Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

05/2003


Życie to krótki taniec

Tamara Fic: Twoją książkę „Ta opowieść jest po prostu za szybka, któż ją wytrzyma” wydało pod koniec ubiegłego roku prestiżowe wydawnictwo Olgi Tokarczuk „Ruta”. Byłam pewna, że znów będzie to coś extra, jedna już pierwszy rozdział dosłownie mnie przeraził! Miałam wrażenie, że oto wsiadłam do jakiegoś pociągu, który nagle, z obłędną prędkością, wywozi mnie z dobrze znanego mi... języka!

Tamara Bołdak-Janowska: – Przeraziłaś się wywózki z języka stereotypów? Język pisarski taką wywózką powinien być. To jest tworzywo pisarzy, my nim władamy, a nie ono nami. A poza tym język żeński różni się od języka ogółu, podwójnie moralnego, męskiego, dyskryminującego. Nasz jest „gadany”, milszy, świeższy, a my, kobiety, boimy się tego naszego własnego języka. Ja się nie boję, ja go bronię – mówię o tym w manifeście pisarskim, na końcu mojej poprzedniej minipowieści pt. „Ach, moje drogie życie”, wydanej też w ub.r. Nie czytałaś jej. Jeszcze coś: u nas wciąż pokutuje przekonanie, że to temat stwarza utwór, więc jego język może być prosty i pospolity jak młot. Tymczasem język sam w sobie potrafi stać się bohaterem utworu.

Uderza mnie Twoja zdolność ożywiania szczegółów. Penetrowania ich „niewidzialności” i wyprowadzania z ich „nic nie znaczenia” – istotnych historii. Podobają mi się rozległe krajobrazy, który malujesz niejako wnętrzem szczegółu.

– Jestem synestetykiem. Świat widzę wszystkimi zmysłami, nie tylko przy pomocy logicznego rozumu. Kształt ma zapach, barwa melodię. Szczegół ma swoje wnętrze – tam wchodzę, tamtędy prowadzę czytelnika. Umysł synestezyjny uważam za największy skarb, jaki otrzymałam od losu.

No i jeszcze humor. Niepospolity, a może antypospolity. Inny od medialnego, którym przeciętny człowiek (i nie tylko, niestety!) bombardowany jest od rana do nocy.

– Mam poczucie humoru mocno związane z moją cechą synestezji. Nawet gęś niekiedy wydaje mi się humorystyczna – uszminkowała nos i włożyła czerwone kapcie z dużymi kokardami. W mediach poczucie humoru jest nieobecne, bo jest cechą intelektualną, groźną, do głębi penetrującą zjawiska i terroryzującą bufonów, a media chcą być igrzyskowe, łatwe, trywializujące. Nie wiem, co to jest przeciętny człowiek. Jeśli to synonim „człowieka szarego”, to mówię, że nie ma szarych ludzi. Pisarz nie może klasyfikować ludzi na lepszych i gorszych, bo sam się wtedy głupio wywyższa, odrywa się od życia i staje się nudny i zarozumiały. To on i ludzie mediów wymyślają przeciętnego człowieka, który nie istnieje. Chyba tylko manekin jest tym przeciętnym człowiekiem, modelowym, złożonym z wielu – martwym. Humor medialny, jak i większość książek, bombarduje człowieka martwego i głupiego jak manekin. Aż tak głupich ludzi nie ma. Istnieje natomiast człowiek, który jeszcze nie zaczął myśleć i człowiek, który jeszcze nie zaczął się śmiać. I istnieje człowiek zwyczajny, jako taki – każdy nim jest.

Głównym bohaterem powieści jest Gil. Ni to człowiek, ni to człowieczek, ni to... Przeżywa istne intelektualne katusze, mimo że w niczym nie przypomina profesora uniwersytetu, a jednocześnie nazwisko bohatera, rysunki, którymi opatrzyłaś książkę, wywołują humorystyczne skojarzenia z ptakiem, ptaszkiem... Postać wydaje się trochę groteskowa.

