Polityka narodowościowa PRL

Mironowicz Eugeniusz


„Polska państwem jednolitym etnicznie” (1944-1947)

W Polsce w pierwszych latach po II wojnie światowej nie było jednej polityki narodowościowej. W stosunku do każdej mniejszości narodowej aparat państwowy podejmował działania będące najczęściej odzwierciedleniem relacji z krajem, w którym dana narodowość stanowiła większość. W przypadku litewskiej, białoruskiej, ukraińskiej mniejszości narodowej polityka państwa polskiego w dużym stopniu odzwierciedlała stosunek centralnych władz radzieckich do każdej z tych narodowości w ZSRR. O polityce wobec Słowaków decydował skomplikowany układ zależności, w którym ważną rolę odgrywała także chęć zagwarantownia przez władze znośnej egzystencji dla polskiej mniejszości narodowej na Zaolziu. Działania podejmowane wobec Niemców były w dużej mierze konsekwencją hitlerowskiej polityki okupacyjnej na ziemiach polskich w latach 1939-1945. Żydzi, którzy ponieśli największe ofiary podczas wojny, zostali potraktowani przez władze jako naturalni sojusznicy w walce z faszyzmem. Pozwolono im, jako jedynej mniejszości narodowej, na organizację życia narodowego, oczekując jednak, że większość wkrótce wyjedzie do Palestyny.

Zasady polityki narodowościowej władz PRL wynikały w dużej mierze ze zmiany granic i położenia geopolitycznego kraju. Komuniści zmianę granic na wschodzie uzasadniali wolą pozbycia się mniejszości narodowych i kłopotów z tym związanych. Dawali do zrozumienia społeczeństwu polskiemu, że jest to ich wybór i szukali argumentów potwierdzających jego słuszność. Spodziewając się znacznych zmian granic na wschodzie już w 1943 r. pisali, że powojenne państwo polskie powinno być narodowym, a jednocześnie podkreślali, że nie chcą „ani jednej piędzi ziemi ukraińskiej, białoruskiej czy litewskiej”[1]. Ten rodzaj argumentacji był charakterystyczny zwłaszcza dla komunistów przebywających podczas wojny w ZSRR. Bardziej powściągliwi byli działacze Polskiej Partii Robotniczej (PPR) działający w okupowanym kraju. W miejsce jednoznacznie brzmiących haseł o państwie jednolitym narodowo twierdzili, że Polska powinna być krajem równości i braterskiego współżycia wszystkich narodowości ją zamieszkujących[2]. Dopuszczali zatem myśl o możliwości istnienia w kraju mniejszości narodowych. Ze zrozumiałych względów mogła być realizowana jedynie ta koncepcja, która bardziej odpowiadała interesom radzieckim. Dlatego w powojennej praktyce politycznej wdrażano w życie głównie te idee, które wcześniej były głoszone przez komunistów przebywających na wschodzie. Władze przekonywały społeczeństwo, że Polska w wyniku zmiany granic stała się krajem jednolitym etnicznie, pozbyła się mniejszości narodowych i kłopotów z tym związanych. Fakt, że w granicach państwa w 1945 r. było prawie 4 mln ludności niepolskiej przyjmowano jako stan tymczasowy. O losach najliczniejszej niepolskiej grupy narodowościowej — niemieckiej — rozstrzygnięto w Jałcie i Poczdamie. Wcześniej jednak w deklaracji ideowej Związku Patriotów Polskich w ZSRR z czerwca 1943 r. podkreślono wyraźnie, że odbudowa polskości na terenie przyszłych ziem odzyskanych powinna stać się podstawowym zadaniem polityki państwa polskiego[3]. Problem Litwinów, Białorusinów i Ukraińców mieszkających przy wschodniej granicy miał być rozwiązany na zasadzie przesiedlenia tej ludności do ZSRR. Opuszczone miejscowości przewidywano natomiast zasiedlić Polakami wysiedlonymi z kolei z ZSRR. Stosowne umowy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN) zawarł w połowie września 1944 r. z lokalnymi rządami radzieckimi w Wilnie, Mińsku i Kijowie[4].

W 1945 r. retoryka narodowa stała się istotną częścią propagandy komunistycznej w Polsce. Jednolita narodowo powojenna Polska miała stanowić przeciwieństwo wielonarodowościowej i rozdzieranej wewnętrzymi sprzecznościami II Rzeczypospolitej[5]. W tym kontekście mówienie o mniejszościach narodowych w kategoriach bieżącej polityki stało w sprzeczności z doktryną państwa narodowego. Dlatego też w pierwszych powojennych latach nie powstały żadne projekty polityki wobec mniejszości narodowych, gdyż miały one zniknąć z krajobrazu Polski. Wysiłek władz partyjnych i administracji państwowej skupiał się głównie na tym, aby proces ten zakończył się możliwie jak najszybciej. Jednocześnie jednak polityka ta była zgodna z oczekiwaniami większości społeczeństwa. Wysiedlanie Niemców i Ukraińców lub zamykanie szkół białoruskich spotykało się z dość powszechną akceptacją. Na niższych szczeblach władzy z reguły zaś domagano się bardziej radykalnych i represyjnych metod postępowania wobec mniejszości narodowych niż te, które były proponowane przez centralne ośrodki decyzyjne.

Istotne różnice na temat polityki narodowościowej wśród komunistów polskich występowały głównie w pierwszym okresie działalności PKWN. Chodziło głównie o taktykę postępowania wobec ludności niepolskiej w okresie przejściowym, do czasu zakończenia akcji przesiedleńczej. W celu koordynacji postępowania wobec mniejszości narodowych powołano w strukturach Departamentu Politycznego Resortu Administracji Publicznej Wydział Narodowościowy, a w nim Referat do Spraw Pomocy Ludności Żydowskiej[6]. Na obszarach administrowanych przez PKWN oprócz Żydów mieszkali Białorusini, Litwini, Ukraińcy i nieliczni Niemcy. Władze lubelskie starały się przede wszystkim zebrać informacje na temat oczekiwań politycznych każdej z tych społeczności oraz roli, jaką odgrywały podczas niemieckiej okupacji. Poza podejrzeniami o kolaborację byli jedynie Żydzi. Znaczną część tej społeczności stanowiły zresztą osoby powracające ze wschodu, gdzie znalazły się w okresie wojny uciekając przed hitlerowskim ludobójstwem. Władze PKWN deklarowały im pomoc w odzyskaniu majątku, a zwłaszcza domów, które w międzyczasie zostały zasiedlone przez ludność polską. Pozwolono także na tworzenie Komitetów Żydowskich, które miały zajmowć się niesieniem pomocy osobom, którym udało się przetrwać wojnę. Rzeczywistość na szczeblu lokalnym wyglądała mniej optymistycznie. Lokalni urzędnicy przyjmowali Żydów jak petentów, za którymi idą kłopoty. Ekscesy antysemickie w małych miasteczkach z reguły spotykały się z bezkarnością. Powracający ze wschodu Żydzi często ginęli w napadach, pogromach, byli skrytobójczo zabijani przez bojówki narodowego podziemia jako rzeczywiści lub domniemani komuniści. Niekiedy przemocy dopuszczali się nowi właściciele mienia pożydowskiego, obawiając się jego utraty[7]. Dlatego władze PKWN, aby zapewnić w miarę bezpieczną egzystencję powracającym do Polski Żydom, delegowały niekiedy do województw specjalnych wysłanników, którzy mieli pomagać organizować życie tej społeczności[8]. Ze sprawozdania Wydziału Narodowościowego Departamentu Politycznego MAP Rządu Tymczasowego za drugi kwartał 1945 r. wynikało jednoznacznie, że władze nie były w stanie powstrzymać terroru antysemickiego. MAP obarczało winą głównie Ministerstwo Informacji i Propagandy, że nie podjęło zdecydowanej akcji uświadamiającej społeczeństwo polskie[9].

Rosnąca liczba wystąpień antysemickich zmusiła Wydział Narodowościowy do opracowania w maju 1945 r. Projektu dekretu o zwalczaniu nienawiści rasowej, narodowej i wyznaniowej. Dokument miał być przedstawiony do akceptacji Krajowej Radzie Narodowej. Projekt przewidywał traktowanie działalności sprzyjającej narastaniu nienawiści na podłożu rasowym, narodowym lub wyznaniowym jako wystąpień antypaństwowych. „Kto sieje nienawiść narodowościową, rasową lub wyznaniową przez podburzanie, rozpowszechnianie podburzających pism, książek, ilustracji, umieszczanie w widocznych miejscach takiej samej treści napisów lub haseł, wygłaszanie mów, odczytów, czy też w inny sposób przyczynia się do wywołania wzajemnej nienawiści narodowościowo-wyznaniowej, podlega karze [pozbawienia wolności — E. M.] od 5 do 15 lat”[10]. Taki sam wyrok przwidywano za wykonywanie druków i ilustracji do tych pism i książek. Skazani mieli być pozbawiani mienia. Projekt, ze względu na radykalizm proponowanych działań, nie uzyskał akceptacji kierownictwa MAP i nie wyszedł poza ramy tego resortu.

Wśród kierownictwa PKWN panowała duża zgodność w sprawie postępowania wobec Niemców. Wprawdzie na obszarach administrowanych przez Komitet pozostali głównie ci, którzy mieszkali tam przed 1939 r., lecz na nich właśnie skupiły się pierwsze działania władz, będące w dużej mierze reakcją na okrucieństwa okupacji hitlerowskiej. Już w końcu sierpnia 1944 r. przebywający w Rzeszowie kierownik Resortu Oświaty PKWN Stanisław Skrzeszewski proponował Edwardowi Osóbce-Morawskiemu, aby zabitych przez akowców działaczy Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici” pochować jako ofiary agentury niemieckiej i przy okazji wywołać represje przeciw volksdeutschom. Pogrzeb miała poprzedzić manifestacja z udziałem kleru katolickiego, wojska, milicji i społeczeństwa, podczas której zamierzano wskazać „sprawców” zabójstwa wiciowców[11]. Represje wobec Niemców organizowano także w Białymstoku. Ich rozmiar budził nawet wątpliwości miejscowych przedstawicieli PKWN. W listopadzie 1944 r. wojewoda białostocki Jerzy Sztachelski zwracał uwagę władzom centralnym, że „akcja likwidacji volksdeutschów stała się źródłem demoralizacji w milicji”[12].

Wspomniana „likwidacja volksdeutschów” była wynikiem realizacji „Instrukcji Kierownika Resortu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN Stanisława Radkiewicza z 30 października 1944 r. o przytrzymaniu i odesłaniu do obozów pracy zdrajców Narodu, tzw. Volksdeutsche”[13]. Instrukcja była adresowana do wojewódzkich, powiatowych i miejskich komendantów Urzędu Bepieczeństwa Publicznego (UBP) oraz milicji. Według Stanisława Radkiewicza zdrajcą narodu był każdy przedwojenny obywatel polski, który podczas okupacji zadeklarował przynależność do narodu niemieckiego lub wskazał swoje niemieckie pochodzenie. Według tej definicji praktycznie każdy obywatel II Rzeczypospolitej narodowości niemieckiej był zdrajcą. Wszyscy volksdeutsche, którzy mieli ukończone 16 lat powinni być zatrzymani i odesłani do obozów pracy. Rodziny zatrzymanych, zgodnie z instrukcją szefa resortu UBP, otrzymały w dokumentach osobistych adnotację: „Rodzina volksdeutscha”. Dotyczyło to także tych, którzy osobiście nigdy nie deklarowali związków z narodem niemieckim. Instrukcja szczegółowo opisywała sposób zatrzymania i postępowania wobec volksdeutschów. Była to w zasadzie lista obowiązkowych szykan, którym mieli być poddani Niemcy, wcześniej będący obywatelami polskimi.

Dwa lata po zakończeniu wojny rząd podjął próbę określenia liczby poszczególnych mniejszości narodowych w Polsce oraz dynamiki zmian demograficznych zachodzących w tym środowisku. Według sprawozdań nadesłanych przez wojewodów we wszystkich województwach nastapił znaczny spadek liczby ludności niepolskiej. Najwięcej ubyło w województwach zachodnich i południowo-wschodnich, skąd wysiedlano Niemców i Ukraińców. W większości województw malała także liczba Żydów. W ciągu dwóch powojennych lat Polska pozbyła się około 60 proc. mniejszości narodowych[14].

* * *

Jako bardzo trudny do rozwiązania władze PKWN uznały problem litewski. Podstawową trudność w tej sprawie — jak się wydaje — stanowiła powszechna nieznajomość zagadnienia litewskiego. Urzędnicy wszystkich szczebli stawiali wiele pytań, na które nikt nie był w stanie udzielić odpowiedzi. Wojewoda białostocki Jerzy Sztachelski po kilku miesiącach urzędowania szczerze przyznawał, że wśród swoich współpracowników nie ma osób znających specyfikę środowiska litewskiego. Jest parę gmin — pisał — w stu procentach zamieszkałych przez Litwinów. Celowym byłoby je zamienić na gminy zamieszkałe przez Polaków na Litwie[15]. Nie potrafił jednak wskazać ani gmin zamieszkałych przez Litwinów w Polsce, ani gmin zamieszkałych przez Polaków na Litwie, które mogłyby zmienić przynależność państwową. Alarmował jednak rząd, że w granice Polski w ślad za Armią Czerwoną przeniosło się około 3 tys. Litwinów, którzy przed kilku laty zostali przesiedleni na terytorium Litwy Radzieckiej na mocy porozumienia niemiecko-radzieckiego z 1941 r. Powracający Litwini chcieli odzyskać gospodarstwa, które były ich własnością przed 1941 r. Rodziło to konflikty z użytkującą je ludnością polską. Rozwiązania tego problemu władze PKWN upatrywały na drodze wysiedlenia Litwinów do LSRR.

