Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

07-08/2003


Mir i okolice

5. Mir, jak każde inne miasto, miał swoje dni chwały i klęsk. Tych ostatnich było więcej, jednakże chętniej wspomina się te dobre, pozytywne momenty dziejów.

Jak napisał A. Śnieżko, jeden z autorów książek o tamtych okolicach, historia Mira wypisana jest na murach kościoła Farnego. Był on wielokrotnie palony i niszczony. Najbardziej ucierpiał Mir podczas najazdów Moskali i potem Szwedów (w czasie tzw. potopu). Szwedzi potem jeszcze raz, w 1706 roku zrabowali i spalili miasto. Na szczęście po każdym takim zniszczeniu zamek był szybko odbudowywany.

Książęta, królowie, carowie

We wrześniu 1785 r. był tu wspaniale podejmowany król Stanisław August Poniatowski, wracający właśnie z Nieświeża. Był to jedyny moment, gdy panujący monarcha Rzeczypospolitej gościł na zamku w Mirze. Niedługo potem, podczas wojny polsko-rosyjskiej w 1792 r., doszło tu do bitwy (11 czerwca), zakończonej niepowodzeniem Polaków. W lipcu 1812 r., cofający się przed Napoleonem Rosjanie, pod dowództwem generała Płatowa, stoczyli tu krwawą bitwę z polskimi ułanami z przedniej straży Wielkiej Armii. Na zamku w Mirze król westfalski, Hieronim Bonaparte, brat Cesarza, miał swoją kwaterę. Bywał tu też książę Józef Poniatowski. W czasie wojen Napoleona z Aleksandrem I właściciele Mira – Radziwiłłowie – nie wsparli cesarza Francuzów. Zamek mirski został przez wojska napoleońskie zniszczony i od tamtej pory pozostawał w ruinie. Ale nawet ta ruina miała dostojny wygląd – nad okolicą górowało pięć potężnych wież i mury obronne.

Przypuszcza się, że na zamku w Mirze mógł gościć Adam Mickiewicz. Nie ma jednak na ten temat żadnego potwierdzenia; sam Mickiewicz też nic o swoim pobycie nie wspomina.

Za to na długo w pamięci zostało inne wydarzenie z XIX w., a opowiadano o nim jeszcze w latach 30. XX w. Chodzi o wizytę w Mirze cara Aleksandra III. Przejeżdżał on z Nieświeża do Nowogródka i postanowił tu się zatrzymać. Choć był bardzo krótko, ludzie dobrze zapamiętali odwiedziny monarchy. Nazbierało się okolicznych chłopów, Żydów... Cesarz miał dobry nastrój, jadł miejscowe potrawy, rozmawiał ze zgromadzonymi ludźmi. Będąc młodym chłopcem słuchałem tych opowieści od starszych mieszkańców. Przy okazji dowiedziałem się, jak car podróżował. Gdy tylko cesarska świta opuszczała granice jednego powiatu i wjeżdżała do kolejnego, nowi gospodarze brali na siebie szereg obowiązków. Najważniejszym było wybranie pary koni do cesarskiego powozu. Musiały to być najlepsze w powiecie konie, ładne i wypasione. I tak od powiatu do powiatu.

Wielkie święta

W okresie międzywojennym często odbywały się w miasteczku różne uroczystości religijne i patriotyczne. Jedną z nich było odsłonięcie pomnika Tadeusza Kościuszki w 1924 lub 1925 r. Opowiadano mi o pewnym incydencie, który zdarzył się w czasie tej uroczystości. Gdy przemawiano, jakiś mużyk ze wsi powiedział do siebie, ale głośno i wszyscy obok stojący usłyszeli, że najchętniej walnąłby w to wszystko kamieniem. Traf chciał, że obok stał policjant, który słysząc takie słowa, postanowił ukarać gieroja. Zabrał go więc na posterunek. Po jakimś czasie zatrzymanego zaczęła szukać żona. Dowiedziawszy się od ludzi wszystkiego, poszła na posterunek. A tam zaczęła upominać męża: A, ty tutaj jesteś! Po cóż ty na każde gówno się przyglądasz, co to ciebie obchodzi! A policjant słysząc te słowa kobiety zamknął ją razem z mężem. I tak spędzili razem kilka godzin na posterunku. W tamtych czasach władza była bardzo wrażliwa na takie zachowania – przez całe lata 20. panowała euforia po odzyskaniu niepodległości i nie należało raczej krytykować państwa i jego działań.

