Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

04/2003


Chcę być sobą

Człowiek niepokorny

Zenobiusz Golonko urodził się w 1954 r. Rodzina – z dziada-pradziada – pochodzi z Orzeszkowa k. Hajnówki. Już w latach szkolnych dał się poznać jako człowiek niepokorny i ambitny. Po drugiej klasie zawodówki, obrażony na Hajnówkę, ruszył w świat w poszukiwaniu lepszego startu w dorosłe życie. Trafił do szkoły wojskowej w Elblągu, którą ukończył jako podoficer-wiceprymus. W nagrodę mógł wybrać dowolny garnizon w Polsce. Ponieważ zawsze mu się podobał mundur lotniczy, chciał służyć w wojskach powietrznych. Poprosił o garnizon najbliżej Hajnówki. Okazało się, że taki jest dopiero w Warszawie.

W wojsku służył 12 lat, był żołnierzem zawodowym na lotnisku w stolicy. Niedługo po stanie wojennym postanowił zmienić „towarzystwo”. To były czasy, gdy wojskowym pozwolono na prywatną inicjatywę. Jego koledzy odchodzili ze służby i zakładali sklepy, firmy oraz różne biznesy. Służąc w wojsku nie dorobił się nawet roweru, a że był ciągle energiczny i pracowity, postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji. Zwolnił się ze służby i zaczął pracować w firmie kolegi, która produkowała wyroby gumowe. Nauczył się zawodu presera, który bardzo mu się spodobał. Jak podkreśla, jest to bowiem jednocześnie bardzo twórcza praca, szczególnie na etapie projektowania form.

Po kilku latach otworzył własną firmę Zegir, nastawiając się na produkcję uszczelek gumowych i silikonowych. Popyt na te wyroby okazał się bardzo duży, głównie na rynku motoryzacyjnym. Tyle było zamówień, z różnych gałęzi przemysłu w całej Polsce, że nie nadążał z produkcją. Firma przynosiła krociowe dochody, przez co stał się bogatym człowiekiem. Wtedy pomyślał o Hajnówce, z której – twierdzi – nigdy nie wyjechał. W strony rodzinne ciągnęło go zawsze. Często przyjeżdżał do dziadka, a później do ojca, pomagać na gospodarstwie w Orzeszkowie. W końcu sam przejął je na własność (na początku lat 90.), dokupił ziemi i nastawił się na agroturystykę. Wykopał stawy, posadził las, założył zoo i zaczął budować pensjonat z rezydencją dla siebie i rodziny. W 1998 r. w Hajnówce otworzył restaurację „Biała Róża” (początkowo z kuchnią wschodnioazjatycką). Próbował też uruchomić w rodzinnej gminie filię swej warszawskiej firmy.

Od trzech lat jest też koordynatorem finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Hajnówce. W tym roku pod jego opieką wolontariusze zebrali w mieście ponad 17 tys. zł.

Jerzy Chmielewski: W Hajnówce stał się pan znany, gdy otworzył restaurację „Biała Róża”. Jak do tego doszło?

Zenobiusz Golonko: – Pewnego razu spacerowaliśmy z żoną po Hajnówce. Na widok pustych witryn po opuszczonych sklepach zaczęliśmy się zastanawiać, jaki interes można byłoby w nich uruchomić. W pewnym momencie mówię do żony: „Otwórzmy w Hajnówce chińską restaurację, tu czegoś takiego nie ma, więc dla nikogo nie będziemy konkurentami”. W Warszawie mamy sąsiada Wietnamczyka, który prowadzi bar z azjatycką żywnością. Nazajutrz udałem się do PSS „Społem” w Hajnówce w poszukiwaniu wolnego lokalu. Okazało się jednak, że takich nie ma. Wracając, przypomniałem sobie o Muzeum Białoruskim. Zachodzę, a tam jest wszystko, co potrzebne do baru: sala, krzesła, stoły. I to wszystko stoi bezużyteczne. Prezes Chilimoniuk przyjął mnie z otwartymi rękami, bardzo ciepło. Wynajęto mi pomieszczenia bez żadnego przetargu. Przy pomocy pracowników muzeum w ciągu zaledwie miesiąca zorganizowaliśmy typowo chińską restaurację, na wzór takich barów w Warszawie, w których porobiliśmy zdjęcia, rozpytywaliśmy o menu itp. W rezultacie wyszła nam bardzo fajna restauracyjka „Biała Róża”, która robiła wielkie wrażenie na odwiedzających. Było nawet tak, że ludzie wycierali nogi, bo nie wiedzieli, gdzie wchodzą, tak ładnie to wyglądało.