Wielkie nadzieje pokładano w realizacji układu „dotyczącego ewakuacji ludności polskiej z terytorium LSRR i ludności litewskiej z terytorium Polski” podpisanego 22 września 1944 r. przez przewodniczącego PKWN Edwarda Osóbkę-Morawskiego i przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych LSRR Gedwila[16]. Przesiedlanie ludności według tego dokumentu miało trwać od 1 grudnia 1944 do 1 kwietnia 1945 r. przy zachowaniu zasady dobrowolności wyboru miejsca zamieszkania przez obie mniejszości. Na szczeblu wojewódzkim w Białymstoku rozważano jednak możliwość zastosowania przymusu wobec Litwinów uchylających się od wyjazdu. Argumentem miało być ich „antypolskie, antysowieckie i proniemieckie usposobienie”[17].

Z różnych spisów przeprowadzanych przez administrację powiatową w Suwałkach na zlecenie Ministerstwa Administracji Publicznej lub władz wojewódzkich w Białymstoku wynikało, że w północno-wschodniej Polsce mieszkało od 2 do 3 tys. Litwinów[18]. Starosta suwalski Stanisław Łapot, uwzględniając tendencje urzędników gminnych do zaniżania liczby Litwinów, szacował, że na terenie powiatu w październiku 1944 r. było ich około 6 tys[19]. Badacz dziejów mniejszości litewskiej w powojennej Polsce Krzysztof Tarka szacował tę wielkość na 8-10 tys.[20] Z technicznego punktu widzenia przesiedlenie takiej liczby ludności nie stanowiło problemu. Istotną przeszkodą w realizacji postanowień układu z 22 września była zasada dobrowolności. W warunkach jej przestrzegania jedynie poszczególne jednostki zdecydowały się na przesiedlenie do Litwy Radzieckiej[21]. Zabiegi czynione w październiku 1945 r. przez nowego wojewodę białostockiego Stefana Dybowskiego w Ministerstwie Administracji Publicznej (MAP) „aby wszyscy Litwini skorzystali z możliwości zamieszkania na Litwie” nie znajdowały jednak posłuchu w Warszawie[22]. Ministerstwo zaakceptowało natomiast propozycje wojewody białostockiego i starosty suwalskiego Wacława Kraśki, aby Litwinów, którzy nielegalnie przybyli do Polski oddawać do dyspozycji władz radzieckich. Dotyczyło to także byłych obywateli II Rzeczypospolitej, którzy zostali przesiedleni do LSRR w 1941 r. i obecnie wracali do własnych gospodarstw[23].

Antagonizm polsko-litewski obejmował nie tylko płaszczyznę stosunków między władzą a mniejszością litewską, lecz także tkwił we wzajemnych relacjach między obiema społecznościami. Niechęć do Litwinów ze strony administracji państwowej i wojska powodowała, że w sytuacjach zagrożenia szukali oni ochrony u komendantów placówek NKWD stacjonujących na terenie Suwalszczyzny, co przyczyniało się do dalszego zaostrzania konfliktów[24]. Ponieważ zarówno Polacy, jak i Litwini, byli katolikami, istniał zadawniony spór o język nabożeństw w kościele. Administracja powiatowa w Suwałkach oraz miejscowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego czyniły wszystko, aby język litewski wyrugować z życia religijnego. Stanowisko to było zresztą zbieżne z działaniami łomżyńskiej kurii biskupiej, która z reguły nie uwzględniała postulatów ludności litewskiej w kwestii języka nabożeństw[25]. W wyniku działań lokalnych władz państwowych i kościelnych w 1947 r. w większości parafii mieszanych, zamieszkałych przez Polaków i Litwinów, zaprzestano odprawiania nabożeństw po litewsku.

Mimo oczekiwań ludności litewskiej w pierwszych latach po wojnie nie powstały szkoły z litewskim językiem nauczania. Wprawdzie w kilku miejscowościach w roku szkolnym 1944/1945 nauczano litewskiego w wymiarze dwóch godzin tygodniowo, lecz zaniechano tego, argumentując planowanym wyjazdem Litwinów do ZSRR[26].

W 1947 r. informacje o mieszkających w Polsce Litwinach rzadko pojawiały się w korespondencji urzędowej. Litwini w obawie przed przymusowym przesiedleniem nie zgłaszali pod adresem władz żadnych potrzeb oświatowych, kulturalnych, ani językowych. Z drugiej strony uznano to za przejaw ich lojalnego zachowania wobec państwa i narodu polskiego oraz dobrą perspektywę na szybką asymilację[27].

* * *

Prawdziwym dylematem w polityce wewnętrznej PKWN stawał się natomiast problem białoruski i ukraiński. W nowych granicach państwa polskiego pozostawało kilkaset tysięcy przedstawicieli tych narodowości. Zarówno Białorusini, jak i Ukraińcy, zamieszkiwali tereny nadgraniczne, w stosunku do których nie było pewności czy Stalin pozostawi je ostatecznie w Polsce. Tajny raport majora Szyra z Zarządu Politycznego Wojska Polskiego sporządzony we wrześniu 1944 r. na zlecenie sekretariatu prezydium PKWN mówił jednoznacznie, że w Białymstoku nic nie przypomina, aby to miasto należało do Polski[28]. Wszędzie widać portrety Stalina, a odezwy do Polaków wydaje się wprawdzie w języku polskim, lecz ozdobione pięcioramienną gwiazdą. Z ulicznych głośników płynie muzyka z pieśniami sowieckimi, wyświetlane są sowieckie filmy, w życiu kulturalnym widać tylko rosyjskojęzycznych artystów. Wszystko to odbywa się przy braku jakiejkolwiek propagandy z naszej strony — pisał mjr Szyr. Zaznaczał przy tym, że to, co działo się w Białymstoku, znajdowało aprobatę Białorusinów, a wśród Polaków rodziło przekonanie, że tak właśnie rodzi się radziecka Polska. Również dokonujący w połowie sierpnia 1944 r. kontroli województwa białostockiego wysłannik PKWN kapitan Jan Kotwicz-Skrzypka donosił, że po wkroczeniu Armii Czerwonej Białorusini zabiegali, aby Białystok został miastem radzieckim[29].

Dysponując takimi raportami władze PKWN miały podstawy do obaw o przynależność państwową Białostocczyzny. Każda zatem decyzja wobec Białorusinów zamieszkujących ten region wiązła się z pewnym ryzykiem. Najbezpieczniejszym rozwiązaniem uznano wciąganie tej ludności do budowy polskiego aparatu władzy komunistycznej.

Jako podstawowe kryterium, wyodrębniające Białorusinów z ogółu społeczeństwa Białostocczyzny, administracja państwowa przyjmowała wyznanie prawosławne. Poza jej uwagą pozostawał zatem dość liczny element etnograficznie białoruski wyznania katolickiego. Zastosowanie tego kryterium, chociaż budzi poważne wątpliwości, było uzasadnione. Sposób zbiorowego zachowania i system przyjętych wartości przez białoruskojęzycznych katolików, zamieszkujących powiaty sokólski i białostocki, był prawie identyczny jak ludności sąsiedniego Mazowsza.

Również poważne obawy może budzić potraktowanie wszystkich wyznawców prawosławia jako Białorusinów, zwłaszcza przy założeniu, że świadomość narodowa tej mniejszości nie była dostatecznie ukształtowana, i że znacznie częściej niż pojęcie „Białorusin” występowało samookreślenie „tutejszy” lub „ruski”. Należy również uwzględnić fakt, że spora część ludności zarówno prawosławnej, jak i katolickiej, została wciągnięta w krąg statystyki, która jej nie dotyczyła. Obejmowała ona bowiem również tych, którzy nie posiadali żadnej ideologii narodowej i nie poczuwali się do szerszej więzi niż więź regionalna.

Białorusini mieszkali we wschodniej części powiatów bielskiego, białostockiego i sokólskiego. W październiku 1944 r. władze wojewódzkie na polecenie PKWN po raz pierwszy podjęły próbę określenia liczby ludności niepolskiej na terenie Białostocczyzny oraz zorientowania się w zakresie jej potrzeb[30]. Było to przedsięwzięcie niezmiernie trudne do zrealizowania, zważywszy na fakt, że struktury administracyjne dopiero formowały się, a większość kadry stanowiącej aparat władzy przysyłana tu była spoza województwa białostockiego. Ludzie ci nie mieli prawie żadnego rozeznania w stosunkach narodowościowych tego obszaru. Starostom udało się wprawdzie pozyskać sprawozdania o strukturze narodowościowej z większości gmin powiatu białostockiego, bielskiego i sokólskiego, lecz otrzymane wyniki wskazują, że dane te zbierano w rozmaity sposób. W przypadku Białorusinów, większość zarządów gminnych przesłała informacje o liczbie wyznawców prawosławia na terenie ich administrowania. Z wielu gmin nadesłano dane szacunkowe uzyskane według bliżej nieokreślonego kryterium. Autentyczność podanych liczb najczęściej zależała od uczciwości i stopnia fachowości pracowników. Tymczasem wielu ówczesnych urzędników nie odróżniało nawet pojęcia narodowości od obywatelstwa. Stąd też zdarzały się przypadki, że jako mniejszość narodową traktowano wyłącznie przebywających czasowo na Białostocczyźnie obywateli radzieckich[31].

Według relacji nadesłanych z powiatów, na terenie województwa białostockiego mieszkało 127 tys. Białorusinów[32], w tym 86 tys. w powiecie bielskim[33]. Oczywiście, ze względu na sposób zbierania informacji, danych tych nie przyjmowano jako w pełni wiarygodnych. Wątpliwości budziły zwłaszcza dane zebrane w powiecie białostockim i sokólskim. Ponieważ do zarządów miejskich i gminnych tych powiatów nie przesłano żadnych instrukcji mówiących o tym, jak należy dokonać spisu ludności niepolskiej, niektórzy przedstawiciele administracji gminnej informowali, że wywieśili ogłoszenia, aby wszyscy Białorusini zgłosili się do rejestracji, a ponieważ zgłoszeń nie było, więc uznali oni, że na terenie gminy nie ma żadnych mniejszości[34]. Hasła o Polsce jako kraju jednolitym narodowo ułatwiały takie postępowanie. Powtórnie przeprowadzony spis ludności niepolskiej w styczniu 1945 r. wykazał, że na terenie powiatu białostockiego mieszkało ponad 32 tys. Białorusinów[35]. W powiecie sokólskim kilkakrotnie podejmowane próby określenia liczby ludności białoruskiej kończyły się niepowodzeniami. Uwzględniając liczbę Białorusinów przesiedlonych do ZSRR na mocy umowy repatriacyjnej (9,7 tys.) oraz pozostających na terenie powiatu w 1949 r., wielkość tę w pierwszych miesiącach po wojnie należy szacować na około 23 tys.[36]

Istniejące dokumenty pozwalają jedynie na stwierdzenie, że tuż po zakończeniu wojny na Białostocczyźnie mieszkało 150-160 tys. Białorusinów, zaś po zakończeniu repatriacji (wyjechało około 38 tys. osób) pozostało około 125 tys., w tym w powiecie bielskim 86 tys., białostockim 25 tys., sokólskim 14 tys.

Władza komunistyczna na Białostocczyźnie nie miała żadnych korzeni, trwanie jej w oparciu o element miejscowy było możliwe tylko przy włączeniu ludności białoruskiej do budowy nowych struktur. W 1944 r. urzędy gminne, rady narodowe, organizacje PPR powstawały w zasadzie tylko we wschodniej części województwa, na terenach zamieszkałych przez ludność białoruską. Na początku 1945 r. PPR na terenie powiatu białostockiego liczyła 228 członków, w tym 175 Białorusinów, 52 Polaków i 1 Żyd[37]. W powiecie tym Białorusini stanowili 25 proc. ludności, a ich udział w organizacji partyjnej przekraczał 75 proc.. Podobnie wyglądała sytuacja w powiecie bielskim, gdzie do partii należało 520 osób, w tym 437 (84,3 proc.) Białorusinów, 82 Polaków i 1 Żyd[38]. Ludność białoruska w tym powiecie stanowiła 45% ogółu mieszkańców. W gminach zachodnich tego powiatu, zamieszkałych przez ludność polską, komórki PPR w tym czasie w ogóle nie powstały. Mniejszy był udział Białorusinów we władzach partii. Wśród 10 członków Komitetu Powiatowego w Białymstoku (stan z 1 stycznia 1945 r.) 5 było Polakami, w tym pierwszy sekretarz i wszyscy jego zastępcy[39]. Wśród 20 sekretarzy gminnych, w tym powiecie, 9 było narodowości białoruskiej i 11 polskiej[40]. Podobnie wyglądała sytuacja w powiecie bielskim[41].

W konsekwencji w pierwszych miesiącach po wojnie władza w gminach wschodniej Białostocczyzny w dużej mierze znalazła się w rękach przedstawicieli ludności białoruskiej. Wójtowie, sekretarze gmin, sołtysi, milicjanci w większości byli Białorusinami. Ze środowiska tego rekrutowała się również znaczna część kadr partyjnych, funkcjonariuszy milicji i Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (UBP), zatrudnionych w Białymstoku oraz zachodniej części województwa, zamieszkałej przez ludność polską[42].