Wspomniany pomniczek Tadeusza Kościuszki stał w Mirze przy kościele aż do 1939 r. Na placu wokół odbywały się ważne uroczystości państwowe: obchodzono święto 3 maja, 11 listopada, czasem imieniny Józefa Piłsudskiego. Najuroczystszym świętem państwowym II Rzeczypospolitej było święto Konstytucji 3 maja. Wszyscy uczniowie naszej szkoły i ze szkół wiejskich spotykali się razem i wspólnym pochodem szliśmy do centrum miasteczka. Razem z nami często szła też żydowska Straż Pożarna, w błyszczących hełmach, z orkiestrą. W 1931 r. powstały dwie drużyny harcerskie – męska i żeńska; maszerowaliśmy równym krokiem, a wójt na początku placu z trybuny odbierał defiladę. Potem staliśmy w szeregach i słuchaliśmy przemówień. Te uroczystości były najbardziej podniosłe gdzieś w końcu lat 20 i na początku 30. Potem entuzjazm jakby nieco opadł – na 3 maja przestały przychodzić wiejskie szkoły, zabrakło strażackiej orkiestry...

Prezydent i biskup

Gdy uczyłem się w pierwszej klasie Szkoły Powszechnej w Mirze, a był to rok 1928, przeżyliśmy wspaniałą uroczystość, którą mieszkańcy miasteczka zapamiętali na długo. Odwiedził nas ówczesny prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki. Przygotowania były długie i poważne. Prezydent miał nadjechać od strony Nowogródka. Polna droga, która stamtąd prowadziła, została wyrównana, nieco wyprostowana i utwardzona. We wsiach położonych przy tej drodze rozwieszono ogłoszenia, aby ludzie odpowiednio wcześniej wiedzieli o przyjeździe dostojnego gościa i mogli go jak najliczniej powitać. Nadszedł nareszcie oczekiwany dzień – to był 28 września, jeśli dobrze pamiętam. Po obu stronach ulicy wileńskiej w Mirze zaczęły gromadzić się tłumy. Policja pilnowała porządku, w końcu pojawiła się kompania honorowa z błyszczącymi karabinami. Żołnierze szli śpiewając znaną wojskową pieśń pt. “Wołki” (w szkole też ją śpiewaliśmy). Kompania stanęła w końcu po prawej stronie na początku ulicy i nagle usłyszeliśmy dobiegające zewsząd okrzyki: Niech żyje! Niech żyje! Prezydent – niech żyje! I wtedy go zobaczyliśmy. Wysoki, przygarbiony nieco, z zaczesanymi do tyłu włosami, szedł środkiem ulicy. Miał na sobie popielaty płaszcz i brązowe buty. Kapelusz trzymał w ręku i kłaniał się na prawo i lewo, a tłum stale wiwatował: Niech żyje! Tego obrazu, gdy szedł środkiem ulicy i kłaniał się dostojnie, nigdy już chyba nie zapomnę. Była to jedyna tej rangi uroczystość w Mirze.

Były potem jeszcze dwie uroczystości o religijnym charakterze, które pozostały w mojej pamięci. Obie z początków lat 30. Pierwsza, to otwarcie kaplicy św. Trójcy przy ul. Wileńskiej, tuż przed szkołą. Kaplica była czynna w ciężkich dla katolików latach 90. XIX wieku, gdy tutejszy kościół zamieniony został na cerkiew. Potem, gdy kościół znowu zaczął pełnić swoją właściwą funkcję, opuszczona i zamknięta kaplica podupadała, a miejscowy proboszcz nie miał pieniędzy na jej remont. Dopiero w 1932 r. kaplicę odnowiono, a do postawionego obok niedużego domku sprowadzono Siostry Zmartwychwstanki, których macierzysty dom mieścił się w Warszawie przy kościele św. Aleksandra. Uroczystość otwarcia kaplicy była bardzo podniosła, wzięli w niej udział zarówno katolicy, jak i prawosławni.

Druga uroczystość z tamtych lat, którą dobrze zapamiętałem, to wizytacja kanoniczna biskupa Łozińskiego z Pińska. Wydarzenie to miało miejsce w czerwcu 1931 r. Od strony zamku stanęła specjalnie wzniesiona na tę okoliczność brama z wielkim napisem: Witamy naszego Pasterza. Księża wygłaszający z ambony kazania wymieniali zasługi biskupa dla Kościoła i państwa. Biskup niemało miał z tego tytułu odznaczeń, w tym: Krzyż Walecznych za zasługi w armii generała Dowbór-Muśnickiego, gdzie był kapelanem, Order Orła Białego za służbę u generała Żeligowskiego. Wieczorem w kościele witał biskupa Łozińskiego ksiądz Mackiewicz. Na ołtarzu paliły się świece, a przez otwarte drzwi dochodziły głośno wypowiadane słowa naszego księdza. Do dziś pamiętam dokładnie tamto niesamowite wrażenie. Wizytacja biskupia trwała kilka dni. Codziennie w kościele gromadziły się tłumy wiernych, biskup odwiedził też nasza szkołę.

Biskup Łoziński zmarł w następnym 1932 roku, żegnany z żalem przez wszystkich. Co dalej działo się w naszym kościele i w samym Mirze, nie wiem, gdyż w 1933 r. wyjechałem do centralnej Polski i na stałe w rodzinne strony nie powróciłem już nigdy.