Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

04/2003


Mir i okolice

2. Najstarszą wzmiankę o Mirze, jak podaje Władysław Syrokomla w swoich „Wędrówkach po moich niegdyś okolicach”, odnajdujemy w relacji intryg, które w XIV w. prowadzili krzyżacy z Litwinami.

Kiedy ci zbrojni zakonnicy w 1395 roku waśniąc między sobą książąt litewskich, wspierając Świdrygajłę przeciw Witoldowi i po podbiciu Litwy mając nadzieję swego politycznego wzrostu, wpadli, w ciągu dni piętnastu splądrowali nadniemeńskie okolice, spalili Drohiczyn, Nowogródek, Mir i Lidę i dalej ciągnęli swe rozbójnicze zagony... Nową wiadomość o Mirze znajdujemy pod datą 1434 r.: Oto gdy od dwu lat na stolicy wielkoksiążęcej siedział Zygmunt Kiejstutowicz, zepchnąwszy z niej Świdrygajłę, a chcąc mieć sojuszników przeciw temu ostatniemu, rozdawał w dziedzictwo znakomitym Litwinom: dobra, zamki i ziemie należące jak cały kraj do wielkich książąt. Wśród obdarowanych znalazł się Siemko Giedygołdowicz, który otrzymał Mir z przynależnościami. Zamku wtedy jeszcze nie było

Siemko Giedygołdowicz, umierając bezpotomnie, ofiarował swe dobra, w tym Mir, przybranej córce Annie Butrymównie, a ona z kolei przekazała w dożywocie żonie Siemki Milochnie, zaś po jej zgonie swemu krewnemu Jerzemu Iwanowiczowi Illiniczowi herbu Korczak (zm. w 1520 r.). Ten, stawszy się panem wielkiej fortuny, wybudował ogromny zamek obronny w stylu późnogotyckim. Jerzy Illinicz miał czterech synów: Jana, Mikołaja, Stanisława i Szczęsnego. Trzej starsi zmarli wcześniej, a cała spuścizna przypadła najmłodszemu, Szczęsnemu, żonatemu z Zosią Radziwiłłówną. Miał on z nią tylko jednego syna Jerzego, którym, jako małoletnim, opiekował się Mikołaj Radziwiłł, zwany Czarnym. Kształcił on też młodego Jerzego w sztuce rycerskiej. I Jerzy Illinicz, umierając młodo, jeszcze w bezżennym stanie, zapisał Mir synowi swego opiekuna, Mikołajowi Krzysztofowi Radziwiłłowi „Sierotce” (1549-1616). Od tego czasu dobra mirskie na blisko trzysta lat znalazły się we władaniu Radziwiłłów.

Mir i świat

Mir znajdował się w środku trójkąta miast Lida-Nieśwież-Nowogródek. Był centralnym ośrodkiem zaopatrzenia. W promieniu 15 km nie było innego miasta. Całe pokolenia przychodziły tylko do Miru, nie znając innych miast. W niedzielę szło się do kościoła, w poniedziałek na jarmark. Gdy w 1865 r. zabrano kościół na cerkiew, katolicy musieli chodzić do Połoneczki lub Worończy, w stronę Nowogródka.

Przeciętny Białorusin z okolicy znał tylko swoją wieś i Mir. W końcu XIX i na początku XX wieku chłopi trochę więcej świata poznawali, bo zabierano ich do carskiego wojska. Ale jedyna poważna łączność ze światem możliwa była przez pocztę i, w pilnych wypadkach, przez telegram. Telefon był tylko na poczcie, a i tak mało kto z niego korzystał. Z poczty korzystali najwięcej Żydzi, którzy korespondowali z całym światem.