W sierpniu 1944 r. Resort Oświaty PKWN wydał zezwolenie na tworzenie w województwie białostockim szkół z białoruskim językiem nauczania[43]. Ponieważ w wielu miejscowościach takie szkoły już istniały jako placówki radzieckie, decyzja ta była raczej demonstracją władzy polskiej na tym terenie. We wrześniu 1944 r. funkcjonowały na Białostocczyźnie 93 szkoły, w których nauczano języka białoruskiego,[44] a w październiku liczba ta wzrosła do 115[45]. Powstały także 3 szkoły średnie — gimnazja w Białymstoku i Hajnówce oraz liceum i gimnazjum w Bielsku Podlaskim[46]. Białoruskie placówki oświatowe tworzone były głównie w miejscowościach jednolitych etnicznie lub tam, gdzie ludność prawosławna stanowiła zdecydowaną większość[47]. Resort Oświaty PKWN odrzucił natomiast żądanie „prawosławnych obywateli Bielska Podlaskiego”, aby nauczanie ich dzieci odbywało się w języku rosyjskim, upatrując w tym, chyba nie bez racji, inspirację ze strony czynników radzieckich[48]. 2 września 1944 r. kierownik Resortu Oświaty skierował do kuratoriów białostockiego i lubelskiego okólnik w sprawie organizacji szkolnictwa dla dzieci białoruskich i ukraińskich. Warunkiem zaistnienia szkoły z nauczaniem w którymś z języków mniejszościowych było złożenie minimum 40 deklaracji od rodziców, których dzieci miały kształcić się w owej placówce oraz zapewnienie nauczania języka polskiego w nie mniejszej liczbie godzin niż ojczystego. Okólnik zabraniał także zatrudniania nauczycieli, którzy pracowali w okresie okupacji niemieckiej[49].

Wiele wskazywało na to, że jesienią 1944 r. władze wojewódzkie, kierowane przez I sekretarza PPR Edwardę Orłowską i pełnomocnika PKWN na teren województwa białostockiego Leonarda Borkowicza, przymierzały się do wypracowania długotrwałej polityki zabezpieczającej podstawy istnienia białoruskiej mniejszości narodowej w Polsce. We wrześniu 1944 r. Borkowicz przedstawił władzom PKWN projekt działań administracji w zakresie rozwoju białoruskiej oświaty, gdzie proponował utworzenie ośrodka dydaktycznego dla nauczycieli oraz opracowanie podręczników uwzględniających nową rzeczywistość polityczną[50]. Jeszcze na początku października władze PKWN akceptowały projekt Borkowicza[51]. Powołano nawet Redakcyjną Komisję Wydawniczą dla opracowania podręczników do szkół białoruskich. Kilka dni później pomysły te okazały się być sprzeczne z założeniami polityki narodowościowej „władzy ludowej”.

Symptomem zmiany polityki wobec Białorusinów były decyzje konferencji sekretarzy wojewódzkich i powiatowych PPR, która odbywała się w Lublinie w dniach 10-11 października 1944 r. Na pytanie Edwardy Orłowskiej, czy ludność białoruską umieszczać na listach uprawnionych do podziału ziemi obszarniczej, odpowiedziano, że Białorusinów nie należy umieszczać na listach, ani nadzielać ziemią, bowiem powinni oni wyjechać do swojej radzieckiej republiki[52]. Mimo sugestii Orłowskiej, że dla tych Białorusinów, którzy pragną pozostać w Polsce należy stworzyć warunki do normalnego rozwoju życia narodowego,[53] konferencja, zgodnie z wizję państwa bez mniejszości narodowych, odrzuciła jej propozycje[54]. Wkrótce został również odrzucony przez Resort Oświaty PKWN wspomniany projekt Borkowicza w sprawie oświaty białoruskiej. Kierownik Resortu Stanisław Skrzeszewski w piśmie do kuratora białostockiego decyzję tę motywował zamierzonym przesiedleniem Białorusinów do BSRR i, w związku z tym, uważał za zbędne wszelkie zabiegi zmierzające do podtrzymywania białoruskiego szkolnictwa[55]. Szkoły białoruskie miały jednak funkcjonować dalej, lecz szef resortu oświaty zwalniał białostockie władze oświatowe z troski o poziom ich nauczania. Dopuszczał możliwość pracy na stanowisku nauczycielskim także osób deklarujących edukację szczebla gimnazjalnego. Zabronił korzystania z podręczników wydawanych w okresie władzy radzieckiej lub niemieckiej[56]. Ponieważ innych podręczników nie było, w praktyce więc szkoły te miały funkcjonować bez żadnych pomocy dydaktycznych. Opinia pełnomocnika PKWN z Białegostoku mówiąca o tym, że dobrowolna repatriacja nie rozwiąże problemu białoruskiego w Polsce, nie była w ogóle uwzględniana przez władze centralne. Decyzja Resortu Oświaty praktycznie stworzała stan tymczasowości szkolnictwa białoruskiego w Polsce.

W połowie września 1944 r. PKWN podpisał z rządem BSRR wspomniany już układ o repatriacji ludności polskiej z terytorium Białorusi oraz białoruskiej z Polski[57]. Ewakuacja z obu stron miała być dobrowolna i przeprowadzona na dogodnych warunkach[58]. Jej zakończenie przewidziano na 15 lutego 1945 r.[59] Miesiąc po podpisaniu układu władze wojewódzkie wydały zarządzenie o „spolszczeniu” administracji we wschodnich gminach powiatów: białostockiego, bielskiego i sokólskiego[60]. W ślad za tym wstrzymano wszystkie działania sprzyjające utrwalaniu białoruskiej tożsamości narodowej wśród ludności Białostocczyzny. Nie podejmowano natomiast żadnych działań w kierunku zmniejszenia udziału Białorusinów w PPR, MO, UBP, administracji gminnej. W miarę rozbudowy struktur „władzy ludowej” systematycznie zwiększał się w nich udział osób białoruskiego pochodzenia. Wynikało to także z faktu, że w niektórych gminach mieszkańcami byli prawie wyłącznie Białorusini. Przez kilka pierwszych miesięcy 1945 r. władze wojewódzkie nie podejmowały żadnych decyzji w sprawie Białorusinów, oczekując na decyzje ze strony rządu, a także na rezultaty dobrowolnej repatriacji. Jednocześnie przybyli z zewnątrz decydenci zaczęli odkrywać, że ludność białoruska zachowuje ogromną bierność w eksponowaniu problemów narodowych, wykazuje skłonności do samookreślania się Polakami, jest lojalna wobec władz i nie kwapi się do wyjazdu[61]. Nie było zatem istotnych powodów dla których lokalne komunistyczne władze polskie mogłyby być zainteresowane pozbyciem się Białorusinów z Białostocczyzny, zwłaszcza że stanowili istotną podporę tworzącego się systemu.

Wyjątkową aktywność na rzecz repatriacji wykazywały natomiast przedstawicielstwa radzieckie. Komisarze do spraw repatriacji byli kilkakrotnie obecni w każdym domu prawosławnym, agitowali do wyjazdu, obiecywali prywatne gospodarstwa rolne na Białorusi lub nad Wołgą, pomoc ze strony państwa w zagospodarowaniu się i wizję szczęśliwego życia „w państwie rządzonym przez robotników i chłopów”[62]. Przedstawiciele sowieccy namawiali także Białorusinów, aby ci nie oddawali kontyngentów nałożonych przez administrację polską. Przekonywali, że zboże i zwierzęta domowe przydadzą się im wkrótce w nowych gospodarstwach na terenie BSRR[63]. Komisarze żądali także od władz polskich użycia środków przymusu wobec tych Białorusinów, którzy zapisali się na listę wyjeżdżających, a później unikali wykonania tego zobowiązania.

W pierwszej połowie 1945 r. rząd polski nie zajął żadnego wyraźnego stanowiska w sprawie repatriacji Białorusinów. Wojewoda białostocki kilkakrotnie zwracał się do władz centralnych z pytaniem, jak powinien ustosunkować się wobec niekontrolowanej działalności przedstawicieli radzieckich służb repatriacyjnych oraz Białorusinów, którzy nie chcą, mimo wcześniejszych deklaracji, opuszczać terytorium Polski[64]. Z powodu braku jakichkolwiek wytycznych z Warszawy administracja lokalna, wyrażając dezaprobatę wobec poczynań komisarzy radzieckich, nie podejmowała żadnych działań sprzyjających przesiedleniu Białorusinów do ZSRR[65].

Na początku 1945 r. uaktywniło się natomiast zbrojne podziemie, które w znacznym stopniu zmieniło sytuację Białorusinów na Białostocczyźnie[66]. W 1944 r., ze względu na nasycenie tego obszaru jednostkami radzieckimi, było ono mało widoczne. Na Białostocczyźnie najaktywniejsze były formacje Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ), Narodowego Związku Wojskowego (NZW) oraz Wolności i Niezawisłości (WiN). Działały także liczne grupy zbrojne, rekrutujące się z miejscowej ludności polskiej, nie związane z żadną opcją polityczną. Powojenny konflikt między Białorusinami i Polakami był zarówno następstwem wydarzeń, które następowały po 1939 r., jak również aktualnych postaw obu społeczności. Polacy postrzegali Białorusinów jako tę zbiorowość, której samo istnienie stało się przyczyną wkroczenia wojsk radzieckich we wrześniu 1939 r. W przyszłości również mogli stwarzać pretekst do łączenia Białostocczyzny z Białorusią. Okres okupacji niemieckiej nie sprzyjał bynajmniej łagodzeniu konfliktów. Po ponownym wkroczeniu Armii Radzieckiej pojawiła się wprawdzie władza polska, ale nieakceptowana przez większość społeczeństwa i korzystająca z poparcia Białorusinów.

Wydarzenia z lat 1945-1947 na Białostocczyźnie oprócz konfliktu politycznego miały bez wątpienia także kontekst narodowościowy. Działania podziemia nie ograniczały się do walki ze strukturami komunistycznego państwa, lecz wymierzone były także w ludność białoruską. Podziemie działające na Białostocczyźnie nie stanowiło zresztą monolitu politycznego. Większość oddziałów rekrutowała się z zachodniej części województwa, obszarów przed wojną pozostających pod wpływami endecji. Również w oparciu o miejscową ludność polską działały ugrupowania poakowskie przybyłe z Wileńszczyzny. Oddziały te zapisały się dużą ilością zbrodni popełnionych na bezbronnej ludności cywilnej[67]. Wśród Białorusinów wywołały szok. Z gmin mieszanych etnicznie, w środkowej części powiatu bielskiego, ludność całymi wsiami uciekała na wschód lub na ziemie zachodnie i północne. Jednym z celów terroru podziemia, nasilonego zwłaszcza na początku 1946 r., było zmuszenie Białorusinów do opuszczenia terytorium Polski[68]. Największą liczbę zbrodni na ludności białoruskiej popełnił oddział Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Związku Wojskowego dowodzony przez Romualda Rajsa, ps. „Bury”. W ciągu kilku dni na przełomie stycznia i lutego 1946 r. żołnierze „Burego” dokonali pacyfikacji 6 wsi białoruskich. W okrutny sposób zamordowano 87 przypadkowych osób, kilkadziesiąt dotkliwie okaleczono. Mieszkańców wsi Zaleszany spalono żywcem w zamkniętym budynku[69].

Nie oznacza to, że całe podziemie działające na Białostocczyźnie miało tak zbrodniczy charakter, jak formacje PAS NZW. Większość grup zbrojnych kontakty z ludnością białoruską ograniczała do rabunku żywności i wartościowych przedmiotów. Często nakładano na ludność regularne kontrybucje[70], karano natomiast za oddanie kontyngentów nałożonych przez władze komunistyczne[71]. W gminach zamieszkałych przez ludność polską ściąganie podatków było praktycznie niemożliwe, dlatego też władze starały się wyrównać bilans województwa nakładając dodatkowe świadczenia na ludność białoruską[72].

Wobec istnienia dwóch zwalczających się orientacji polskich, Białorusini nie musieli nawet wybierać po której stronie się opowiedzieć. Znaleźli się po tej samej stronie barykady co władza, chociaż nie wszyscy byli jej zwolennikami[73]. Ich zdaniem taki wybór dawał jednak szansę pozostania na swojej ziemi i powrót do normalnego życia.

Politykę w stosunku do pozostających w państwie polskim Białorusinów kształtowały w tym okresie głównie czynniki lokalne. Ilość pytań kierowanych do organów centralnych w 1945 r. świadczy o braku jakichkolwiek instrukcji. Oficjalnie propagowany model państwa jednonarodowego nie stwarzał podstaw do prowadzenia konstruktywnej polityki narodowościowej. W pracy administracji białostockiej ze zrozumiałych względów powstawał jednak problem: jak potraktować istnienie dość licznej grupy ludności białoruskiej, czy preferowany model państwa jednonarodowego uznać za już istniejący, czy też jako cel polityki, wreszcie, jak zachować się wobec, nielicznych wprawdzie, Białorusinów domagających się własnych szkół i placówek kulturalnych.

Władzy zależało przede wszystkim na pozyskaniu większości polskiej, znajdującej się w orbicie wpływów podziemia. Liczna reprezentacja białoruska w milicji, UBP, PPR, radach narodowych z jednej strony stanowiła mocne wsparcie tej władzy, z drugiej zaś barierę w zbliżeniu z ludnością polską. Dlatego też starannie dbano, aby Białorusini piastujący stanowiska w aparacie partyjno-państwowym lub chociażby będących milicjantami nie zdradzali swego niepolskiego pochodzenia[74]. Od funkcjonariuszy władzy wymagano dobrej znajomości języka polskiego i posługiwania się nim w miejscach publicznych. Zamykano szkoły białoruskie, gdy mniejszość polska na terenie gminy protestowała przeciw ich istnieniu[75].

Ludność białoruska, chociaż lojalna wobec władz, stawała się niewygodna. Dla wielu przedstawicieli administracji szansą na rozwiązanie problemu było jej przesiedlenie do ZSRR. Wprawdzie w 1944 r. potępiano zbyt radykalne metody komisarzy radzieckich, lecz od połowy 1945 r. formułę o dobrowolności repatriacji władze wojewódzkie niejednokrotnie sugerowały zastąpić przymusem. Przedstawiciele Państwowego Urzędu Repatriacyjnego natomiast jednoznacznie opowiadali się za takim rozwiązaniem[76]. W sprawozdaniach wojewody białostockiego dotychczasowe pozytywne opinie o ludności białoruskiej, przesyłane do władz centralnych, zostały zastąpione doniesieniami o wrogim stosunku Białorusinów do państwa i narodu polskiego[77]. Zaznaczano jedynie, że jest to wynik okupacji i propagandy niemieckiej[78]. Najlepszym rozwiązaniem — zdaniem władz wojewódzkich — byłoby, gdyby wszyscy Białorusini wyjechali do ZSRR[79]. Starostowie bielski i białostocki wielokrotnie przekonywali zwierzchników, że Białorusini opieszale wykonują zarządzenia władz polskich w sprawie poboru roczników do wojska, dostaw wojennych, świadczeń rzeczowych, szarwarku, a lekceważeniem władz demoralizują ludność polską.

