Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

01/2003


W obronie niesłusznie oskarżonych

Sobotnie popołudnie, jedna z knajp na białostockich Plantach. Na co dzień zwykłe miejsce spotkań, na dwa mroźne grudniowe dni (14 i 15) stała się miejscem działań miejscowego oddziału Amnesty International.

Za stolikiem ustawionym zaraz przy wejściu siedzi kilka młodych osób. Wszystkie są studentami białostockich uczelni. W wolnych chwilach biorą udział w akcjach Amnesty International. Jak mówią, pracują dla AI, gdyż czują potrzebę działania. Witają się z każdym, kto wchodzi do lokalu, zamieniają kilka słów, pytają się skąd wiemy o prowadzonej akcji. Rozdają kartki, długopisy i wzory listów skierowanych do sędziów, prezydentów oraz ambasadorów państw, w których wciąż nie są respektowane podstawowe prawa obywateli.

Maraton pisania listów w obronie osób posądzanych o wykroczenia przeciwko władzy w różnych krajach świata zorganizowano w Polsce już po raz trzeci. Poprzedni, w którym również uczestniczyło białostockie Amnesty International, prowadzony był jesienią zeszłego roku.

Tym razem na wyłożonych spisach tzw. „więźniów sumienia” obok prześladowanych mnichów buddyjskich, usuwanych z obozów dla uchodźców Czeczenów czy posądzanych o szpiegostwo Rosjan nie mogło również zabraknąć więzionych na Homelszczyźnie dwóch dziennikarzy grodzieńskiej „Pahoni”, Mikoły Markiewicza i Pawła Mażejki.

Wraz z grupką znajomych jeden z listów, w którym domagamy się przestrzegania w stosunku do dziennikarzy zarówno wolności słowa jak i swobody wypowiedzi własnych poglądów i przekonań, kierujemy do białoruskiego przywódcy - Aleksandra Łukaszenki. Prawdę mówiąc niezwykle trudno przyszło nam napisać we wstępie: „Szanowny Panie Prezydencie”. Cisnęło się bardziej wymowne rozpoczęcie, ale Amnesty International nakazywało, by właśnie w taki sposób adresować korespondencję nawet do najbardziej kontrowersyjnych osób ze sceny politycznej. Początek naszych listów wyglądał więc niezwykle koślawie. Żartowaliśmy sobie później, że przeciwnikami działań Łukaszenki są nawet nasze długopisy.

Jednego z organizatorów spotkania, Łukasza Woźniaka, spytałem o celowość prowadzenia podobnych przedsięwzięć. Jak mówi, listy, które za pośrednictwem władz trafiają do więźniów, choć często napisane w zupełnie niezrozumiałych językach, działają niezwykle budująco na ich psychikę. Ludzie ci liczą po prostu na jakikolwiek, najmniejszy nawet odzew ze świata, który odbierają jako gest wsparcia w ich walce o słuszną sprawę. Jak podawały ogólnopolskie dzienniki, po poprzedniej tego typu akcji stosunek obozowych strażników do białoruskich dziennikarzy uległ znacznej poprawie. Odnoszą się teraz do nich z większym szacunkiem, zaczęli nawet zwracać się do nich słowami „proszę pana”. Jednak to nie strażnicy, lecz białoruska władza zadecyduje o ewentualnym ich uwolnieniu.

Na wyniki tegorocznej akcji musimy poczekać jeszcze kilka tygodni. Potrzebny jest bowiem czas na podliczenie wszystkich apeli napisanych w polskich oddziałach Amnesty International. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że z Białegostoku do Mińska na adres kancelarii Aleksandra Łukaszenki przesłanych zostanie około 50 listów. Ile będzie ich łącznie i czy za jej pośrednictwem trafią do Markiewicza i Mażejki? Tego nie wiadomo.

Prawdę mówiąc sam nie wierzę za bardzo w to, by samo pisanie listów, bez nacisku ze strony europejskich przywódców, mogło przynieść efekt w postaci przywrócenia wolności słowa w Białorusi. Cieszy jednak optymizm młodych ludzi z białostockiego AI, którzy mają nadzieję, że podczas kolejnej akcji nie będzie już potrzeby pisania petycji w sprawie Markiewicza i Mażejki.