przez mnie programy stały na dobrym poziomie, zarówno te nadawane z Mińska, jak też z Moskwy i Petersburga.

Tolerancja i otwartość

Białoruskie społeczeństwo jest tolerancyjne, szczególnie jeśli chodzi o sprawy narodowościowe. Każdy obywatel rozmawia w jakim chce języku, bez obawy o konsekwencje w pracy może podawać swoją narodowość w ankietach personalnych. Jakże inna atmosfera panuje w Białymstoku, gdzie prawie nikt nie odważy się rozmawiać w swoim, niepolskim, języku na ulicy, a nawet i w domu – żeby przypadkiem sąsiedzi nie usłyszeli. Niedobra pod tym względem atmosfera panowała też w czasach PRL-u, gdy władza nie chciała zauważyć istnienia w swoim kraju innych niż polska narodowości.

Od mego poprzedniego pobytu w Wołkowysku w styczniu 2001 r. w mieście zrobiono wiele dobrego: wykonano próg na rzece, pogłębiono ją i oczyszczono, wybudowano zadaszone przystanki autobusowe. W mieście działa polska średnia szkoła, wszędzie panuje wzorowa czystość i porządek, a białoruskie krasawicy ubrane są nie gorzej niż polskie ślicznotki. Gdy jedną z nich zapytałem, skąd biorą takie ubrania, odrzekła: Bo jeździmy do Polski i do Moskwy, gdzie teraz też szyją odzież według najnowszej światowej mody.

Granica białorusko-rosyjska dla Białorusinów pozostaje otwarta. Władze białoruskie nie likwidują linii kolejowych, jak to jest robione w Polsce. Z Wołkowyska w ciągu doby odjeżdża 20 pociągów pasażerskich w różne strony; na Dworcu Centralnym widziałem prawie kilometrowe pociągi towarowe z jakimiś dużymi konstrukcjami stalowymi.

Kościół, cerkiew, cmentarze

W pobliżu dworca kolejowego rozpoczęto budowę nowego kościoła. Miejscowi Polacy wykazali się w tej kwestii wielkimi zdolnościami organizacyjnymi. Wszyscy obłożyli się podatkiem na rzecz budowy tego kościoła, a chętnych do społecznej pracy przy świątyni nie brakuje. Obecnie wykonywane są jego fundamenty. Stary XVIII-wieczny kościół wciąż góruje nad miastem – stoi na najwyższym wzniesieniu w Wołkowysku. Nabożeństwa w ładnym polskim języku literackim odprawiają tu dwaj sympatyczni księża z Polski. Po polsku rozmawiają też z Białorusinami.

Byłem na cmentarzach. Na starszym cmentarzu widziałem mogiły Białorusinów, pomordowanych w latach powojennych przez bojówki polskiego podziemia; analogicznych mogił polskich nie odnalazłem. Na tym cmentarzu znajdują się też groby polskich żołnierzy, poległych w 1920 r. Ich nagrobki zostały odnowione staraniem polskich organizacji i instytucji. Nowy cmentarz w Wołkowysku nazywany jest nie komunalnym, a “wspólnym”. Jest bardzo dobrze utrzymany. Na wszystkich nowych grobach stoją krzyże, a na tych, gdzie pochowani są Polacy, znajdują się polskie napisy, często wykonane jeszcze według zasad pisowni sprzed 1936 r.

Od wielu lat trwa w Wołkowysku budowa nowej cerkwi prawosławnej, bo dawną, piękną cerkiew zburzyły w 1944 r. niemieckie samoloty. Wzniesiono już główną kopułę, lecz brak jeszcze dzwonnicy. Dzwony dla nowej cerkwi odlały już rosyjskie ludwisarnie, które – o dziwo – zachowały umiejętność wykonywania tego rodzaju prac. Proboszczem wołkowyskiej (byłej garnizonowej) parafii, a zarazem dziekanem jest od lat o. Wasyli Korżicz, który tak wśród wiernych, jak i w całym mieście cieszy się bardzo dużym autorytetem, ponieważ w czasach stalinowskich, razem z matuszką Walentyną (zmarłą niedawno), zdołał obronić przed likwidacją swoją parafię, a co więcej, utrzymać przy Cerkwi dość sporo parafian.