Nowy wojewoda białostocki Stefan Dybowski, pisząc sprawozdanie dla rządu w sierpniu 1945 r., powołując się na słowa prezydenta Bolesława Bieruta, wyrażał powszechną w kręgach władzy opinię, że „szczęśliwym rozwiązaniem zagadnienia mniejszości narodowych w Polsce jest stworzenie Polski jako państwa jednonarodowego”, bowiem „tereny zamieszkałe przez ludność białoruską lub ukraińską zawsze były zarzewiem wojen”[80]. Przez kilka następnych miesięcy pisał o wrogim stosunku Białorusinów do Polski i Polaków[81]. Większość tych informacji przekazywanych władzom centralnym z Białegostoku była nieprawdziwa. Przeczą im protokoły z wykonania dostaw kontyngentów i stawiennictwa poborowych w gminach zamieszkałych przez Białorusinów[82]. Dane te prawdopodobnie były znane wojewódzkim decydentom. Pisząc fałszywe opinie prawdopodobnie oczekiwali oni na decyzje władz centralnych umożliwiające przymusowe przesiedlenie.

Udział osób białoruskiego pochodzenia w strukturach władz lokalnych miał niewielki wpływ na kształtowanie się wizerunku tej mniejszości wśród Polaków. Białorusin, który awansował na stanowisko wójta lub nawet zwykłego urzędnika gminnego z reguły nie przeciwdziałał antybiałoruskim tendencjom, przejawiającym się w polityce władz zwierzchnich, zachowywał się biernie, a nawet wykonywał te polecenia, które w rzeczywistości ograniczały białoruskie życie narodowe.

Sygnały, napływające z terenu o nielojalności Białorusinów wobec władz państwowych, szły obok informacji mówiących o tym, że zamierzają oni także oderwać od Polski wschodnią Białostocczyznę[83]. Naczelnik Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego powoływał się na anonimowe listy, których autorzy donosili o emisariuszach namawiających Białorusinów powiatu bielskiego do podpisywania petycji kierowanych do rządu radzieckiego z prośbą o przyłączenie tych ziem do BSRR. Nadmieniał przy tym, że 80% mieszkańców miejscowości, do których dotarli emisariusze podpisali owe petycje. Likwidacją tej akcji miał zająć się Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Białymstoku. Informacje te budziły uzasadnione zaniepokojenie władz centralnych. Zanim sprawdzono ich wiarygodność, docierały do wszystkich szczebli administracji państwowej i opinii publicznej[84]. Śledztwo prowadzone w tej sprawie wykazało, że istotnie latem 1945 r. we wsiach białoruskich zbierane były podpisy, lecz pod listem adresowanym do patriarchy moskiewskiego, aby ten nie wyrażał zgody na autokefalię Kościoła prawosławnego w Polsce[85]. Akcja została zainicjowana przez część kleru prawosławnego, nie uznającą jurysdykcji narzuconego przez władze polskie biskupa Tymoteusza (Jerzego Szrettera). Nie można oczywiście wykluczyć także możliwości, że część ludności białoruskiej, przerażona terrorem podziemia, chciała znaleźć się w granicach BSRR wraz ze swoimi gospodarstwami, lecz jakakolwiek działalność w tym kierunku groziła konsekwencjami zarówno ze strony władz, jak i podziemia.[86] Incydent ten narodził jednak legendę o białoruskich ciągotach irredentystycznych. Nikt bowiem opinii publicznej nie wyjaśniał rzeczywistego stanu rzeczy.

W pierwszej połowie 1946 r. nastąpiła dosyć wyraźna zmiana polityki władz wobec Białorusinów. Ci ostatni, w obawie przed przymusowym przesiedleniem, nie stawiali już prawie żadnych postulatów o charakterze narodowym. Anemiczność żądań w tym zakresie spowodowała, że zaprzestano traktowania ich jako odrębnej zbiorowości narodowej. Powstało na pozór logiczne uzasadnienie, że ci, którzy czują się Białorusinami wyjeżdżają lub wyjechali do Białorusi, natomiast ci, co pozostają są Polakami wyznania prawosławnego. Argumentu takiego dostarczyli sami Białorusini, którzy w okresie nasilonej propagandy radzieckiej na rzecz repatriacji bronili się twierdząc, iż są narodowości polskiej[87].

W połowie czerwca 1946 r. prezydent m. Białegostoku A. Krzewniak pisał: „... z MO winno się usunąć ludzi źle mówiących po polsku”[88]. Zdaniem prezydenta był to podstawowy warunek do pozyskania dla władzy narodu polskiego. Jako zwierzchnik administracji miejskiej twierdził, że w Białymstoku nie odczuwa się istnienia żadnej mniejszości narodowej[89].

W listopadzie 1946 r. Ministerstwo Administracji Publicznej wydało nakaz wydalenia wszystkich obywateli, którzy urodzili się poza linią Curzona i nie byli narodowości polskiej[90]. Oznaczało to, że Białorusin urodzony w Grodnie, deklarujący urzędnikowi własną narodowość, nie mógł pozostać w Polsce. Jednocześnie administracja przestała przyjmować do wiadomości istnienie białoruskiej narodowości w Polsce, nakłaniając interesantów, by we wszelkiego typu formularzach wpisywali narodowość polską[91]. Szczególną uwagę zwrócono na tych, którzy w okresie okupacji należeli do komitetów białoruskich. Zwalniano ich z posad państwowych, usuwano z partii, represjonowano za samo członkostwo[92]. Uczestnicy zespołów artystycznych, działających pod patronatem komitetów, wkrótce trafili do więzień[93]. W 1946 r. słowo „Białorusin” dla wielu urzędników znaczyło tyle, co kolaborant. Dlatego też bycie Białorusinem stawało się wyjątkowo uciążliwe.

Od 1946 r. życzliwie traktowano tych Białorusinów, którzy wcześniej wyjechali do ZSRR i po krótkim pobycie wracali do Polski. Konfrontacja z radziecką rzeczywistością czyniła ich lojalnymi obywatelami państwa polskiego, a lojalność w tym czasie oznaczała również rezygnację z białoruskich aspiracji narodowych. Władze miały wszelkie podstawy sądzić, że godząc się na pozostanie w Polsce nie będą miały z ich strony żadnych kłopotów w budowie „jednolitego etnicznie państwa polskiego”. Zezwolono im na zajmowanie wcześniej opuszczonych gospodarstw. Również gospodarstwa tych, którzy pozostali w ZSRR i które miały być przeznaczone dla Polaków zza linii Curzona, oddawano w ręce ich krewnych lub sąsiadów[94]. Ponieważ pojawienie się osadników zazwyczaj wywoływało konflikty z miejscową ludnością[95], władze czyniły starania, aby opuszczone przez Białorusinów gospodarstwa pozostawały własnością ich bliskich, kierując repatriantów na Ziemie Odzyskane. Ten kierunek polityki widać wyraźnie od początku 1946 r.[96] W przypadku zajęcia gospodarstwa przeznaczonego na cele osadnictwa przez miejscową ludność ani milicja, ani UBP nie kwapiły się do usuwania intruzów[97]. Rady narodowe wydawały decyzje zazwyczaj korzystne dla miejscowej ludności, utrudniając tym samym osiedlanie się repatriantom.

Białorusinów potraktowano jako pełnoprawnych obywateli. Uzyskali dostęp do wszystkich instytucji stanowiących elementy składowe ludowego państwa — MO, UBP, PPR, ORMO, rad narodowych. Stanowili w nich znaczny odsetek składu osobowego. Zyskali szerokie możliwości awansu społecznego, uczestnictwa w życiu politycznym, kulturalnym i gospodarczym, lecz żadnych możliwości rozwoju własnego życia narodowego. Otrzymali pełnię praw jako Polacy, nic natomiast jako Białorusini.

Począwszy od roku szkolnego 1945/1946 władze oświatowe przystąpiły do likwidacji białoruskiego szkolnictwa, szermując hasłem, że Białorusini wyjeżdżają z Polski i szkoły takie nikomu nie są potrzebne[98]. Mimo zainteresowania ludności nie przeprowadzono naboru do klas pierwszych w szkołach średnich[99]. Jako powód podano brak odpowiednio wykwalifikowanych nauczycieli. Wcześniej poziom ich wykształcenia nie budził żadnych zastrzeżeń[100]. Obecnie, według opinii białostockiego kuratorium, na terenie Białostocczyzny nie było nauczycieli Białorusinów posiadających predyspozycje do pracy w szkołach średnich. Wkrótce podobnie oceniono nauczycieli szkół podstawowych.

W sprawozdaniach kuratora do Urzędu Wojewódzkiego zwracał on uwagę na nielojalne zachowanie się nauczycieli szkół białoruskich wobec państwa polskiego. Jako przykład nielojalności wymienił brak godła państwowego w gimnazjum w Hajnówce[101]. Jesienią 1945 r. gimnazjum to uległo likwidacji. Jako oficjalną przyczynę podano brak funduszy na szkolnictwo tego typu oraz bezzasadność jego istnienia w związku z wyjazdem Białorusinów do ZSRR[102]. Zabiegi rodziców o reaktywowanie tej placówki, czynione w białostockim kuratorium i Ministerstwie Oświaty spotkały się ze zdecydowaną odmową[103]. Szczególne zaangażowanie w likwidacji tego gimnazjum wykazała Eugenia Krassowska pełniąca wówczas funkcję kuratora białostockiego. Rok dłużej funkcjonowały szkoły średnie w Bielsku Podlaskim i Białymstoku[104]. W sierpniu 1946 r. naczelnik Wydziału Szkół Ogólnokształcących Urzędu Wojewódzkiego informował wprost przełożonych, że ich polecenie odnośnie zlikwidowania gimnazjum i liceum z białoruskim językiem nauczania w Bielsku Podlaskim zostało wykonane[105]. W szkołach powszechnych tymczasem nauczycieli Białorusinów zwalniano pod byle pretekstem[106]. Pod koniec 1944 r. było 105 szkół z białoruskim językiem nauczania,[107] w czerwcu 1945 r. — 82, w styczniu 1946 r. — 67, w grudniu 1946 r. — 41, w lutym 1947 r. — 38, w grudniu 1947 r. — 6[108]. Władze szkolne, zwalczając szkoły białoruskie, tych, którzy występowali w ich obronie nazywały „nacjonalistami” i „separatystami”[109]. Przedstawiciele miejscowej administracji twierdzili zaś, że likwidacja tych szkół przyczyni się do złagodzenia antagonizmów narodowościowych[110].

Chociaż tylko część Białorusinów wyjechała do ZSRR, dało to jednak władzom podstawy do twierdzenia, że wszyscy, którzy czuli się obcej narodowości wyjechali do swoich państw, a ci co pozostali czują się Polakami. Przy zastosowaniu tej logiki łatwo można było udowodnić, że istnienie szkół białoruskich byłoby anachronizmem. Na początku 1947 r. temat „Białorusini w województwie białostockim” oficjalnie uznano za nieistniejący. Zgodnie z logiką państwa jednonarodowego miejscowa administracja zachowywała się tak, jakby ich po prostu nie było.

* * *

Bardziej skomplikowany niż białoruski był problem ukraiński. Krwawy konflikt na pograniczu polsko-ukraińskim trwający od 1943 r. zrodził wiele negatywnych emocji stanowiących istotną barierę w porozumieniu się obu społeczności. Narodowy ruch ukraiński miał ponadto zdecydowanie antyradziecki charakter, co praktycznie pozbawiało go jakichkolwiek sojuszników po 1944 r. Władze polskie podejmując decyzje o zastosowaniu represji wobec ludności ukraińskiej mogły zatem liczyć zarówno na akceptację ze strony ludności polskiej, jak również na przyzwolenie strony sowieckiej.

W nowych granicach państwa polskiego pozostawało w 1944 r. około 650 tys. Ukraińców[111]. Zamieszkiwali głównie w województwie rzeszowskim (powiaty: przemyski, rzeszowski, krośnieński, leski, sanocki, gorlicki, przeworski, lubaczowski, brzozowski), lubelskim (powiaty: chełmski, biłgorajski, hrubieszowski, włodawski, zamojski, kraśnicki, lubartowski, tomaszowski) oraz krakowskim (powiaty: nowosądecki i nowotarski). Wiele wskazuje na to, że granica między Polską i USRR nie była wówczas ostatecznie określona. W lipcu 1944 r. I sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy Nikita Chruszczow domagał się od Stalina przyłączenia do Ukrainy Chełma, Hrubieszowa, Zamościa, Jarosławia i Tomaszowa, lecz jego żądania nie zyskały akceptacji centralnych władz radzieckich[112]. Późną jesienią 1944 r. nie było jednak na tym odcinku granicy żadnych polskich jednostek wojskowych. Kontrolowali ją wyłącznie żołnierze radzieccy[113].