Z „Białą Różą” w muzeum jednak panu nie wyszło. Dlaczego?

- Schody zaczęły się, gdy w ramach reklamy swojej firmy postanowiłem promować białoruską kulturę. Organizowałem wystawy malarstwa, rękodzieła ludowego, wspierałem imprezy. Przychodziło na nie wielu ludzi, lecz władze nie wykazywały żadnego zainteresowania. Potraktowano mnie jak konkurencję.

Czyją konkurencję, dla kogo?

– Ja robiłem wystawy i miasto za to nic nie płaciło. Więcej, ja jeszcze płaciłem muzeum za wynajęcie sali. Tymczasem nasi działacze kulturalni za takie rzeczy biorą pieniądze. Np. niedawno w Hajnówce była wystawa o Grecji, na którą miasto dało znaczną dotację. Nie wiem dokładnie z jakiego powodu, ale stałem się władzom niewygodny. W końcu „Biała Róża” dostała z muzeum wymówienie. Stało się to za wiedzą i zgodą starosty, pana Pietroczuka.

Przecież Muzeum Białoruskie nie podlega starostwu powiatowemu.

– Ale pan starosta prywatnie jest członkiem komitetu budowy muzeum, od którego dostałem wymówienie na piśmie. Dodatkowo zakazano mi robienia tam jakichkolwiek wystaw, za moje przecież pieniądze. Wymówienie dostałem przed sylwestrem, kiedy przygotowywałem się właśnie do zabawy noworocznej i miałem już wielu umówionych klientów. Na szczęście został ogłoszony przetarg na lokal przy ul. Armii Krajowej. Udało mi się go wygrać i błyskawicznie tu się przeniosłem. Wpędziłem się jednak w straszne długi, jeszcze blisko rok spłacałem ratami dla muzeum zaległe rachunki za czynsz. Bo i czasy były wtedy trudne, i ciągle musiałem inwestować w restaurację.

Jak teraz prosperuje „Biała Róża”?

– W dalszym ciągu przynosi deficyt, dopłacam do niej co miesięc. W Hajnówce trudno prowadzić interesy, gdy władza uważa cię za wroga. W moim przypadku odgórna blokada „Białej Róży” sprowadza się do antyreklamy. Od trzech lat wszystkie wizyty delegacji rządowych, samorządowych, gości krajowych i zagranicznych a nawet zwykłe wycieczki turystyczne lokalne władze i wszelkie tutejsze instytucje (z nimi przecież powiązane) kierują tylko do wybranych lokali gastronomicznych. Ja jestem na zakazanej liście. Gdyby ktoś np. z domu kultury przyszedł teraz do mnie z propozycją wspólnego zorganizowania jakiejś imprezy, to by wyleciał z roboty. „Biała Róża” jest w Hajnówce lokalem nie najgorszym, a mimo to wyrugowano ją z wszelkich reklam i informatorów turystycznych, wydawanych przez miasto lub powiat. To samo dotyczy mego gospodarstwa agroturystycznego „Kupała”. Tak się naraziłem, chociaż nie wiem komu i nie wiem czym.

Jednak pan nie rezygnuje.

– Robię swoje. Myślę, że w końcu coś się jednak zmieni. Zgadzam się z Sokratem Janowiczem, który widzi dwa wyjścia, nieuchronne. Trzeba czekać aż wymrą tutejsze dwa ostatnie skostniałe pokolenia, albo przyjadą do nas chłopaki z Katowic, Warszawy lub Gdańska i pokażą, co można zrobić. I Sokrat Janowicz ma rację, bo zmiany już są. Ale nie w Hajnówce, tylko w Białowieży, Budach, Teremiskach... Właśnie za sprawą przyjezdnych, którzy budują hotele, pensjonaty, otwierają gastronomię. Tam jeździ coraz więcej turystów. Mogliby też zatrzymywać się w Hajnówce, tylko że to miasto ich odstrasza. Nawet samym wyglądem. Samorząd miejski, gminny i powiatowy zamiast przyciągać ludzi i zachęcać do działania, inwestowania – odpychają ich. W mieście nie ma ani parkingu, ani WC.

