Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

07-08/2003


Białoruski Matejko

3. Właściciele i obrazy (c.d.). Maria Worotyńska wiedziała także o losie uznawanych za zaginione przedwojennych portretów olejnych Stefanii i Kazimierza (ojca Stefanii) Błażewiczów, sąsiadów ze Szlachotczyzny. Są własnością Zbigniewa Ostapko z Nowego Dworu Gdańskiego, którego ojciec Aleksander (pochodzący spod Wołkowyska) był nauczycielem na Brasławszczyźnie i ożenił się ze Stefanią Błażewiczówną. Piotr sportretował ją w 1938 r. Widać, jak wiele uczucia włożył w przedstawienie tej pięknej, rozpromienionej dziewczyny w granatowej sukience. Stefania własnoręcznie wykonała szydełkiem koronkowy kołnierzyk i chciała, żeby Piotr go domalował. Po długich namowach uległ. W 1942 r. namalował portret jej męża Aleksandra Ostapko, który uczył wówczas w szkole białoruskiej w Bohiniu. Po wojnie rodzina Ostapków i Błażewiczów opuściła rodzinne strony i udała się do Polski. Zatrzymali się na Kaszubach, gdzie Aleksander był kierownikiem szkoły. W jego ślady poszedł syn Zbigniew, obecnie emerytowany nauczyciel matematyki.

Intrygował Piotr Sierhijewicz i jego porozrzucane po różnych miejscach prace. Maciej Konopacki poradził mi, bym zwróciła się do doktora Stanisława Popławskiego zamieszkałego w Sopocie. Doktor, typowy wilnian, z charakterystyczną otwartością i życzliwością, przy nalewce owocowej własnej produkcji w listopadowy wieczór 2000 r. wspominał kontakty z artystą: – Ponieważ Piotr był przyjacielem mego najstarszego brata, więc często bywał w naszym domu w Wilnie i w folwarku Kalin pod Wilnem. U nas w folwarku była taka młynarka Hela, która wpadła w oko Piotrowi. Było to pod koniec lat 20. czy w 30. Myśmy ułożyli piosenkę na jego spotkanie, gdy przyjechał do nas: “A pod oknem wiadzierce, tłucze się jemu serce, dajcie matko mi Helę, urządzimy wesele, dość mi żyć w tej rozterce”. Z tego romansu oczywiście nic nie wyszło, bo Piotr był zbyt nieśmiały. Jak się ożenił, nawet nie wiem, chociaż byłem świadkiem na jego ślubie, a on na moim. A było to tak. W czasie okupacji Niemcy wywozili niezamężne Polki na roboty do Niemiec, więc rozmaite młode dziewczyny szukały na gwałt mężów. Pamiętam, któregoś dnia wieczorem wpadła do mnie koleżanka ze studiów i mówi: “Słuchaj, ratuj, bo moją siostrę wywożą, ożeń się z nią, ale to musisz dzisiaj, dlatego, że jutro jest ostatni termin. Po tym terminie Niemcy już nie będą respektować ślubów”. Byłem wówczas w konspiracji i nie chciałem się wiązać, ale obowiązek patriotyczny podpowiadał – dobrze, jak trzeba, to trzeba. Zapytałem więc, jak i gdzie. “Jutro masz być w urzędzie stanu cywilnego z dokumentami, a resztę my już wszystko przygotujemy” – powiedziała. Przychodzę do tego urzędu – a trzeba było mieć dwóch świadków. Jednego miałem, a na drugiego – myślałem, że poproszę kogoś z urzędników, wszak tam też byli Polacy. Przychodzę i na schodach spotykam Piotra. Pytam go: “Co ty tu robisz?” I on mnie pyta o to samo. Odpowiedziałem: “Żenię się. A ty?” “Ja też się żenię” - odpowiedział. “Słuchaj, czy ty możesz być moim świadkiem?” – zapytał. “Mogę, ale za to ty bądź moim” – odpowiedziałem. Taki zbieg okoliczności. U mnie skończyło się na ślubie. Ale jeśli chodzi o Piotra, on ożenił się faktycznie.

Stanisław Popławski i jego brat Adolf za działalność w AK trafili po II wojnie światowej do syberyjskich łagrów. Przyjechali do Polski po 1956 r. Książkami w Wilnie i pamiątkami rodzinnymi zaopiekował się Piotr. Potem je przesyłał i osobiście przywoził do Gdańska.