Dowódcy stacjonujących na terenie Rzeszowszczyzny i Lubelszczyzny radzieckich jednostek wojskowych dawali lokalnym władzom podległym PKWN do zrozumienia, że zagadnienie ukraińskiej mniejszości narodowej mogą rozwiązać według własnego uznania[114]. Ze szczególnym zainteresowaniem głosu radzieckich generałów słuchali przedstawiciele lubelskiego kuratorium, którzy nie wiedzieli jak zachować się wobec Ukraińców domagających się szkół z ojczystym językiem nauczania. Najwłaściwszym sposobem rozwiązania problemu ukraińskiego w Polsce w kręgach władzy uznano przesiedlenie ich do Ukrainy Radzieckiej. Stosowną umowę o wymianie ludności PKWN podpisał z rządem USRR 9 września 1944 r. Była ona podobnej treści jak dokumenty podpisywane przez PKWN z Litwą i Białorusią. Również zakładała dobrowolność wyjazdu dla każdej z mniejszości — Polaków mieszkających na Ukrainie i Ukraińców w Polsce.

Sytuacja Ukraińców na Lubelszczyźnie i Rzeszowszczyźnie była jednak inna niż Białorusinów lub Litwinów na Białostocczyźnie. Władze polskie, zarówno centralne, jak i lokalne przejawiały bowiem ogromną determinację w działaniach mających na celu pozbycie się ich z granic Polski. Istnienie ukraińskiego narodowego podziemia w postaci Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) było jedynie elementem usprawiedliwiającym najbardziej radykalne poczynania władz wobec tej mniejszości. Zastępca kierownika Resortu Administracji Publicznej PKWN Adam Ostrowski w liście do wojewodów lubelskiego i rzeszowskiego pisał, że szybkie przeprowadzenie akcji ewakuacji ludności ukraińskiej do ZSRR jest najważniejszym problemem państwowym. Wywiezienie Ukraińców miało — zdaniem Ostrowskiego — poprawić stan bezpieczeństwa w południowo-wschodniej Polsce oraz umożliwić repatriację Polaków z Ukrainy[115]. Dlatego zasady dobrowolności przesiedlania się, zapisanej w umowie z 9 września 1944 r., od samego początku nie traktowano poważnie. Władze PKWN podjęły natomiast szereg działań mających na celu uniemożliwienie Ukraińcom pozostanie w Polsce.

Obawiając się przymusowego przesiedlenia ludność ukraińska, zamieszkująca województwo rzeszowskie, a szczególnie powiat przemyski, masowo porzucała obrządek greckokatolicki (unicki) na rzecz rzymskokatolickiego. Z wyznaniem na tym obszarze najczęściej kojarzono narodowość. Większość Ukraińców była unitami. Uzyskanie przez nich zaświadczeń od proboszczów o ich przynależności do Kościoła rzymskokatolickiego nie nasuwało wielu trudności. Zmiana obrządku z zaniepokojeniem była natomiast przyjmowana zarówno przez radzieckie służby do spraw przesiedlenia, jak i miejscowe władze polskie. Strona radziecka zwróciła się do urzędów administracji o niepotwierdzanie takich zaświadczeń, które utrudniały przesiedlenie Ukrańców, zaś starosta przemyski Stanisław Wojciechowski poprosił Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie o instrukcje w kwestii dalszego postępowania wobec zjawiska, które — jak twierdził — przybrało masowy charakter[116]. Jednocześnie starosta zwrócił się do proboszczów parafii katolickich o niewydawanie takich zaświadczeń dla osób, których nie ma w księgach metrykalnych[117]. Odpowiedź UBP w Rzeszowie nie nasuwała żadnych wątpliwości — wydawanie zaświadczeń uznano za utrudnianie pracy komisjom przesiedleńczym. Sprawa ta wywołała także ogromne zainteresowanie władz PKWN. Zastępca szefa Resortu Administracji Publicznej Adam Ostrowski w liście do wojewody rzeszowskiego z 30 grudnia 1944 r. wyjaśnił, że zmiana wyznania lub obrządku nie oznacza zmiany narodowości i nie powinna mieć wpływu na przebieg akcji przesiedleńczej[118]. Wszystkie małżeństwa zawarte w obrządku greckokatolickim miały być traktowane jako rodziny ukraińskie. W latach następnych wojewoda rzeszowski wielokrotnie donosił, że w wielu powiatach ludność ukraińska w zamian za pozostawienie ich na swojej ziemi wyrażała gotowość przejścia na obrządek rzymskokatolicki oraz zamiany cerkwi na kościoły[119]. Propozycje te nigdy nie były rozpatrywane przez władze jako warunek powstrzymujący przed wysiedleniem.

Ukraińców pozbawiono także prawa do ziemi parcelowanej w ramach reformy rolnej. Rozstrzygnięto o tym podczas narady sekretarzy powiatowych i aktywistów PPR w Lublinie 11 października 1944 r. Ogólny wniosek z tej narady w sprawach narodowościowych sprowadzał się do stwierdzenia, że miejsce Ukraińców jest na Ukrainie, a Białorusinów na Białorusi[120]. Jednocześnie, aby zmusić ludność ukraińską do „dobrowolnej ewakuacji”, nałożono na nią szereg obciążeń ekonomicznych — podwyższono podatek i obowiązkowe świadczenia rzeczowe. Zwalniano z oddawania kontyngentów tych, którzy zadeklarowali gotowość wyjazdu do ZSRR[121].

Jedną z pierwszych decyzji władz powojennej Polski w sprawie ukraińskiej była likwidacja szkolnictwa. Na mocy układu zawartego 26 lipca 1944 r. między PKWN i ZSRR unieważniono wszystkie akty prawne wydane w okresie okupacji niemieckiej. Wszystkie szkoły, które były powołane na mocy zezwoleń wydanych przez władze niemieckie traciły rację bytu, natomiast nauczyciele, którzy w tym czasie uzyskali kwalifikacje, prawo do wykonywania zawodu[122]. Kierownictwo PKWN podejmując decyzje w sprawie szkolnictwa ukraińskiego nie uwzględniało faktu, iż znaczna część szkół zaistniała po raz pierwszy w latach 1939-1941 jako sowieckie placówki oświatowe. Władze zezwoliły na funkcjonowanie szkół z ukraińskim językiem nauczania tylko tam, gdzie one istniały przed 1939 r. oraz na pracę w nich nauczycieli, którzy mieli dyplomy polskich placówek kształcenia pedagogów. Takie okoliczności istniały tylko w nielicznych przypadkach. Szkoły ukraińskie powstały w tych miejscowościach województwa rzeszowskiego, w których były przed 1939 r. oraz gdy udało się znaleźć nauczycieli nie pracujących w oświacie w okresie okupacji niemieckiej.

Na terenie działalności Kuratorium Okręgu Szkolnego Lubelskiego (KOSL) placówek takich w 1944 r. nie powołano, bowiem nie było ich przed 1939 r. „Doszło do tego — pisał wizytator lubelskiego kuratorium Jan Szurek, — że na naszym terenie, który do 1939 r. nie miał ani jednej szkoły ukraińskiej, powstały w czasie okupacji setki tych szkół, prowadzących działalność antypolską, antysowiecką i proniemiecką. Niektórzy obywatele, którzy wcześniej uważali się za Polaków, w czasie okupacji nagle stali się Ukraińcami. (...) Kierując się interesem Państwa Kuratorium OSL w jednym z pierwszych swoich zarządzeń rozwiązało wszystkie szkoły ukraińskie na terenie Okręgu”[123]. Przedstawiciel kuratorium nie zaprzeczał jednak faktu istnienia na terenie województwa lubelskiego ludności ukraińskiej, gdyż w sprawozdaniu składanym do PKWN podawał dość dokładne odsetki osób tej narodowości w poszczególnych powiatach. W hrubieszowskim mieli oni stanowić 35,8 proc. mieszkańców, włodawskim — 28,9 proc., tomaszowskim — 28,5 proc, chełmskim 24,1 proc, w pozostałych poniżej 20 proc.[124] Proponował, aby istniał, tak jak przed wojną, stan prawny umożliwiający istnienie szkół ukraińskich, lecz warunkiem ich powołania miały być deklaracje indywidualne składane przez rodziców każdego dziecka w obecności dyrektora szkoły lub urzędnika państwowego. Ten ostatni swoim podpisem powinien uwiarygodnić prawdziwość żądań opiekunów dziecka. Przedwojenne ustawodawstwo w sprawie szkolnictwa dla mniejszości narodowych przedstawiciel lubelskiego kuratorium uważał mimo wszystko za niebezpieczne dla polskiej racji stanu, gdyż dawało ono możliwość domagania się szkół z ukraińskim językiem nauczania. Prowadziło to — zdaniem wizytatora Jana Szurka — mniejszości do „obłudy, hipokryzji i oportunizmu, a jednocześnie zawierało ukryte zarzewie jątrzenia narodowościowego”. Przestrzegał jednak PKWN, że „ludność ukraińska może na pewien czas godzić się na szkołę z państwowym językiem nauczania. (...) Może nawet ludność ta — co gorsza — podawać się jako ludność polska”[125]. Lubelskie władze oświatowe nie miały żadnych wątpliwości, iż tylko wyjazd Ukraińców doprowadzi do normalizacji sytuacji na tym terenie i zdecydowanie przeciwdziałały wszelkim próbom tworzenia szkół z ukraińskim językiem nauczania. Również z Kuratorium Okręgu Szkolnego Rzeszowskiego informowano PKWN o systematycznym odrzucaniu przez ten urząd żądań ze strony Ukraińców powołania szkół powszechnych, zawodowych lub gimnazjów[126].

Sprawy wymykały się spod kontroli, gdy działaczom ukraińskim udało się dojść do porozumienia z komendantami jednostek wojsk radzieckich lub placówek NKWD stacjonujących na terenie Lubelszczyzny. W Krasnymstawie na rozkaz niejakiego kapitana Wasilewskiego miejscowy inspektor oświaty musiał powołać 4 szkoły ukraińskie w miejscowościach położonych w pobliżu tego miasta[127].

W połowie października 1944 r. rozpoczęła się akcja przesiedlania Ukraińców z Polski do ZSRR. Poprzedziła ją ogromna kampania propagandowa oraz opracowanie szczegółowych planów wysiedlania ludności z poszczególnych powiatów[128]. W pierwszych miesiącach miała ona rzeczywiście dobrowolny charakter. Wyjechały osoby, których rodziny pozostały po drugiej stronie granicy, nie posiadające gospodarstw oraz ci, którzy utracili majątek wskutek działań wojennych. Do marca 1945 r. terytorium Polski opuściło 81 tys. Ukraińców[129]. Większość chciała jednak pozostać na swojej ziemi i wszystko wskazywało na to, że dobrowolna repatriacja może tylko zakończyć się fiaskiem. Przed wyjazdem Ukraińców powstrzymywała także UPA, obawiając się m.in. utraty zaplecza społecznego.

Wobec dotychczasowych niepowodzeń w realizacji planów przesiedleńczych władze zdecydowały się zmusić Ukraińców do wyjazdu sankcjami ekonomicznymi i administracyjnymi. 13 lutego 1945 r. na posiedzeniu Tymczasowego Rządu RP zaakceptowano wniosek Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR) dotyczący bezwzględnego wyegzekwowania od pozostających w Polsce Ukraińców świadczeń rzeczowych na rzecz państwa oraz likwidacji ukraińskiego podziemia zbrojnego[130]. Postanowienie rządu otwierało milicji i UBP możliwości szerokiego stosowania represji wobec Ukraińców pod pozorem zwalczania zbrojnego podziemia oraz ściągania kontyngentów. Od końca lutego do początku kwietnia 1945 r. w wyniku działań organów bezpieczeństwa zginęło jako podejrzanych o współpracę z podziemiem kilkuset chłopów ukraińskich[131].

Przypadkowym sojusznikiem komunistycznego aparatu bezpieczeństwa okazało się polskie podziemie zbrojne. Oddziały NSZ, NOW, WiN w tym samym czasie dokonały pacyfikacji kilkunastu wsi ukraińskich, których większość mieszkańców została wymordowana. W odwecie oddziały UPA atakowały wsie zasiedlone przez Polaków. W rzeziach ginęły tysiące ludzi. We wsi Pawłokoma oddział WiN zamordował 365 osób, we wsi Piskorowice żołnierze z Narodowej Organizacji Wojskowej zabili 17 kwietnia 1945 r. ponad czterystu Ukraińców[132]. Władze państwowe zaniepokojone rozmiarami zbrodni wobec ludności cywilnej i gwałtownie rozszerzającym się konfliktem narodowościowym zmuszone zostały do przerzucenia na teren pogranicza plsko-ukraińskiego dodatkowych jednostek wojskowych. Odegrały one później znaczącą rolę w akcji wysiedleńczej.

Terror ze strony podziemia i rządowych organów bezpieczeństwa zmusił dziesiątki tysięcy ludzi do wyjazdu. Od kwietnia do połowy czerwca 1945 r. terytorium Polski opuściło prawie sto tysięcy Ukraińców. W niektórych powiatach województwa rzeszowskiego — tarnobrzeskim, niskim, rzeszowskim, łańcuckim, kolbuszowskim władze wojewódzkie zagadnienie ukraińskie uznały za rozwiązane[133]. W powiatach przeworskim, jarosławskim, przemyskim, sanockim lubaczowskim i brzozowskim — według rozeznania władz — ludność znajdowała się pod kontrolą UPA, co uniemożliwiało przeprowadzanie akcji przesiedleńczej.