A co lokalne władze powinny zrobić?

– Oddać władzę i to natychmiast. Oni do rządzenia po prostu się nie nadają. W Hajnówce nawet inteligencja nie ma nic do powiedzenia, jest niszczona. Odkąd tu wróciłem, kilku ważnych ludzi zostało odstrzelonych – m.in. dyrektor szpitala, ordynator szpitala , dyrektor domu kultury i szef PTTK, szefowa miejskiej pomocy społecznej, dyrektor gospodarki komunalnej

Ale władze wybrali sami mieszkańcy.

– Oni wygrali wybory praktycznie nie wychodząc zza biurka. W Hajnówce jest to możliwe, gdyż mieszkańcy nie wierzą, że ktoś cokolwiek może tu już zmienić. A boją się, żeby nie było gorzej.

Obserwując pana też widać, że czasem angażuje się pan politycznie. Są to flirty albo z PPS, albo z Samoobroną...

– Ciągle szukam swego miejsca wśród opcji politycznych. Ale jeśli wynajmuję salę dla Samoobrony, to jeszcze nie oznacza, że jestem jej członkiem. Chociaż przewodniczący Andrzej Lepper i pani Genowefa Wiśniowska osobiście proponowali mi drugie miejsce na liście do Sejmu, jednak powiedziałem, że nie jestem członkiem Samoobrony i z ich listy startować nie będę. O mandat posła ubiegałem się z listy PPS, bo ta partia jest mi bliska. Zapisałem się do niej ze względu na osobowość Piotra Ikonowicza. Do polityki w Polsce idzie się po to, by mieć z tego pieniądze, a ja odwrotnie – jestem sponsorem. „Biała Róża” gościła różne osobistości ze świata polityki i nikt za to nie zapłacił nawet złotówki. Jak chociażby pewien minister, który bez przerwy biega po Hajnówce. Nie wziąłem żadnych pieniędzy ani od SLD, ani od Samoobrony, chociaż ich przedstawiciele gościli w mojej restauracji. Chętnie ugoszczę jeszcze Janusza Korwin-Mikke, kogoś z PiS, PO i innych partii. Niech przyjadą i dadzą Hajnówce swoją receptę na poprawę życia mieszkańców.

Czy „Biała Róża” to jedyna, oprócz gospodarstwa w Orzeszkowie, pana inwestycja w Hajnówce?

– Nie. Jednocześnie z „Białą Różą” powołałem tu filię swojej warszawskiej firmy. Zatrudniłem kilku ludzi, przygotowałem dokumentację fabryki wyrobów gumowych z jednoczesną produkcją surowej gumy. Wydałem na to wiele pieniędzy, ale dokumentacja do dziś leży w szufladzie. Złośliwi twierdzą, że za mało dałem i nie temu, komu trzeba. Nie wydano mi pozwolenia na budowę ze względu na sprzeciw sąsiadki. Wciąż waham się, czy nie podać za to starostwa powiatowego do sądu i domagać się odszkodowania. Bo przecież nie powinni mi byli pozwolić na wykonanie dokumentacji i wtedy nie straciłbym tylu pieniędzy.

Nie poszedł pan do nikogo ze skargą?

– Poszedłem. W Urzędzie Miasta przyjął mnie ówczesny sekretarz i poradził, bym całkowicie ze swej inwestycji nie rezygnował. Wobec tego zamiast fabryki uruchomiłem niewielki warsztacik. Od razu zaczęto nasyłać na mnie różne kontrole, ale do niczego nie mogły się one przyczepić. Jednak powoli miałem tego dosyć i stopniowo produkcję przeniosłem do Warszawy. Dwa lata zakład stał nieczynny. Teraz przymierzam się, by znów uruchomić w nim produkcję.