– Był bardzo dobry, szalenie uczuciowy, niesamowicie nieśmiały wobec pań, jak chłopak piętnastoletni – wspomina Stanisław Popławski – jak się ożenił, nie wiem. Poza tym koleżeński, bardzo uczynny. Kilka rzeczy rysował dla nas, dla rodziny. Był jakiś portret ojca, ale gdzie te rzeczy są – nie wiem. Jak wróciłem z Rosji nie odnalazłem ich. Mój stryjeczny brat, rzeźbiarz Stanisław Horno-Popławski, też znał dobrze Piotra. Cóż mogę jeszcze powiedzieć o Piotrze? Narodowość białoruska, kultura polska, a mieszkał na Litwie, a więc do kogo miał należeć? Powinni byli uczcić jego pamięć, zwłaszcza jeśli chodzi o Białorusinów, dla których był jednym z najwybitniejszych malarzy.

W zbiorach Stanisława Popławskiego wśród portretów braci znajduje się “Portret Juliusza” wykonany węglem na papierze w 1937 r., na którym w prawym dolnym rogu widnieje autograf “PS”. Juliusz zginął w Katyniu. Co do autorstwa portretów Jana (ołówkiem na papierze) i Ignacego (olejny na płótnie), nie ma pewności, czy są dziełami Piotra Sierhijewicza.

Adolf Popławski w łagrowych wspomnieniach “12 lat katorgi” wspomina także artystę jako pośrednika w kontakcie z rodziną: – Powiedziałem (inżynierowi B. z Magadanu), że mam w Wilnie kolegę artystę malarza, Piotra S., który jako Białorusin nie wyjechał do Polski i przez którego koresponduję z rodziną. Dałem mu jego adres, nawiązał kontakt, wysłał pieniądze i otrzymał kilka paczek książek, z których dwie przeznaczone były dla mnie: “Sonety krymskie” w dwu językach, po polsku i po rosyjsku, śliczne wydanie ozdobione drzeworytami, i “Pan Tadeusz”.

Zupełnie nieoczekiwanie odkryłam portret Jerzego Turonka z 1937 r. Zadzwoniłam do Jerzego Turonka, uznanego historyka białoruskiego w Polsce, z konkretnym pytaniem, czy nie wie, gdzie mogą znajdować się prace Piotra Sierhijewicza. W odpowiedzi usłyszałam: “U mnie jest portret z czasów, gdy miałem 8 lat”. Przy spotkaniu właściciel opowiedział historię jego powstania. Otóż artysta malował kościół w Duksztach. Wpadło mu do oka wapno. Aby je ratować udał się do miejscowego lekarza Bronisława Turonka. W zamian narysował portrety jego synów. I do dziś portret małego Jurka wisi w gabinecie historyka.

Jerzy Turonek, specjalista od historii Białorusi pod okupacją niemiecką, publikując biografię Wacława Iwanowskiego, jednego z prekursorów białoruskiego odrodzenia narodowego w XX w., profesora Politechniki Warszawskiej, wreszcie burmistrza Mińska w czasie II wojny światowej, wykorzystał na okładce książki reprodukcję portretu Iwanowskiego. Przypuszczał, że autorem portretu jest Piotr Sierhijewicz. Jadąc swego czasu służbowo do Wilna, zabrał reprodukcję i udał się do artysty. Gdy się przedstawił, spotkał się z życzliwością i otwartością gospodarza, dopóki... nie pokazał mu zdjęcia portretu Iwanowskiego i nie zapytał go o autorstwo. Artysta wyparł się... swego dzieła. Były to lata 70. i Iwanowskiego uważano wówczas za kolaboranta z Niemcami.