Na Lubelszczyźnie, a szczególnie w powiatach włodawskim i hrubieszowskim Ukraińcy masowo wstępowali do PPR. Zdominowane zostały przez nich komitety gminne w rejonach przygranicznych[134]. Popierając „władzę ludową” wiązali nadzieje na zapewnienie ochrony przed polskim podziemiem oraz pozostanie na swojej ziemi. Podobne postawy występowały wśród Łemków zamieszkujących w powiatach nowosądeckim, nowotarskim i krośnieńskim. Tych ostatnich niewiele wiązało z ukraińską ideologią narodową, a o ich lojalności wobec państwa polskiego były przekonane miejscowe władze, niejednokrotnie informując o tym członków rządu. Rozważano nawet, aby Łemków potraktować inaczej niż resztę Ukraińców, pozostawić ich w rejonach, które zamieszkiwali, bowiem — jak argumentował wojewoda rzeszowski Jan Mirek — osadnicy nie nadają się do pracy w warunkach górskich[135]. Ani zaangażowanie w ruchu komunistycznym, ani okazywana lojalność wobec państwa nie miały jednak żadnego wpływu na decyzje rządu dotyczące przesiedlenia Ukraińców. W lipcu 1945 r. rząd z inicjatywy premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego zdecydował się wprawdzie na rozmowy z reprezentantami ludności ukraińskiej z województw lubelskiego, rzeszowskiego i krakowskiego na temat określenia warunków jej egzystencji w państwie polskim, lecz w sierpniu powrócił do kontynuacji polityki wysiedlania[136]. Rząd próbował wpływać na Ukraińców poprzez unickiego biskupa przemyskiego Józefa Kocyłowskiego, nakłaniając go do wydania listu pasterskiego wzywającego do wyjazdów na Ukrainę. Odmowa ze strony biskupa spowodowała jego aresztowanie i osadzenie w rzeszowskim więzieniu, a następnie przekazanie władzom radzieckim. Aresztowano także wszystkich uczestników lipcowych rozmów z rządem, dając tym samym do zrozumienia, że niemożliwa jest dalsza dyskusja na temat pozostania Ukraińców w Polsce.

Do listopada 1945 r. teren województwa rzeszowskiego opuściło 123 tys. Ukraińców. Wojewoda rzeszowski szacował, że wciąż mieszkało tam 180-200 tys. osób tej narodowości. Na opuszczonych gospodarstwach poukraińskich osiedlono 22,7 tys. Polaków[137]. Problemem pozostawało jednak zapewnienie bezpieczeństwa i stabilności osadnikom. UPA bowiem systematycznie paliła wsie opuszczone przez Ukraińców[138]. Według ustaleń Urzędu Wojewódzkiego co piąte gospodarstwo zostało spalone. Często czynili tak ze swoim majątkiem wyjeżdżający do USRR byli właściciele. Wojewoda Jan Mirek w październiku informował rząd, że większość Ukraińców jest gotowa podporządkować się władzom polskim, pod warunkiem zapewnienia gwarancji pozostania w swoich miejscowościach. „Chcą zmienić wyznanie, narodowość, wyrzec się języka, szkół, byle tylko pozostać w obrębie RP”[139]. Zaznaczał, że zdecydowana postawa władz w sprawie wysiedlania Ukraińców zyskuje uznanie ludności polskiej zamieszkującej okoliczne miasta. Od września 1945 r. trzy dywizje Wojska Polskiego wspomagały oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, UBP i milicji w akcji przesiedleńczej do USRR. Zaangażowanie wojska władze wojewódzkie uznawały za najwłaściwszy sposób rozwiązania problemu ukraińskiego[140]. Na mocy rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych z 1937 r. o strefach przygranicznych państwa dowódcy wojskowi nakazali Ukraińcom opuszczenie wyznaczonych obszarów w ciągu 14 dni. Opornych zmuszono do wykonania rozkazu brutalnymi represjami.

Mimo iż systematycznie trwało usuwanie Ukraińców z ich gospodarstw, wcześniej opracowane plany nie były w pełni realizowane. W powiecie przemyskim zakładano na przykład wysiedlenie do listopada 69,5 tys. osób, zdołano wysłać do ZSRR tylko 51 tys.[141] Ponadto tym, którzy już wyjechali, niekiedy udawało się wrócić do swoich wiosek. Zdeterminowani pozostać w Polsce często trafiali do szeregów UPA. Decyzją rządu powinni oni być traktowani jak cudzoziemcy, którzy nielegalnie przekroczyli granice Polski i przekazywani do dyspozycji władz radzieckich[142]. Wykonanie tych postanowień było jednak bardzo trudne.

Na początku 1946 r. tempo wysiedlania ludności ukraińskiej uległo znacznemu zmniejszeniu. Głównym czynnikiem powstrzymującym stała się wzmożona aktywność oddziałów UPA, które w warunkach zimowych, dzięki dobrej znajomości terenu, skutecznie paraliżowały ruchy wojska, UBP, KBW i milicji. Ponadto palenie świeżo zasiedlonych poukraińskich wsi hamowało ruch osiedleńczy i powodowało wyludnianie się całych regionów. UPA przyjęła taktykę palenia wsi polskich w odwecie za wysiedlanie ukraińskich[143]. Powstała w tym czasie atmosfera, którą można określić równowagą strachu. Nowy wojewoda rzeszowski Roman Gesing w sprawozdaniu dla rządu pisał: „Ludność polska żyje w ciągłym strachu przed napadem banderowców i innych band. Ludność zaś ukraińska żyje w strachu przed akcją Wojska Polskiego, które przeprowadzając pacyfikacje stosuje wobec niej ostre środki represyjne”[144]. Według rozeznania wojewody część Ukraińców uwierzyła w możliwość czynnej obrony przed wysiedleniami i ci stawili się do nadzwyczajnej mobilizacji ogłoszonej przez UPA, część natomiast wyjeżdżała na zachód Polski, fałszowała metryki, zmieniała wyznanie, ukrywała się u krewnych Polaków[145]. Zwracał też rządowi uwagę na propagandę UPA adresowaną do ludności polskiej, w której wyjaśniano, że palenie poukraińskich wsi zamieszkałych przez Polaków jest metodą na powstrzymanie władz pozbawiających Ukraińców ich domów i majątku[146].

Wiosną 1946 r. inicjatywę w rozwiązywaniu kwestii ukraińskiej przejęło wojsko. 5 kwietnia powołano Grupę Operacyjną „Rzeszów” (GO „Rzeszów”), w skład której włączono formacje wojska, UBP, KBW, WOP i MO. Oddziałom wojskowym przydzielano pracowników UBP, mających lepsze rozeznanie w terenie i doświadczenie w pracy operacyjnej[147]. Oficjalnie Grupa miała za zadanie zabezpieczyć prace komisji przesiedleńczych. W praktyce koncentrowano jednostki GO „Rzeszów” w określonych rejonach i po opanowaniu terenu dokonywano całkowitego wysiedlenia Ukraińców według wcześniej przygotowanych spisów. Zazwyczaj przed opuszczeniem domów dawano mieszkańcom wsi kilka godzin na zabranie najwartościowszych przedmiotów. Dowódcom 8 i 9 dywizji piechoty, stanowiących trzon sił GO „Rzeszów”, zastępca szefa sztabu generalnego WP gen. Stefan Mossor określił nawet dzienną normę osób przewidzianych do wysiedlenia[148]. Ponieważ wobec partyzantów z UPA nie obowiązywała żadna amnestia, dlatego w rejonach koncentracji oddziałów GO „Rzeszów” likwidacja podziemia ukraińskiego miała wyjątkowo krwawy charakter.

Zaangażowanie wojska przyśpieszyło proces wysiedlania. W ciągu kilku miesięcy do ZSRR wyjechało ponad ćwierć miliona osób[149]. Do 2 sierpnia 1946 r. przesiedlono łącznie 482 662 Ukraińców, tym z województwa krakowskiego 21 776 osób, rzeszowskiego 267 795, lubelskiego 190 734[150]. Opuszczone miejscowości starano się możliwie szybko zasiedlić ludnością polską przybyłą ze wschodu, lecz działania UPA skutecznie paraliżowały akcję osiedleńczą[151]. W rezultacie Polaków wysiedlanych z Ukrainy kierowano najczęściej na ziemie zachodnie, opuszczane przez Niemców.

Wiele wskazuje na to, że władze w końcu 1946 r. były przeświadczone, że w Polsce pozostało niewielu Ukraińców, głównie będących członkami rodzin mieszanych. W październiku tego roku rozwiązano nawet GO „Rzeszów” w przekonaniu, że spełniła ona swoją misję. Z Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie docierały do rządu informacje mówiące o stabilizacji sytuacji w terenie, o lojalnym zachowaniu nielicznych osób ukraińskiego pochodzenia, którym udało się przetrwać wiosenno-letnią akcję wojska i organów bezpieczeństwa. W styczniu i lutym 1947 r. w korespondencji z terenu pisano o malejącej aktywności UPA, która ograniczała się do zaopatrywania oddziałów w odzież i żywność[152]. Częściej pisano o kłopotach i ofiarach wśród funkcjonariuszy UBP i milicji związanych z istnieniem NSZ. Władze wojewódzkie w Lublinie i Rzeszowie, które zazwyczaj starały się dostarczać rządowi argumentów mówiących o konieczności wzmożenia wysiłków na rzecz przymusowego wysiedlenia, obecnie pokazywały problem ukraiński jako marginalny. Oceny te były zbieżne z informacjami, którymi dysponował Sztab Generalny WP, mówiącymi o rozpadzie ukraińskiego podziemia[153].

Otwartym pozostawało natomiast pytanie, co zrobić z pozostającymi nadal w Polsce Ukraińcami, których liczbę urząd Głównego Pełnomocnika Rządu RP d/s Ewakuacji Ludności Ukraińskiej z Polski szacował na kilkanaście tysięcy[154]. W kręgach rządowych nie było rozeznania o liczbie osób ukrywających się w lasach, na obszarach wcześniej uznanych za oczyszczone z ludności ukraińskiej oraz przechowywanych przez polskich krewnych. Jesienią 1946 r. w Sztabie Generalnym WP narodził się pomysł przymusowego przesiedlenia Ukraińców pozostających na terenie województwa lubelskiego, rzeszowskiego i krakowskiego na ziemie poniemieckie. W listopadzie gen. Ostap Stecy w sprawozdaniu z działalności operacyjnej jednostek wojskowych i organów bezpieczeństwa zasugerował rządowi rozwiązanie, które stało się później podstawą do organizacji akcji „Wisła”[155]. Od początku 1947 r. przestała obowiązywać umowa o wymianie ludności między Polską i republikami radzieckimi, dlatego zdecydowano się na deportację wewnętrzną.

Dokładnie nie wiadomo kto i kiedy zainicjował przygotowania do przeprowadzenia akcji „Wisła”, lecz dowódcy oddziałów stacjonujących na Rzeszowszczyźnie otrzymali w końcu stycznia 1947 r. rozkaz zebrania informacji o liczbie ludności ukraińskiej przebywającej na terenie województwa[156]. Rzecznikiem jej wywiezienia na drugi kraniec Polski i rozproszenia na szerokiej przestrzeni był zastępca szefa Stabu Generalnego gen. Stefan Mossor. Takie rozwiązanie — zdaniem gen. Mossora — dawało nadzieję na szybką asymilację[157]. Wysiedlanie Ukraińców miało niewątpliwie poparcie społeczeństwa polskiego, bowiem wraz z repatriantami z Ukrainy docierały informacje o wydarzeniach na Wołyniu z okresu okupacji niemieckiej. Propaganda rządowa także kreowała wizerunek Ukraińca jako bandyty i okrutnika. Zastępca dowódcy Grupy Operacyjnej „Wisła” do spraw polityczno-wychowawczych ppłk Bolesław Sidziński pisał o Ukraińcach jako o „ludności pozostającej na poziomie zupełnego prymitywu”, wśród której panował analfabetyzm i zabobon[158]. Ponadto powojenna działalność UPA na terenach Polski południowo-wschodniej sprzyjała umacnianiu tego stereotypu. Dlatego śmierć gen. Karola Świerczewskiego, zabitego w potyczce z oddziałem UPA pod Jabłonką 28 marca 1947 r., stała się znakomitym pretekstem do rozwiązania problemu ukraińskiego zgodnie z oczekiwaniami czynników wojskowych. Dzień po śmierci gen. Świerczewskiego Biuro Polityczne KC PPR w składzie: Władysław Gomułka, Bolesław Bierut, Roman Zambrowski, Jakub Berman, Hilary Minc, Marian Spychalski, Aleksander Zawadzki, Stanisław Radkiewicz, postanowiło przyjąć propozycje Mossora i „w ramach akcji represyjnej (...) w szybkim tempie przesiedlić Ukraińców i rodziny mieszane na tereny odzyskane (przede wszystkim Prusy płn.), nie tworząc zwartych grup i nie bliżej niż 100 km od granicy”[159]. Akcja wysiedlenia miała być uzgodniona z rządami ZSRR i Czechosłowacji, a jej przygotowanie powierzono szefowi Sztabu Generalnego WP Marianowi Spychalskiemu i ministrowi bezpieczeństwa publicznego Stanisławowi Radkiewiczowi.

Wraz z decyzją Biura Politycznego rozpoczęto olbrzymią kampanię propagandową, w której oskarżano UPA o wszystkie możliwe zbrodnie, w tym o mordowanie ludności cywilnej podczas Powstania Warszawskiego[160]. 30 marca sztab 9 Dywizji Piechoty stacjonującej na terenie Rzeszowszczyzny dysponował już projektem działań wobec ludności ukraińskiej i rodzin mieszanych polsko-ukraińskich, które również podlegały obowiązkowemu wysiedleniu. Sztab proponował utworzenie obozów dla osób podejrzanych o współpracę z podziemiem oraz powołanie sądów doraźnych[161]. Zgodnie z decyzją Biura Politycznego z 11 kwietnia 1947 r. koordynacją przygotowań operacyjnych mieli zajmować się gen. Stefan Mossor ze Sztabu Generalnego WP, płk Grzegorz Korczyński z MBP oraz płk Juliusz Hübner z KBW[162]. Biuro Polityczne zaakceptowało także pomysł utworzenia obozu koncentracyjnego w Jaworznie, w którym mieli być zamykani Ukraińcy podejrzani o działania na szkodę państwa polskiego. Kilka dni później pojawiła się instrukcja MBP dotycząca zasad osiedlania na ziemiach północnych i zachodnich. Przewidywała ona, aby w miejscowości, do której zostali przesiedleni Ukraińcy, nie stanowili oni więcej niż 10 proc. mieszkańców. Ponadto zalecano, aby nie osiedlać ich w odległości mniejszej niż 50 km od granicy państwowej oraz 30 km od wybrzeża oraz miast wojewódzkich[163]. Do przeprowadzenia akcji, której nadano kryptonim „Wisła”, zgrupowano 18 tys. żołnierzy WP i KBW i milicjantów.