A co by pan zrobił w Hajnówce, gdyby miał władzę?

– Przede wszystkim ograniczyłbym biurokrację. Urzędników w Hajnówce jest za dużo. Wielu z nich w ogóle nie jest potrzebnych. Zmieniłbym też nazwę powiatu na białowieski (z siedzibą w Hajnówce). Białowieża, chociaż dużo mniejsza od Hajnówki, jest o wiele bardziej znana w kraju i za granicą. Nazwa „białowieski” byłaby na pewno bardziej handlowa i lepiej promowałaby cały region. Spróbowałbym też chociaż na trochę zatrzymać w Hajnówce turystów podążających do Białowieży bądź stamtąd powracających.

W jaki sposób?

– W Białowieży jest teraz co najmniej trzysta prywatnych miejsc noclegowych, nie licząc hoteli. W Hajnówce nie ma ani jednej prywatnej kwatery, bo nadgorliwość różnych kontroli skutecznie odstraszyła potencjalnych chętnych.

Może jest pan nielubiany dlatego, że wspiera białoruską kulturę…

– Już nie wspieram. Uniemożliwiono mi to. Pięć lat temu wyłożyłem 3,5 tys. zł na Kupalle BTSK w Białowieży i mi nikt nawet za to nie podziękował. A liczyłem przecież na jakąś szerszą współpracę w przyszłości, z korzyścią dla obu stron. Bo u nas sposób pojmowania sponsoringu jest chory. Według powszechnego przekonania sponsor to albo jakiś bogacz, który śpi na pieniądzach, albo bezmyślny frajer. Ale działacze powinni wiedzieć, że nic nie ma za darmo. Zdrowo pojmowane sponsorowanie powinno przynieść ofiarodawcy nie tylko rozdmuchany splendor i sławę. Darowane pieniądze muszą, chociaż w części, kiedyś jakoś się zwrócić. Ja wspierałem kulturę białoruską, by jednocześnie reklamować i popularyzować swój interes. Niestety, skutek był odwrotny od zamierzonego. Miałem też pomysł na sfinalizowanie budowy hajnowskiego muzeum. Zebrałem ludzi, by to wreszcie zakończyć. To hańba – nie tylko dla Hajnówki – że budowa muzeum trwa tak długo. Przecież wychodzi na to, że to pewnie najdroższy budynek w Polsce. Za pieniądze, które tam włożono, można było zbudować o wiele sensowniejszy obiekt, który dawno by już był zakończony i służył ludziom. Zresztą te pieniądze poszły nie tyle na sam budynek, co na urzędasów, którzy w nim się porozsiadali. Jedynym fachowcem jest tam bibliotekarka, inni w ogóle nie znają się na rzeczy.

Członkowie komitetu budowy twierdzą, że na dokończenie muzeum nie mają pieniędzy.

– Bo prawie wszystkie pieniądze idą na płace pracowników. Ale po co teraz ich tam aż tylu?! Ci, co prowadzą budowę muzeum, w przeszłości powalili na łopatki niejedną firmę. Tacy ludzie rządzą też teraz miastem i powiatem. Wśród nich są byli wysocy funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, jak np. starosta Pietroczuk. Jak oni mogą dobrze rządzić miastem i powiatem, skoro do tego nie mają kwalifikacji? To przez nich ktoś, kto stąd wyjechał, już nie chce wracać. Trzeba być ciężkim frajerem, by tu wrócić. Tu można stracić majątek, a nawet prawo jazdy. Z tego wszystkiego, co do Hajnówki przywiozłem, to mi tylko jeszcze prawo jazdy zostało.

Co należy zrobić, by ludzie z Hajnówki nie wyjeżdżali?

– Wyjeżdżać będą, bo w Hajnówce można się urodzić bez rąk, bez nóg, byle z „plecami”. Tu można dostać robotę, stanowisko tylko wtedy, gdy ma się układy. Jak się ma nazwisko na P., to i atrakcyjny kredyt można dostać, i nawet długów nie trzeba spłacać.

Jak pan ocenia sytuację w związku z festiwalem muzyki cerkiewnej?

