Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

05/2003


Polska jest duża

Spotkałem 16 kwietnia na Rynku Kościuszki w Białymstoku manifestację przeciwników wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. W pierwszym szeregu, bardzo ładnie ubrany, szedł znany poseł naszej podlaskiej krainy Andrzej Fedorowicz. Jak wszystkim wiadomo poseł Fedorowicz należy Ligi Polskich Rodzin, a do mniejszości narodowych ma bardzo przyjazny stosunek. Na przykład nas, Białorusinów, lubi między innymi za to, że tak chętnie się asymilujemy i stajemy prawosławnymi Polakami. Myślę, iż to bardzo dobrze, że wszyscy prawosławni Polacy mogą liczyć na sympatię takiego polityka, jak pan Andrzej Fedorowicz z Ligi Polskich Rodzin. Myślę, iż wszyscy prawosławni Polacy powinni z miłością patrzeć na całe środowisko LPR. Ja też próbowałem (choć żem nie prawosławny Polak) z sympatią podnieść choćby wzrok na sympatycznego, łysego, na oko około dwumetrowego, młodzieńca w czarnej kurtce, niosącego z podniesioną głową transparent – oczywiście antyunijny, czyli patriotyczny. Myślę, że młodzieniec mojej miłości nie zoczył, ja jednak chybaż w jakiejś nanosekundzie dojrzałem w jego spojrzeniu magiczną siłę człowieka, który pewnie patrzy w przyszłość i wie, co ma robić. Czy to jednak była miłość? – zadaję dziś sobie pytanie...

Manifestacja szła chodnikiem. Chodniki w centrum Białegostoku są szerokie i na szczęście Lidze Polskich Rodzin do masowych manifestacji chodniki zupełnie wystarczają. Poza tym powstało wrażenie, jakby wszyscy przechodnie idący po chodniku, stanowili jedną wielką manifestację, jedną wielką rodzinę. Weźmy na przykład mnie – szedłem, żeby obejrzeć okulary u optyka, a potem w sklepie spożywczym kupić pączka. Czy to przeszkadzało mi na minutę stać się antyunijnym manifestantem? Oczywiście, że nie. Choć z całą pewnością w zbliżającym się referendum powiem TAK dla Unii.

Myślę sobie, że bardzo wielu ludzi spaceruje po chodniku całkiem nieświadomych, z kim tak naprawdę maszerują. Ot, idą na przykład kupić skarpetki, a tu okaże się, że poparli właśnie – powiedzmy – amerykańską wojnę w Iraku. Dziś tak naprawdę nie da się tylko neutralnie spacerować po chodniku. Zawsze się do czegoś włączymy – raz świadomie, innym razem bezwiednie, a czasem wbrew sobie.

Oczywiście rozdawano broszurki, więc wziąłem. Od razu schowałem ją do torby – a nuż jakiś dynamiczny euroentuzjasta uzna mnie za wroga i zechce mi nadto dosadnie, bez słów, to przekazać. A co w broszurce przeczytałem, psując jednego wieczoru swój i tak nie najlepszy wzrok? Oto na przykład wiem już teraz, że w Unii Europejskiej nie ma miejsca dla tradycyjnej, katolickiej i narodowej Polski. Ponieważ jestem prawosławny, miejsce dla mnie się znajdzie (powiem w referendum TAK). W intencjach twórców UE tradycyjna europejska wieś ma ulec likwidacji. (...) Co przy okazji stanie się ze środowiskiem [naturalnym], nie trudno zgadnąć. Dziś mamy tyle gniazd bocianich, co w całej UE. Gdy zniszczymy wieś i one znikną. Tu muszę się zastanowić i pomyśleć, co stanie się z bocianami po wejściu Polski do UE? Może naprawdę znikną. A może... Tak, to będzie z pewnością dobre rozwiązanie – bociany przeniosą się do Białorusi, gdzie wsi jak dotychczas nie zniszczono. A Białoruś – tak blisko! (mimo wahań, jednak powiem TAK). Polska – jest duża, narodowościowo i wyznaniowo jednolita... Stąd z jednej strony jest próba podgryzania jednolitości przez tworzenie na wszystkich granicach tzw. „euroregionów”, łączących prowincje w dwu- lub wielonarodowościowe organizmy o rosnących kompetencjach, a z drugiej powołanie dużych województw... Powiem tak: Polska jest duża i dla wszystkich wystarczy tu miejsca (TAK). Wystarczy, tak jak wystarczyło go pewnego pięknego popołudnia na białostockim chodniku.