Wysiedlanie w ramach akcji „Wisła” rozpoczęto 28 kwietnia, zakończono zaś 30 lipca 1947 r. W tym czasie na ziemie zachodnie i północne przesiedlono ponad 140 tys. Osób[164]. Podczas przeprowadzania akcji wykorzystano przede wszystkim doświadczenia Grupy Operacyjnej „Rzeszów”. Wielu oficerów tam właśnie zdobywało praktyczną wiedzę na temat przeprowadzania takich akcji. Wojsko zazwyczaj otaczało wczesnym rankiem wieś szczelnym kordonem, następnie gromadzono ludność na centralnym placu, wydzielano kilka godzin czasu na spakowanie się i pod eskortą odprowadzano do punktów zbornych. Do akcji wysiedlania angażowały się także władze terenowe. W czerwcu Prezydium Powiatowej Rady Narodowej we Włodawie wydało odezwę do mieszkańców, informującą o tym, jak ludność polska w okresie zaborów straciła orientację narodową, stając się Ukraińcami i dopuszczając się zdrady wobec narodu polskiego. „Narodowi polskiemu obca jest wszelka nienawiść i mimo okrutnych morderstw dokonywanych przez UPA nie odpowiada nam dewiza „oko za oko, ząb za ząb, gdyż jako naród o łacińskiej kulturze, sprawy te reguluje na drodze rozsądku. W trosce o zapewnienie bezpieczeństwa i pracy ludności prześladowanej przez ukraińskie bandy terrorystyczne Rząd Polski przeprowadza przesiedlenie tej ludności, która przychylnie była ustosunkowana do UPA. Przesiedla się ludność ukraińską na ziemie opuszczone przez Niemcy, by zapewnić jej spokój, rozwój gospodarczy i narodowy. Czekają na nich murowane domy, budynki gospodarcze i wysoka kultura rolna” — pisano w odezwie, apelując jednocześnie o okazywanie pomocy w wysiedlaniu Ukraińców[165]. Wysiedleniu podlegali wszyscy Ukraińcy i osoby pochodzące z rodzin polsko-ukraińskich, w tym także działacze partyjni, funkcjonariusze MO, UBP, rodziny żołnierzy odbywających służbę w Wojsku Polskim[166].

Od chwili rozpoczęcia akcji „Wisła” minister obrony narodowej Michał Żymierski codziennie informował ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza o przebiegu akcji wysiedlania Ukraińców[167]. W pierwszych tygodniach wysyłano na północ i zachód każdego dnia średnio po 2 tys. osób. Do końca maja w 210 transportach wywieziono 68 270 ludzi[168]. W czerwcu intensywność wysiedlania nieco zmalała, lecz w lipcu wywieziono ponad 38 tys. osób. Z reguły po 3-4 dniach transporty z Ukraińcami przybywały do miejsc przeznaczenia. Ostatnie trafiły na ziemie zachodnie i północne w połowie sierpnia 1947 r. Pułkownik Grzegorz Korczyński donosił rządowi, że „ludność ukraińska na ogół chętnie idzie na wysiedlenia. (...) Jedynie bandy chodzą głodne”. Dlatego — uzasadniał — najbardziej przeciwne przesiedleniom były formacje UPA, które w wyniku przeprowadzonej akcji traciły źródła utrzymania[169]. Najwięcej Ukraińców wywieziono do województwa olsztyńskiego — 55 tys., następnie szczecińskiego — 48,5 tys., wrocławskiego — 21,3 tys., poznańskiego — 8 tys., gdańskiego — 6,8 tys., białostockiego — 1 tys.[170] Rozproszenie Ukraińców na terenie kilku województw zachodnich i północnych, według inicjatorów akcji „Wisła”, miało przyczynić się do szybkiej ich asymilacji. Sprzyjać temu miało przede wszystkim odizolowanie poszczególnych rodzin od własnego środowiska, pozbawienie dostępu do prasy, książek i szkolnictwa z ojczystym językiem nauczania, zakaz prowadzenia działalności kulturalnej oraz swobodnego przemieszczania się. Sytuację pogarszała także delegalizacja w 1946 r. Kościoła unickiego, którego wyznawcami była większość Ukraińców z województwa rzeszowskiego. Ani Kościół prawosławny, ani tym bardziej rzymskokatolicki, do których trafili unici ukraińscy nie spełniał tej funkcji narodotwórczej jak niegdyś greckokatolicki.

Gigantycznym wysiłkiem wojska i służb bezpieczeństwa publicznego, narażając państwo na ogromne straty materialne, kosztem niewymiernych cierpień ukraińskiej ludności cywilnej zrealizowano ideę państwa jednonarodowego w Polsce południowo-wschodniej. Akcja „Wisła” nie przyniosła natomiast likwidacji UPA, chociaż formalnie była skierowana głównie na osiągnięcie tego celu. Po zakończeniu akcji „Wisła” wszystkie meldunki i doniesienia z województwa rzeszowskiego i lubelskiego, aż do połowy 1948 roku, mówiły o paleniu przez UPA wysiedlonych miejscowości i utrudnianiu osadnictwa polskiego na tych terenach[171].

* * *

Chociaż antagonizm na pograniczu polsko-słowackim wywoływał wśród obu społeczności równie wielkie emocje jak na na pograniczu polsko-ukraińskim, władze centralne zdecydowały rozwiązywać występujące tutaj konflikty przy uwzględnianiu podstawowych interesów ludności słowackiej. Rząd przełamywał w tej materii opór lokalnych urzędników, dokonywał zmian personalnych w milicji i wśród oficerów WOP, nakłaniał kler katolicki do uwzględniania w pracy duszpasterskiej odrębności kulturowej Słowaków, prowadził politykę opartą na zupełnie innych standardach niż w stosunku do Ukraińców.

Spór polsko-słowacki o tatrzańskie prowincje Spisza i Orawy miał długoletnią tradycję. Negocjacje związane z delimitacją granicy w tym rejonie trwały od 1918 do 1925 r. i zakończyły się kompromisem, który nie zadowalał żadnej ze stron. W Polsce pozostało 26 wsi zamieszkałych przez ludność słowacką. Jesienią 1938 r. Polska, wykorzystując sytuację polityczną po kryzysie monachijskim, znalazła się w posiadaniu spornych terenów leżących po słowackiej stronie Spisza i Orawy. Rok później północne skrawki tych prowincji, wcześniej należące do Polski, zostały przyłączone do sprzymierzonej z Niemcami Słowacji. W latach 1939-1944 powstała tam dość gęsta sieć szkół, które realizowały program wychowania młodego pokolenia odpowiadający potrzebom narodowego państwa słowackiego. W maju 1945 r. na mocy porozumienia między rządem Polski i Czechosłowacji granica powróciła na linię wytyczoną na konferencji w Spa w 1920 r.[172]

Doniesienia, jakie napływały do Warszawy w 1945 r. z powiatu nowotarskiego, mówiły o wrogim usposobieniu Słowaków zamieszkujących okolice Spisza i Orawy do wszystkiego co polskie. Inspektorat szkolny w Nowym Targu donosił, że 95 proc. ludności zamieszkującej Bukowinę podpisało listę popierającą ponowne przyłączenie tego obszaru do Słowacji. Nauczycieli polskich chłopi z Bukowiny — według informacji inspektoratu — mieli przepędzać z siekierami w rękach. Słowacy oznajmiali lokalnym władzom polskim, że będą wykonywać jedynie polecenia rządu słowackiego i żądali przeprowadzenia referendum w sprawie przynależności państwowej spornych obszarów[173]. Także Kuratorium Okręgu Szkolnego Krakowskiego (KOSK) domagało się zabezpieczenia pracy nauczycieli polskich na terytorium Spisza i Orawy, bowiem tamtejsze władze gminne zlożone ze Słowaków uniemożliwiały im wykonywanie obowiązków[174]. Gminna Rada Narodowa w Bukowinie wystosowała 24 marca 1945 r. rezolucję do Rządu Tymczasowego, w której domagała się surowego ukarania Słowaków, którzy przed 1939 r. służyli w wojsku polskim, a w okresie okupacji niemieckiej w formacjach słowackich[175]. Raport specjalny o sytuacji na terenie Spisza i Orawy z 16 kwietnia 1945 r. pisany przez oficera UBP Aleksandra Karasia donosił, że partyzanci słowaccy, określani tu jako bojówki faszystowsko-hitlerowskie, rozbrajają posterunki milicji i przejmują kontrolę nad całym obszarem[176]. Dowódca Krakowskiego Okręgu Wojskowego gen. Skokowski otrzymywał alarmujące wieści od starosty nowotarskiego, mówiące o tym, że władze cywilne zupełnie nie panują nad sytuacją, zaś granica państwowa między Polską i Czechosłowacją faktycznie istnieje tam, gdzie wyznaczyli ją Niemcy w 1939 r., rozdzielając terytorium Słowacji i Generalnego Gubernatorstwa[177].

Z korespondencji, która napływała w 1945 r. do Ministerstwa Administracji Publicznej na temat ludności słowackiej w województwie krakowskim, wynikało jednoznacznie, że okazywała ona wolę przyłączenia nadgranicznych skrawków ziemi — Spisza, Orawy — do Czechosłowacji. Te tendencje separatystyczne były podtrzymywane także ze Słowacji. Na polską część Spisza i Orawy trafiało przez niezbyt szczelną granicę wiele literatury propagandowej wzywającej Słowaków do trwania w oporze przeciw Polakom, apelującej o nieposyłanie dzieci do szkół polskich i unikanie nabożeństw odprawianych w języku polskim[178]. Całkiem oficjalnie natomiast dostarczano z Czechosłowacji pomoc materialną ludności Spisza i Orawy, którą — według informacji napływających z Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie — nie obdarowywano jedynie Słowaków lojalnych wobec państwa polskiego[179].

Urząd Wojewódzki w Krakowie zaproponował wkrótce plan działań mających na celu integrację Spisza i Orawy z państwem polskim. W marcu plan taki został przedstawiony rządowi. Zakładał on budowę na terenach zamieszkałych przez Słowaków dróg i linii kolejowych, połączenie posterunków MO łączami telefonicznymi, przeprowadzenie nowego podziału administracyjnego w powiecie nowotarskim tak, aby zwiększyć w poszczególnych gminach udział ludności polskiej, zwiększenie premii nauczycielom uczącym słowackie dzieci, rozdanie modlitewników w języku polskim, wyposażenie świetlic i bibliotek w „odpowiednią” literaturę, stworzenie systemu stypendialnego dla młodzieży słowackiej umożliwiającego naukę w polskich szkołach średnich[180]. Był to projekt ukierunkowany na asymilację tej mniejszości.

Rząd, który skłonny był popierać podobne rozwiązania w stosunku do wszystkich innych mniejszości, w tym przypadku zadecydował inaczej. W czerwcu 1946 r. powołał Komisję Koordynacyjną dla Spisza i Orawy, w składzie której znaleźli się przedstawiciele MSZ, MON, MBP, MAP. Treść raportu tej komisji znacznie odbiegała od informacji napływających z urzędów administracji państwowej w Krakowie i Nowym Targu. Komisja przyznała, że na terenach spornych ludność polska stanowi od 2 do 20 proc. mieszkańców. Polacy — stwierdzano w raporcie komisji — są faworyzowani przez miejscowe władze. Słowacy byli m.in. pomijani podczas podziału ziemi z parcelowanych majątków oraz środków dostarczanych w ramach pomocy międzynarodowej dla ludności poszkodowanej w okresie wojny. Tuż po wojnie miejscowe władze zmusiły kler i nauczycieli słowackich ze Spisza i Orawy do opuszczenia terytorium Polski. Duchowni narodowości polskiej, którzy zajęli miejsca swoich poprzedników uznali Słowaków za „zbałamuconych” Polaków, których trzeba było repolonizować. Nauczyciele wysłani z Krakowa lub Nowego Targu, którzy mieli uczyć dzieci słowackie reprezentowali poziom zniechęcający do polskości. „Gdyby dziś utworzono szkoły słowackie, to według opinii miejscowych Polaków, większość dzieci przeniosłaby się do nich” — pisano w raporcie[181]. Za skandaliczną uznano akcję, zainicjowaną przez krakowskie Towarzystwo Przyjaciół Spisza i Orawy z ks. Franciszkiem Machajem na czele, zmuszającą Słowaków do podpisywania wiernopoddańczych deklaracji, które były rozprowadzane, a następnie zbierane przez żołnierzy. Komisja we wnioskach zawartych w raporcie proponowała rządowi podjęcie działań mających na celu doprowadzenie do świadomości mieszkańców Spisza i Orawy, że tereny te pozostaną na zawsze w Polsce, rezygnację z „repolonizacji” na rzecz wiązania ludności słowackiej z państwem polskim, czyli asymilację państwową zamiast narodowej. Aby przekonać ludność do instytucji państwa polskiego proponowano przede wszystkim inwestować na terenie Spisza i Orawy w budowę dróg, szkół, ośrodków zdrowia i domów kultury.