Co się stało z portretem Wacława Iwanowskiego, rodzina nie wie. W odpowiedzi na pytanie skierowane do bratanka Wacława, profesora Politechniki Gdańskiej, Kazimierza Iwanowskiego, usłyszałam: “Nic mi nie wiadomo, co się stało z portretem stryja, ale wiem, kto ma pracę tego samego artysty i... podał kontakt do Stefana Jarmołowskiego, zamieszkałego w Gdańsku. Ten zjawił się niemal natychmiast z portretem siostry Haliny Jarmołowskiej z 1938 r. Ich ojciec przed wojną był aptekarzem w Duksztach. –Piotr Sierhijewicz malował tam kościół i zatrzymywał się u nas, czekając na pociąg do Wilna – opowiadał Stefan Jarmołowski. – Popijali sobie z ojcem wódeczkę, rozmawiali i Piotr narysował moją siostrę. W miasteczku tym byliśmy elitą, tak jak rodzina lekarza Bronisława Turonka I w ten sposób duksztański krąg dzieci przyjaciół został uwieczniony i wystawiony na wystawie. Artysta zaczął portretować także Sfefana, ale nie dokończył, bowiem spieszył się na pociąg.

Przypadkiem odkryłam portret Teodora Kunickiego. Kilka lat temu podczas pobytu w Wilnie Mirosława Rusak prosiła o przekazanie wspomnień o ojcu Stanisławie Stankiewiczu (białoruskim księgarzu i poecie) jej znajomemu z lat dzieciństwa, Todzikowi Kunickiemu, zamieszkałemu w Gdańsku. Zadzwoniłam. Przyjechał i zaczął wypytywać o moje kontakty z Wilnem, kogo znam, skąd znam, bowiem wszyscy, o których pytał, byli Białorusinami. Jedną z osób, o którą zapytał, był Piotr Sierhijewicz. – Znał go Pan? – zapytałam. – Tak, odwiedzał nas w Gdańsku. Mam portret olejny mego ojca Teodora z 1944 r. Namalował jeszcze przed naszym wyjazdem z Wilna. Mamę Eugenię także portretował, ale niestety portret zaginął, gdy daliśmy do oprawy znajomemu Skorukowi. To był piękny portret! Może Pani gdzieś go spotkała?

Piotr Sierhijewicz uwiecznił na płótnie aktywnego białoruskiego działacza narodowego z okresu międzywojennego. Razem z innymi studentami Białorusinami (m. in. z Bronisławem Turonkiem) na USB zakładał w 1919 r. Białoruski Związek Akademicki. To być może im Piotr zawdzięczał białoruską świadomość narodową – nazwisk ich nie wspomina w autobiografii pisanej w latach 60., bowiem rodziny mieszkały wówczas w Polsce i nie chciał im przypadkiem zaszkodzić. Poza tym Teodor Kunicki był jednym z założycieli partii Białoruski Związek Włościański (Biełaruski Sialanski Sajuz), która powstała w 1925 r. jako przeciwwaga dla komunizującej “Hromady”. W 1933 r. ukończył Wydział Medyczny USB i jako lekarz pracował do wojny na Białostocczyźnie, najpierw w Hajnówce, potem w Jasionówce. W czasie wojny prowadził praktykę prywatną w Wilnie przy ulicy Wileńskiej. W ramach “repatriacji” wyjechał z rodziną do Gdańska, gdzie pracował jako lekarz i zupełnie odciął się od przeszłości białoruskiej w życiorysie. Takie były czasy. Za ujawnienie swej narodowości mógł być deportowany do ZSRR, a tego z różnych względów nie chciał.

Poszukiwania i zorganizowane wystawy w Białymstoku i Gdańsku dowodzą, że właściciele odkrytych dotychczas prac Piotra Sierhijewicza traktują je jak skarby. Mają bowiem dla nich nie tylko wartość artystyczną, ale także rodzinną, sentymentalną.