Podstawowym środkiem komunikacji na co dzień był chłopski wóz zaprzężony w konia. Duha nad końskim łbem – to najczęstszy widok na drogach w okolicy Mira i innych miast. Rower był zupełną rzadkością. Samochodu prywatnie nikt nie miał – ani wójt, ani kierownik szkoły, ani ksiądz, ani naczelnik poczty. Dopiero w latach 30. zaczął kursować dwa razy dziennie mikrobusik do stacji w Horodzieju. Ten mikrobusik należał do Żyda. Była też oczywiście i kolej, ale z powodu wysokiej ceny biletów dla przeciętnego mieszkańca Polski była praktycznie niedostępna. Koleją jeździły przede wszystkim rodziny kolejarzy lub, służbowo, urzędnicy, za pieniądze gminne.

Jarmark

Jak wyglądał jarmark w Mirze? Gospodarz, który miał coś do sprzedania lub kupienia, musiał odpowiednio wcześnie wyjechać, żeby zająć dobre miejsce na rynku – placu między kościołem a cerkwią, wybrukowanym kocimi łbami. Gospodarz, który przyjechał wozem na drewnianych kołach, musiał ustawić się z boku, wyprząc konia, zdejmując drewniane dyszelki, zwane hołoblami (należało je potem podwiązać i postawić pionowo do góry, aby przechodzący nie zaczepiali się o nie), i ściągając chomonto. Konia trzeba było przywiązać do wozu, dać mu siana i dopiero wtedy można było zająć się handlem. I tak, w ciągu godziny, półtorej, ustawiały się dwa szpalery tych wozów. Dziwny to był widok – las pionowych drągów ponad półtorametrowej wysokości. Czasami, gdy były większe jarmarki, na przykład przed świętami, ustawiały się trzy takie rzędy. Za odpowiednie ustawienie wozów odpowiadał specjalny dozorca. Każdy wóz tworzył jakby stoisko. Pomiędzy nimi powstawał alejka, którą przechadzali się kupujący – gdy były trzy rzędy wozów, tworzyły się dwie alejki.

Co przeciętny gospodarz przywoził na jarmark? W karzince, specjalnym niedużym pojemniku na zboże, były jajka. Jeśli chodzi o zboże, to najczęściej przywożono żyto, ale też jęczmień i owies. W tym zbożu właśnie leżały bezpiecznie zagrzebane jajka. Do dziś, co miałem okazję widzieć na własne oczy, Białorusini w taki sposób przewożą jajka na rynek. Jeśli któryś z chłopów przywoził nabiał, a nie był umówiony z konkretnym odbiorcą, musiał iść na specjalne dla nabiału targowisko. Ale i tak najłatwiej można było sprzedać zboże, którego jednak chłopi nie przywozili na jarmark zbyt wiele. Dla bydła, koni i świń było osobne targowisko poza miastem, na około dwuhektarowym placu nad rzeką Miranką, u stóp zamku.

Jeśli chodzi o zaopatrzenie, to ludność wiejska mogła wszystko nabyć w mieście. Wśród niezbędnych artykułów były: sól, nafta i zapałki. W mieście też można było skorzystać z usług rzemieślników – krawców, szewców i innych. Kto chciał mieć nowe ubranie, najpierw szedł do tzw. „sklepu łokciowego” – mierzyło się tam materiał miarą łokciową – potem z zakupionym materiałem odwiedzał krawca, a ten szył mu na miarę ubranie.

Każdy poniedziałkowy jarmark był dla właścicieli sklepów naokoło rynku czymś wyjątkowym. W jeden dzień mogli utargować tyle, ile przez resztę dni tygodnia. Każdy sklep, niezależnie od branży, był zapełniony. Wielu klientów było już wcześniej umówionych – oni byli najlepsi, bo przychodzili z gotowymi pieniędzmi po konkretny towar. I tak wyglądały te jarmarczne poniedziałki. Zimą nieco zmieniał się krajobraz, a zamiast wozów było pełno sań.

Okres międzywojenny był bardzo korzystny dla Mira. Kwitł handel, sklepy żydowskie były świetnie zaopatrzone, miasto dobrze utrzymane, czego przykładem był miedzy innymi park. Dobrze prosperowała też gorzelnia. Świetność Mira trwała do 17 września 1939 roku. Teraz nadszedł czas, aby te okresy wzlotów i upadków miasta przypominać.