W drugi dzień Wielkanocy biskup grodzieński wraz z ojcem Wasylim, diakonem, władającym potężnym barytonem, oraz z innymi siedmioma duchownymi odprawiał nabożeństwo w cerkiewce św. Mikołaja. Chórem cerkiewnym kierowała matuszka Swietłana. W tym chórze od kilku lat śpiewa artystka Opery Orenburskiej Larysa Nikołajewna Uszimowa, która pochodzi z Grodzieńszczyzny. Powróciła w rodzinne strony, pobudowała w Wołkowysku dom i zaczęła wykładać w miejscowej Szkole Muzycznej. Gdy w Wielki Czwartek wykonywała w trio “Razbojnika błagorozumnago...”, to cała cerkiew zamarła z zachwytu. Larysa Nikołajewna na co dzień jest prostym, uprzejmym i życzliwym człowiekiem. Na jej przykładzie można zauważyć, jak wielu postsowieckich artystów operowych szybko zerwało z wojującym ateizmem i powróciło na łono Cerkwi. Może dlatego, że śpiew cerkiewny jest tak piękny, a śpiewacy są w nim zakochani. Znany liryczny tenor radziecki Iwan Kozłowski (1900-1993) nawet w czasach stalinowskich śpiewał w chórze cerkiewnym.

Religijność

Jeśli chodzi o religijność, to w Białorusi jest ona znacznie mniej widoczna w codziennym życiu i mniej uporządkowana niż w Polsce. W Polsce sprawy te są dobrze ułożone, główne święta są nietykalne, a na przykład radio i telewizja dopasowują swój program tematycznie do charakteru święta. W Białorusi we władzach są albo ateiści, albo osoby bardzo słabo w sprawach religii zorientowane, nie znające związanych z tym tradycji i obyczajów. Na przykład w Wielkim Tygodniu pojawiło się w Wołkowysku ogłoszenie, że “rozpoczyna się okres taneczny”, a akurat w Wielki Czwartek i Wielki Piatek odbędą się pierwsze potańcówki. Wprawdzie telewizje z Mińska i Moskwy nadały uroczyste nabożeństwa wielkanocne, ale na tym koniec. W Wołkowysku świętowano tylko pierwszy dzień, niedzielę, a drugi dzień władze ogłosiły “raboczym”. Za to obiecały wolny dzień przy niedzieli “prowodnoj”, aby było więcej czasu na odwiedzenie grobów zmarłych przodków. Takie postępowanie według wzorów z dawnej epoki prowadzi do zupełnego pomieszania w kalendarzu najważniejszych świąt, które obchodzi prawie cała Europa i Ameryka. A i w Rosji, i na Ukrainie świętowano dwa dni Paschy.

Wszystkie ulice w Wołkowysku noszą stare nazwy: Lenina, Oktiabrska, Kirowa, Sowiecka, a nawet Feliksa Dzierżyńskiego – chyba za to, że rozstrzelał dużo tzw. “kułaków”, których i w Białorusi pojawiło się sporo po tym, gdy generał-gubernator Murawiow “Wieszatiel” (1796-1866) skonfiskował majątki zamieszanych w powstanie styczniowe obszarników polskich i ziemie ich rozsprzedał prawosławnym Białorusinom (chociaż majątek Dzierżyńskiego ocalał).

Za czasów Związku Radzieckiego naród białoruski był wesoły i rozśpiewany, bo jego istnienie oparte było na potędze całego kraju, a Białorusinów można było spotkać nawet na plażach Krymu. Teraz pojechać nad Morze Czarne nie ma możliwości, bo Kuczma lubi dolary, a tych Białorusini nie posiadają. Białoruś nie posiada dostępu do Morza, nie ma bogactw naturalnych, a w białoruskich wioskach, podobnie jak na Białostocczyźnie, umierają ostatni wieśniacy. Dziś martwi Białorusinów nieżyczliwe traktowanie ich przez Polaków na granicy. Trwożą też ich pokazywane w polskiej telewizji różne zjazdy i koncerty (na przykład w Mrągowie), gdzie Polacy wyśpiewują, jak to dobrze żyło im się we Lwowie, w Wilnie, Nowogródku... Gdy takie zjazdy urządzali w Zachodnich Niemczech przesiedleńcy ze Wschodu, to prasa polska biła wówczas na alarm, że to zjazd odwetowców. Dlatego Białorusini pilnie obserwują dziś wszystko, co dzieje się w Polsce, rozumiejąc, że od tego zależy i ich spokój.