Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

04/2003


NIEpodległość w Mińsku

Prawdę mówiąc, miałem poważne obawy co do wyjazdu do Mińska. Relacje w białoruskich gazetach z obchodów Dnia Niezależności w ubiegłym roku zrodziły we mnie pewną barierę psychiczną. Pała białoruskiego milicjanta jest bowiem twarda, a ich metody traktowania zatrzymanych, z tego co słyszałem, też nie należą do najprzyjemniejszych.

24-03-2003

Z Białegostoku wyruszamy w nocy z niedzieli na poniedziałek, tak by spokojnie pochodzić po mieście jeszcze przed całym zamieszaniem. Do Kuźnicy dotarliśmy własnym samochodem, później „na podsiadkę” dojechaliśmy do Grodna z Białorusinami trudniącymi się przewozem przez granicę polskiej kiełbasy, a na koniec jechaliśmy pociągiem, który wlókł się niemiłosiernie przez białoruskie równiny.

Do Mińska docieramy wreszcie koło południa, telefonicznie „namierzamy” tanie miejsca noclegowe niedaleko Placu Jakuba Kołasa i powoli ruszamy pod wskazany adres z nadzieją, że będziemy mieli choć zimną wodę.

Na skwerku w pobliżu dworca dostrzegamy dziewczynę fotografującą pijanych młodych ludzi. Podobnie jak my wyróżnia się wyraźnie z „szarego” tłumu. Jest Czeszką, ale pochodzenie ma polskie. Szybko znajdujemy więc wspólny język. Przyjechała tu na konferencję, ale została jeszcze na dwa dodatkowe dni, by zobaczyć „niezależność w wydaniu białoruskim”. Z plecaka wyjmuje biało-czerwoną ulotkę z Pogonią, z napisem: „85 rocznica Niepodległości, 25 marca, Plac Jakuba Kołasa, godzina 17:30”. Dowiadujemy się, że opozycja świętuje już od niedzieli. Od niedzieli „żniwa” zbierają też białoruskie służby specjalne. Zaczęli od „zgarnięcia” 60-ciu osób, które po prostu przyszły na Plac Niezależności (nie była pewna, ale na znalezionej później nalepce właśnie ten plac był miejscem niedzielnego wiecu).

Na ulicach panuje spokój i nic nie wskazuje na to, by jutrzejszy dzień miał przynieść zapowiadane „atrakcje”. Mamy trochę czasu na obserwację mieszkańców Mińska i posłuchanie wszędobylskiego języka rosyjskiego (jest w gazetach, rozgłośniach radiowych, telewizji, słychać go w sklepach, na przystankach, skwerach i parkach). Na nasze zaczepki po białorusku przy kupowaniu produktów czy biletów na metro każdy patrzy niezwykle koślawo...

25-03-2003

O poranku, tuż przy hotelu, natrafiamy w końcu na nalepkę informującą o dzisiejszej akcji pod Kołasem. Kręcimy się po mieście z nadzieją, że w ciągu dnia ktoś z demonstrantów pojawi się jednak na Placu Niezależności albo, jak w zeszłym roku, pod pomnikiem w parku Janki Kupały.

Przez plac przechodzi jedynie do pobliskiego kościoła kilka babć, a milicyjny patrol zatrzymuje losowo wybrane samochody. Liczne milicyjne patrole na mińskich ulicach pokazują, kto tu faktycznie sprawuje władzę.

Na ławce pod pomnikiem Kupały śpi pijany biznesmen. Kilku wstawionych gości prosi mnie o zrobienie zdjęcia. Wchodzą na pomnik, pozują. Po chwili wyciągają z siatki flaszkę wódki i butelkę kwasu. Odciągają mnie na bok, nalewają „stakana”, pytają skąd jestem i co robię w Minsku... Jakoś nie wyglądają mi na ludzi, z którymi mógłbym znaleźć wspólny język, dlatego staram się jak najszybciej zakończyć rozmowę o wojnie w Iraku, NATO, Unii Europejskiej i pacyfiźmie.

Jeszcze przed zapowiadaną akcją w restauracji „Biariozka” przy Placu Pieramohi czujemy powiew Europy. Knajpa na poziomie, śmiejemy się, że dla „młodych wilków”, w której należy się pokazywać.

Wreszcie po 17-tej podjeżdżamy autobusem na Plac Kołasa. Na dwóch jego końcach ustawione mikrobusy z OMON-em. Powoli zbierają się mieszkańcy Mińska. Kobiety z wplecionymi we włosy biało-czerwono-białymi wstążkami, dzieci z flagami. Kilka osób składa pod pomnikiem „niepodległościowe goździki”. Przeważnie młodzież i osoby starsze. Ale pokolenie średnie też tu jest. W milicyjnych mundurach albo „w cywilu”, z wystającą z kieszeni anteną krótkofalówki.

Z ustawionego samochodu głos przez megafon obwieszcza, że zgromadzenie z okazji 85-tej rocznicy powstania BNR jest nielegalne, a na oficjalne miejsce obchodów wyznaczono dworzec autobusowy Kulman. Spoglądam na plan. Daleko od centrum, dojechać można tylko autobusem albo trolejbusem. Nikt jednak nie rusza się z miejsca.

Wkręcam się między przedstawicieli białoruskich mediów. Nie kryję, że wśród nich czuję się bardziej bezpiecznie. Spod pomnika robię trochę fotek. Z góry oceniam, że na demonstrację przyszło koło 2000 ludzi. Niewiele, ale zawsze jest to jakaś forma pokazania dezaprobaty dla działań Łukaszenki. Po chwili nad placem powiewają już biało-czerwono-białe flagi Białorusi oraz czarne i czerwone sztandary z żubrem.

Na plac wkracza OMON, wypycha najbardziej „szkodliwych” ludzi spod pomnika. Prawdziwą bohaterką staje się starsza kobieta, która na ich zaczepki mówi, że po prostu „przechadza się z flagą”. Spokojnie rusza w stronę Akademii Nauk ciągnąc za sobą funkcjonariuszy służb specjalnych.

OMON wsiada do mikrobusów, odjeżdża. Na placu zostają grupki milicjantów, tłum powoli rozchodzi się. Kilka osób dopija piwo na pobliskich ławeczkach.

Patrząc na to wszystko dochodzę do wniosków, że całą niezależnością zainteresowane jest zaledwie kilka procent społeczeństwa. Cała reszta chce po prostu żyć i nie ma dla nich większego znaczenia, czy jako wolny naród, czy też jako dolepek do rosyjskiego mocarstwa. I taka to jest ta białoruska niepodległość.