Tyle sławy ile wystaw

Dla artysty indywidualne wystawy są nie tylko możliwością prezentacji twórczości, ale także pewną nobilitacją, związaną z uznaniem w środowisku twórców. Piotra Sierhijewicza za życia doceniono kilkakrotnie: w 1935 r. (Wilno), w 1943 (Wilno), w 1961 (Wilno), w 1962 (Mińsk), w 1970 (Wilno), w 1978 (Mińsk), w 1980 (Wilno), w 1981 r. (Mińsk), w różnych warunkach społeczno-politycznych. W przedwojennym polskim Wilnie jako dojrzały artysta pokazał swój dorobek twórczy, który został zauważony wśród znawców sztuki. Wystawa w czasie okupacji niemieckiej w Wilnie, w siedzibie Białoruskiego Komitetu Narodowego, była wydarzeniem kulturalnym – pisały o niej niemieckie, białoruskie i litewskie gazety. Na jubileusz 60-lecia artysty przygotowano wystawę w gmachu dawnego ratusza, żeby uhonorować zasługi malarza dla powojennej Litewskiej SRR. Wystawiono 211 prac, z których najstarsza pochodziła z 1922 r. Piotr Sierhijewicz stał się nestorem powojennej sztuki litewskiej. W 1962 r. w Muzeum Sztuki w Mińsku w dniach od 23 do 28 maja można było obejrzeć około 150 prac artysty. Była to jednocześnie pierwsza wystawa artysty w stolicy Białorusi. Kolejne jubileusze sprzyjały organizowaniu wystaw – w 1970 r. na 70-lecie artysty, w 1980 r. – na 80-lecie. W Mińsku twórczość artysty pokazano jeszcze w lipcu 1978 r. w Pałacu Sztuki i w sierpniu 1981 r. Sędziwy artysta cieszył się jak dziecko – bowiem wystawy te były uznaniem jego zasług artystycznych wobec dwóch narodów, litewskiego i białoruskiego. Tym bardziej, że artysta ciągle tworzył.

Miarą pamięci o artyście zaś są wystawy pośmiertne. Na stulecie artysty w Wilnie w prywatnej galerii “Amatininkų” muzeum sztuki urządziło wystawę jego prac. Także Towarzystwo Kultury Białoruskiej w Wilnie w siedzibie przy ulicy Żigimantu pokazało prace artysty (54 portrety), znajdujące się w zbiorach Towarzystwa. W rodzinnych stronach artysty z tej okazji w bibliotece w Kozianach urządzono wieczornicę, a w muzeum historyczno-krajoznawczym w Brasławiu otwarto jubileuszową wystawę pt. “Творца годзен удзячнасці”. Pokazano na niej prace artysty i pamiątki, które muzeum otrzymało w darze od wdowy po artyście oraz od mieszkańców wsi Stawrowo. Szczęśliwie niektóre z nich znajdują się w stałej ekspozycji muzealnej. Szczęśliwie, bowiem dzięki ofiarności Kastusia Szydłoŭskiego, spod strzech chłopskich trafiły do muzeum.Tak w ekspozycji znalazł się portret Mariana Pieciukiewicza z 1934 r., który Kastuś Szydłoŭski odnalazł w Chmyziutce, u kuzyna portretowanego.

Sierhijewicz w Polsce nieznany

Sporządzenie wykazu prac Piotra Sierhijewicza, znajdujących się w Polsce w zbiorach prywatnych, zainspirowało mnie do zorganizowania wystawy. Okazja nadarzała się dobra – stulecie urodzin artysty. Tylko kto z muzealników w Polsce cokolwiek wie o artyście zza miedzy? Jak przekonać do idei wystawy dyrektorów, którzy nigdy o takim artyście nie słyszeli. Dyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku wprawdzie zetknął się z nazwiskiem artysty, ale nie widział szans na realizację wystawy w ciągu najbliższych trzech lat. Takie bowiem są terminy w muzeum, chyba, że do wystawienia są prace GŹntera Grassa. Oglądając reprodukcje wszyscy komentowali: “Świetny artysta! Dlaczego nic o nim nie wiemy?” Dlatego też do wystawy udało się przekonać kierownika Muzeum Rzeźby Alfonsa Karnego Ryszarda Saciuka oraz dyrektora Muzeum Historycznego Miasta Gdańska Adama Koperkiewicza. Gdyby nie życzliwość tych dwóch Panów, wystawy nie mające budżetu pewnie nigdy nie doszłyby do skutku, zwłaszcza w tak trudnej sytuacji finansowej w sferze kultury. Rozmiary galerii białostockiej i gdańskiej pozwoliły jedynie na zaprezentowanie skromnej kolekcji (ponad 40) obrazów Piotra Sierhijewicza.

Wernisaże w Białymstoku i w Gdańsku uświetnili właściciele obrazów, w tym rodzina artysty, których wspomnienia przybliżyły postać twórcy, skromnego człowieka, “niewolnika wiecznego piękna”.

Im więcej czasu upływa, tym bardziej przekonuję się, że warto było poświęcić swój czas, energię (i nie tylko) na zaangażowanie się w organizację wystawy. Chociażby po to, by pokazać prace nieznanego w Polsce artysty, by w ten sposób zachować dla potomnych pamięć o artyście i dziełach, rozsianych po różnych domach w Polsce.