– Spotkałam w życiu wielu tzw. prostych ludzi, zdolnych do myślenia i humoru, z talentem narracyjnym. Większość profesorów wydaje mi się tępa i tchórzliwa, wierzy bardziej w potęgę już ustalonych cudzych sądów niż w ruch własnego intelektu i boi się odkrywać samodzielnie twórców niezależnych, aby poprzez nich egzystencjalnie i wolnościowo rozmyślać, a Gil to czyni, bo Gil jest w pewnym sensie portretem mego ojca na tle zbiorowego portretu moich przodków – jest oczytany, bo przodkowie lubili książki, kocha kolej, bo przodkowie kochali. Cenię ludzi, którzy kochają swoją pracę i obcują z myślą. Cenię przodków rozumniejszych od małp na gałęzi. Takich, którzy gromadzili biblioteki, byli odważni, godni, wolni i zdolni do miłości i rozmyślań. Pytam: jakimi przodkami my będziemy dla naszych prawnuków? Rysunki do tekstu są rodzajem uproszczonego komiksu – ujęciem człowieka z innej perspektywy, jako trzciny na wietrze.

Gil przywołuje obraz dzieciństwa na podobieństwo raju. Na szczęście nie ma tu ckliwości ani powierzchownego sentymentalizmu. Nie ma też tu partyjnego Boga oblężonego przez wykastrowanych aniołów.

– To nie Gil przyzywa dzieciństwo, to ono samo w pewnym momencie życia przyzywa go i wzywa do powrotu do źródeł, czyli do nicości. Jest tożsame ze śmiercią, czy też z Bogiem, kiedy wzywa ku sobie bohatera życia – Gil jest bohaterem życia, nie książki. Przy tak zmienionej perspektywie, człowiek to obywatel Pyłek na swej planecie, a zarazem król. Jak król kochał, jak pyłek chorował. Bywał głodny, syty, z groszem, bez grosza. Będzie pyłkiem złożonym do ziemi. Musi zadać sobie pytanie: „Czym jest Bóg nie z definicji?” Każdy to pytanie zadaje.

Twoja książka ma czarne okładki, białe napisy. Powiedz mi szczerze, przypadek to czy zamierzone działanie? Czy książka jest w jakimś sensie grobem? Czy Twój bohater wiedzie swoje życie w podziemiu?

– Nie, to nie przypadek, to czerń parowozu i węgla, a zarazem grób, bo Gila już nie ma na ostatniej stronie i nie ma już parowozów. Jest opis jasnego śladu na drzewie, jasnej stopy, która została po złamanej przez wichurę gałęzi – symbolu człowieka, złamanego przez wichurę życia.

Nie rozumiem wrzasku medialnego wokół książki Masłowskiej „Wojna polsko- ruska” i ciszy wokół Twojej. Bo przecież jesteś jedną z najlepszych polskich pisarek. I to pisarek bardzo oryginalnych. Czy dzieje się tak dlatego, że jesteś Tamarą, a nie np. anty- Tamarą?

– Czytałam Masłowską. Ma genialne poczucie humoru i ohydną niedojrzałą mentalność. Ta ohyda to przekonanie dresiarskie, ale też w jakiś sposób ogólnopolskie, że wszyscy „ruscy”, czyli nie katolicy i nie-Polacy, są „chujowizną”. Przepraszam, cytuję autorkę, którą należy ostatecznie usunąć z Polski. Bohater woła: „Putin, zabieraj swoje krzywe dzieci”, czyli wszystkich tych, cytuję: „rusko-chujowych”, czyli polskich Białorusinów z byłego WKL też. W całym tym klimacie entuzjazmu antykacapskiego ja ze swym imieniem jestem jednoznacznie „rusko-chujowa”. Masłowska zdaje się trącać ukochane struny w sercach naszych krytyków, skoro im się tak podoba. Toteż nie będą omawiać jakiejś tam ruskiej Tamary! Autorka zaiste trafia w sedno, stwarzając obraz intelektualny Polski jako wszechdresiarski. W wywiadzie dla „Gazety Olsztyńskiej” mówi, że bohater-dresiarz jest jej alter ego. Jezus Maria! Tym niemniej jest to bardzo uzdolniona osoba. O mojej książce coś jednak było – była przedmiotem pracy magisterskiej na UWM, trzykrotnie udzieliłam wywiadu o niej dla TVP3 i TVP2, były recenzje w dodatku olsztyńskim „GW”. Rzecz ponadto w tym, że przede wszystkim nie czytają mnie niedojrzali licealiści, jak w przypadku „Wojny polsko-ruskiej” Masłowskiej (tu dodam, że nasi krytycy to też niedojrzali licealiści – mam prawo tak sądzić, skoro im się podobają „panny nikt” czy „wojny polsko-ruskie”). O mnie mówią po prostu ludzie poważni, zatem rzadko.