– Stoi za tym ta sama hajnowska władza, która musi wszystkim rządzić. Czuje się zagrożona, więc pragnie nad wszystkim mieć kontrolę – nad szpitalem, nad festiwalem… Bo jak znajdą się mądrzejsi, to zaczną tutaj dowodzić. Chodzi więc o to, by żaden mądry nie zagrzał tu długo miejsca. Ta władza niszczy ludzi, idee i firmy. Festiwal muzyki cerkiewnej został przez nią skompromitowany. Hajnówkę kiedyś ceniono za parkiet, mozaikę, listwy… Doszła do tego muzyka cerkiewna. Dzięki niej miasto było sławne na cały świat. Komu to przeszkadzało? Ci ludzie, którzy mają władzę samorządową, niszczą wszystko po kolei. Furnel nie rozwija się, chociaż mógłby. Hamech, produkujący suszarnie drewna, jeden z nielicznych w Europie, który takie rzeczy robi, ma zamówienia, a jednak nie produkuje. Bo tam brakuje dobrego menedżera. W radzie nadzorczej Hamechu zasiada m.in. starosta. Ale co on ma wspólnego z tą firmą? Od kiedy on się zna na produkcji maszyn, skoro bierze za to pieniądze?! Tacy ludzie rządzą Hajnówką.

Wśród nich są też Białorusini?

– Trudno, żeby ich nie było, skoro 70 proc. mieszkańców Hajnówki ma korzenie białoruskie. Wyniki ubiegłorocznego spisu powszechnego pokażą jednak, że jako Białorusini zadeklarowało się niewielu.

Dlaczego tak się stało?

– Białoruską społeczność w oczach Polaków skompromitowali właśnie ci, którzy znaleźli się u władzy. Wstyd się do nich przyznać! A Polacy po cichu protestują.

W Hajnówce nie widać jednak wyraźnego podziału na Białorusinów i Polaków.

– Bardziej widoczny jest podział na prawosławnych i katolików. Ale kto składa kwiaty w dniu urodzin Polski, 11 listopada? Ci, którzy przeciwko niej walczyli. Polacy na to się nie zgadzają i w oficjalnych uroczystościach nie uczestniczą. Może poza księdzem, któremu nie przyjść po prostu nie wypada.

Porozmawiajmy na przyjemniejszy temat. Proszę opowiedzieć o gospodarstwie „Kupała”.

– Jak powiedziałem, były czasy, kiedy miałem dużo pieniędzy. Postanowiłem więc, że część z nich przeznaczę na rozbudowę i uporządkowanie rodzinnego gospodarstwa w Orzeszkowie. Wykopałem stawy, założyłem sad, wszystko ogrodziłem siatką z podmurówką. Z ojcem zasadziliśmy hektar lasu. Później powoli zacząłem zakładać zoo. Teraz mam w nim już wszystkie zwierzęta i ptaki typowe dla Podlasia. To jest bardzo drogie hobby. Utrzymanie „Kupały” kosztuje mnie rocznie 20 tys. zł. Tyle wydaję na hodowlę siedmiu koni, trzydziestu kóz i owiec oraz strusi i ptactwa. A latem każdego roku organizuję zawody (międzynarodowe) w rzucaniu obcęgami. Już teraz wszystkich zapraszam na czwartą edycję.

Jakie ma pan najbliższe plany?

– Chcę jeszcze trochę powalczyć. Postanowiłem ponownie uruchomić produkcję w zakładzie w Orzeszkowie. Teraz jeżdżę po województwie i zbieram zamówienia, a pracownicy przechodzą szkolenie. Chcę też dokończyć swój dom w Orzeszkowie. W piwnicy będę miał basen z salonem odnowy biologicznej i bilardownię z barkiem. Na parterze planuję bardzo dużą kuchnię połączoną z obszerną ogólną jadalnią oraz swoje mieszkanie-apartament. Na poddaszu będą trzy apartamenty i solarium, a na samej górze wieża obserwacyjna z lunetami i miniobserwatorium astronomicznym. Buduję nie okazały zajazd czy pensjonat, ale hotel agroturystyczny. Bo gdzie jest powiedziane, że pałac nie może być gospodarstwem agroturystycznym?

Rozmawiał Jerzy Chmielewski