No cóż, literaturę tak naprawdę czyta elita. Owszem wszyscy znają np. nazwisko Dostojewskiego, czy Gombrowicza, ale tylko nazwisko – na ogół.

– Nie ma już elit w starym rozumieniu. Dla naszych „elit” , czyli krytyków o mentalności nastolatków, większość książek jest za trudna – oni nie są świadomymi wybrednymi czytelnikami. Z drugiej strony – jestem czytana przez młodych, ale poszukiwaczy treści, nie sensacji. Cieszę się.

Powołałaś do istnienia „Grupę 68 plus”. Czy mogłabyś czytelnikom „Czasopisu” powiedzieć coś więcej na ten temat? To stosunkowo nowe zjawisko i sądzę, że nie wszyscy o nim słyszeli.

– Nieformalną międzynarodową „GRUPĘ 68 plus” powołaliśmy wspólnie z młodym olsztyńskim pisarzem Piotrem Siweckim i pisarzami – znanymi, wybitnymi – z różnych części świata, z Niemiec, z USA. Chcemy być wolni i pisać dla wolnych oraz ułatwiać sobie tłumaczenia i publikacje. Nasze hasło wzięliśmy z eseju Alesia Czobata, członka grupy: „Kultura ma zejść do podziemia”, czyli do katakumb, bo tylko w ten sposób dziś może być wolna. Dziś i w USA pisarze czują się dyskryminowani – wszędzie obowiązuje polityczna poprawność, knebel. Redaktorzy i wydawcy, ale też koledzy po piórze, stali się agentami polityków, psami gończymi. Zauważ, że Kertesz był tak odsunięty u siebie na Węgrzech, że inni pisarze omal nie podostawali zawałów, kiedy otrzymał nagrodę Nobla. W Olsztynie powołanie naszej grupy wzbudziło zainteresowanie jedynie „Gazety Wyborczej”. Reszta weszła na drzewo i stamtąd głupio patrzy na nas jak na przestępców, dybiących na ich życie.

Jak dużą cenę (nie mówię o finansach) płacisz, będąc literatką? Bo niektórym wydaje się, że jest to praca relaksująca i prestiżowa. Skierowana jedynie na zdobywanie popularności.

– Pisanie jest wyczerpującą pracą intelektualną, nie dającą popularności. Nikt z uznanych dziś za największych nie był przyjmowany z aplauzem ani przez wydawców, ani przez krytyków, choćby Joyce czy Norwid, i dalej tak jest, i nic się nie zmieni. Są narody bez literatury, narody bez literatury tworzonej przez kobiety, narody, których pisarze siedzą w więzieniach z wyrokami śmierci. W literaturze wolni tworzą dla wolnych i nic się nie zmieni. Prawdziwy pisarz i czytelnik to zawsze ludzie wolni, nie mogą bez siebie istnieć, bo by się udusili, bo każde państwo po prostu dusi wolnych ludzi. Człowiek potrzebuje dotyku wolnej sfery kultury jak powietrza – to zdanie prof. Sloterdijka porusza mnie do głębi, ale ja do „człowieka” dodaję „wolny”. Tylko wolny człowiek potrzebuje wolnej sfery kultury, aby mógł żyć, to znaczy oddychać. Dusimy się. Marzymy o wyrwaniu się z tego łagru, ale nie ma dokąd, bo cały świat dusi wolnych ludzi. Dusi i głodzi. To przerażające.

A kiedy następna książka? I czy też w wydawnictwie Ruta?

– Mam trzy gotowe do druku książki. Jeszcze nie wiem, gdzie je wydam.

Rozmawiała Tamara Fic