Słowacy, jako jedyna mniejszość w owym czasie, mieli zagranicznych protektorów w postaci rządu sąsiedniego państwa. Władze Czechosłowacji interesowały się losem ludności słowackiej w Polsce. Konsul czechosłowacki, który miał siedzibę w Katowicach, wielokrotnie przebywał na terenie Spisza i Orawy, znał problemy Słowaków, często organizował im pomoc materialną. W październiku 1946 r. minister spraw zagranicznych Czechosłowacji, Jan Masaryk, przesłał notę polskiemu MSZ z żądaniem zaprzestania prześladowań ludności słowackiej na terenie Spisza i Orawy. „Muszę z żalem stwierdzić, że terror i okrucieństwa ze strony polskiej na słowackiej ludności Spisza i Orawy nie tylko nie przestają, ale z dnia na dzień są coraz gorsze. Życie dla tych ludzi staje się nie do zniesienia, a liczba uchodźców stale wzrasta. Niektóre wsie były kontrolowane przez oddziały w polskich mundurach kilkakrotnie, a liczba morderstw wzrosła do 14. Wojsko zabrało 700 krów, 200 koni, 200 owiec, ubranie, obuwie, żywność. Bandy polskie pod groźbą kary wyganiają Słowaków z ich domów, liczba uchodźców wzrosła do 6000”[182].

Rząd polski w sprawie mniejszości słowackiej nie był związany żadną umową międzynarodową. Po drugiej stronie południowej granicy państwa mieszkało jednak kilkadziesiąt tysięcy Polaków. W pierwszym okresie po wojnie rządy Polski i Czechosłowacji przyjmowały niepisaną zasadę wzajemności w traktowaniu swoich mniejszości narodowych. Władzom polskim niewątpliwie zależało, aby sytuacja kilkunastotysięcznej słowackiej grupy narodowej nie wpływała negatywnie na położenie znacznie liczniejszej mniejszości polskiej w Czechosłowacji. Dopiero podpisanie w Warszawie w marcu 1947 r. „Układu o przyjaźni i wzajemnej pomocy między Rzeczpospolitą Polską i Republiką Czechosłowacką” otworzyło nowy etap w polityce wobec słowackiej mniejszości narodowej. Jeden z punktów podpisanego układu mówił, że obie strony „zapewnią Polakom w Czechosłowacji, Czechom i Słowakom w Polsce w ramach praworządności i na zasadzie wzajemności możliwości rozwoju narodowego, politycznego, kulturalnego i gospodarczego”[183].

Obowiązek koordynacji polityki wobec Słowaków mieszkających na terenie Spisza i Orawy powierzono wojewodzie krakowskiemu Kazimierzowi Passankiewiczowi. W połowie maja 1947 r. wojewoda rozesłał tajną instrukcję do starosty powiatowego, dowódcy jednostki WOP i komendanta MO w Nowym Targu omawiającą zasady i motywację polityki rządu polskiego wobec słowackiej mniejszości narodowej. Wyjaśniał w niej, że ostatnia wojna wywołana przez Niemcy miała na celu zniszczenie Słowian. Wydarzenia najnowszej historii udowodniły, że narody słowiańskie, aby przetrwać, powinny utworzyć blok państw zaprzyjaźnionych. „Ostatnio jesteśmy świadkami stale pogłębiającej się współpracy między Polską i Czechosłowacją. Współpraca ta musi znaleźć swój wyraz w traktowaniu mniejszości słowackiej na terenie naszego województwa, w powiecie nowotarskim, na Spiszu i Orawie. Odpowiednie bowiem traktowanie tej mniejszości da nam legitymację do domagania się od rządu czechosłowackiego, by w stosunku do Polaków zamieszkujących na terenie Czechosłowacji zastosował zasadę wzajemności”[184]. Wojewoda nakazywał powoływać przedstawicieli ludności słowackiej na różne stanowiska publiczne, a szczególnie w radach narodowych, wciągać do współpracy ze służbami bezpieczeństwa, wojskiem, milicją, unikać demonstracji na rzecz zbierania podpisów na rzecz polskości Spisza i Orawy. Wcześniej, w liście do ministra administracji publicznej ze stycznia 1947 r. wojewoda zwracał uwagę, że stosunek władz w Warszawie, a nawet Krakowie jest Słowakom przychylny, lecz aby realizować politykę rządu, w gminach i powiecie nowotarskim trzeba byłoby zmienić kierowników wielu placówek reprezentujących państwo polskie. Ponadto zarówno podziemie, jak przytłaczająca większość Polaków działania rządu postrzegało jako faworyzujące Słowaków. Ogłoszenie zamiaru utworzenia szkoły ze słowackim językiem nauczania sami zainteresowani przyjęli bez entuzjazmu, zaś Polacy z wielkim przygnębieniem[185].

Zdaniem wojewody krakowskiego żadna akcja polityczna na Spiszu i Orawie bez odpowiedniego wsparcia finansowego nie ma szans powodzenia. Czechosłowacja bowiem nadal aktywnie, przy zaangażowaniu znacznych środków, wspierała Słowaków. Jako przykład podawał sytuację w szkolnictwie. „W szkołach, gdzie w czasach słowackich było 7 nauczycieli, obecnie pracuje 1”[186]. Taki stan nie budził zaufania do państwa polskiego.

Wiadomości, które w końcu 1947 r. napływały do Ministerstwa Administracji Publicznej od władz wojewódzkich z Krakowa i powiatowych z Nowego Targu mówiły o całkowitej porażce dotychczasowej polityki. Słowacy powszechnie domagali się przyłączenia Spisza i Orawy do Czechosłowacji, odmawiali płacenia podatków i — jak pisał wojewoda — nienawidzili Polaków[187]. Ulotki krążące wśród ludności nawoływały do walki z polskimi szkołami i polskim komunizmem. Przyczyna porażki tkwiła jednak w zachowaniu miejscowego kleru i lokalnych władz. Jesienią 1947 r. sprawę porozumienia ze Słowakami realizowaną przez rząd skomplikował kler katolicki, który nakazał zamalowywać lub zdrapywać w kościołach napisy w języku słowackim[188]. Niektóre z nich znajdowały się tam od kilkuset lat. Inicjatorem akcji był ksiądz Julian Łysek, który miał poparcie starosty nowotarskiego Leona Leja. Starosta wyjaśniał, że księża nie mogą także prowadzić nabożeństw w języku słowackim, „gdyż jest to sprzeczne z przepisami kościelnymi. Ludność polska oraz wojsko chce słyszeć od księdza w kościele polską mowę”[189]. Inspektorat w Nowym Targu, który miał zorganizować szkolnictwo słowackie wprawdzie wykonał polecenie rządu, lecz w sąsiednich szkołach polskich wprowadził darmowe dożywianie uczniów, powodując przechodzenie uboższych dzieci słowackich do placówek polskich[190]. Minister oświaty nakazał kuratorowi krakowskiemu odwołanie inspektora, a minister administracji publicznej zaproponował wojewodzie zmienić starostę, lecz nikt z rządu nie miał wpływu na miejscowych księży, którzy wywoływali najwięcej emocji. Podczas pasterki w 1947 r. w kościołach na terenie Spisza i Orawy doszło do bójek między Polakami i Słowakami. Ci ostatni chcieli śpiewać kolędy słowackie. Milicjanci w Nidzicy aresztowali 7 Słowaków i wymusili od nich podpisanie oświadczenia, że nie będą śpiewać w kościele w języku ojczystym[191].

W obronie Słowaków wystąpiła ambasada Czechosłowacji w Polsce. Być może dlatego sprawą poprawnego ułożenia stosunków z mniejszością słowacką najbardziej zainteresowane było MSZ, które interweniowało w Ministerstwie Administracji Publicznej, koordynującym politykę narodowościową, o energiczniejsze działania na rzecz zażegnania konfliktów. MSZ prosił MAP o odwołanie starosty nowotarskiego Leona Leja, „gdyż nie pełnił on funkcji zgodnie z interesami państwa polskiego”[192]. Podkreślano, że rządowi polskiemu zależy przede wszystkim na dobrych stosunkach z Czechosłowacją.

W latach następnych władze centralne będą czynić jeszcze więcej wysiłków w kierunku złagodzenia konfliktu na pograniczu polsko-słowackim i będzie to jedyny przypadek w okresie powojennym, gdy nie odbywało się to kosztem zepchnięcia ludności niepolskiej na margines życia publicznego.

* * *

Najpoważniejszy problem w polityce narodowościowej w pierwszych latach po wojnie stanowili Niemcy. W wyniku przesunięcia granic na Odrę i Nysę Łużycką na terytorium państwa polskiego znalazło się około 3,5 mln. Niemców. Część ludności cywilnej uciekła wiosną 1945 r. na zachód wraz z cofającą się armią niemiecką. Nieliczni wracali do swoich domów po zakończeniu działań wojennych. Wprawdzie ostateczne decyzje o przesiedleniu ludności niemieckiej za Odrę zapadły na konferencji w Poczdamie w sierpniu 1945 r., lecz faktycznie proces ten rozpoczął się znacznie wcześniej, bowiem w czerwcu gotowe były instrukcje i plany zatwierdzone przez najwyższe władze państwowe. Wysiedlenia Niemców prowadzone były przy poparciu większości społeczeństwa polskiego, które po okrucieństwach okupacji hitlerowskiej nie widziało możliwości normalnego współżycia z nimi w jednym państwie[193].

16 kwietnia 1945 r. pełnomocnik rządu RP przy dowódcy I Frontu Białoruskiego Edward Ochab poinformował prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta, że niemieccy mężczyźni, którzy byli na Pomorzu Zachodnim, zostali zamknięci w obozach[194]. Oficjalnie motywował te działania troską o ich bezpieczeństwo w związku z narastającymi tendencjami odwetowymi wśród Polaków. W rzeczywistości był to początek polityki pozbawiającej Niemców jakiejkolwiek podmiotowości. Wkrótce Edward Ochab został generalnym pełnomocnikiem rządu RP dla Ziem Odzyskanych. 25 czerwca wysłał do pełnomocników okręgowych instrukcję w sprawie zasad wysiedlania ludności niemieckiej[195]. W pierwszej kolejności mieli być wywiezieni poza granice Polski mieszkańcy miast. Gdyby natomiast z jakichś powodów czasowo było to niemożliwe, generalny pełnomocnik zalecał przesiedlić ich do folwarków i zatrudnić przy pracach żniwnych. Zgodnie z instrukcją wysiedlanych Niemców władze polskie winny powiadomić 24 godziny przed opuszczeniem przez nich domów oraz pozwolić im na zabranie bagażu ręcznego. Pozostawione mienie powinno być jak najszybciej przekazane w użytkowanie Polakom. Edward Ochab polecił także pełnomocnikom okręgowym tępić przejawy zachowania sprzecznego z prawem, a szczególnie znęcania się nad osobami wysiedlanymi. Niemcy zatrudnieni jako niezbędni fachowcy w przemyśle lub samorządach mieli pozostać na swoich miejscach do czasu, aż zostaną zastąpieni Polakami.

Znacznie bardziej represyjny charakter postępowania wobec Niemców zalecał w memoriale, złożonym w tym samym czasie do Ministerstwa Administracji Publicznej szef Biura Ziem Zachodnich J. Wildera. Zalecał on, aby osoby narodowości niemieckiej przebywające na terenie Polski nosiły odznaki zewnętrzne wyróżniające ich od reszty społeczeństwa. Proponował także wprowadzić zakaz swobodnego przemieszczania się i zmiany miejsca zamieszkania bez zgody administracji państwowej oraz wydanie specjalnych dowodów tożsamości. Naruszanie tych ograniczeń przez Niemców powinne być karane pozbawieniem wolności. Memoriał przewidywał wyłączenie Niemców spod ustawodawstwa socjalnego obowiązującego w Rzeczypospolitej. Wszyscy, którzy ukończyli 14 lat mieli podlegać obowiązkowi pracy z ustaloną normą dzienną. Przerwa w pracy dla Niemców winna obowiązywać tylko w przypadku zawierania związku małżeńskiego lub śmierci członka rodziny. Zwolnienia lekarskie mogły być im wydawane tylko przez zaufanych lekarzy, gdy temperatura ciała przekraczała 38 stopni Celsjusza. Wynagrodzenie dla Niemców winno być kształtowane według najniższych stawek obowiązujących w danej branży. Ponadto mieli być obciążeni różnymi świadczeniami — na rzecz odbudowy kraju, Warszawy, szkół, sierocińców. Przepisy te miały obowiązywać w okresie przejściowym „do czasu całkowitego wyeliminowania osób narodowości niemieckiej z granic Rzeczypospolitej”[196].

Zasadniczy problem dla władz polskich stanowiło ustalenie, kogo z mieszkańców nowo nabytych ziem zaliczyć do niemieckiej grupy narodowościowej, a kogo do tzw. autochtonów, czyli Słowian, którzy przez długi czas życia w państwie pruskim ulegli w różnym stopniu wpływom kultury niemieckiej. Przyłączenie ziem na zachodzie i północy propaganda państwowa nazywała powrotem na prastare ziemie piastowskie. Dlatego starano się eksponować elementy świadczące o bliskości więzi łączących Ślązaków, Kaszubów, Warmiaków i Mazurów z resztą narodu polskiego. Władze zdecydowały przeprowadzić weryfikację narodowości osób posiadających obywatelstwo niemieckie, lecz polskie pochodzenie. Rządowi zależało na wykazaniu największej liczby tzw. autochtonów, co uzasadniałoby przesunięcie granicy państwa na zachód. Pytanie, jakie często stawiano w kręgach rządowych, dotyczyło sposobów osłony autochtonów przed represjami, które zamierzano stosować wobec Niemców[197]. Ponieważ prostych rozwiązań w tej kwestii być nie mogło, nieuniknione stały się także represje wobec Ślązaków, Mazurów, Warmiaków i Kaszubów.

Na obszarach poniemieckich, gdzie powstawała administracja polska, zobowiązano starostów powiatowych i prezydentów miast do wydawania autochtonom zaświadczeń o przynależności do narodu polskiego. Dokumenty takie miały być wydawane na pisemne wnioski zainteresowanych, poparte zaświadczeniami polskich organizacji lub rekomendacją osób, których polskość nie była kwestionowana[198]. Specjalnie powołane w tym celu komisje gminne opiniowały przedstawione wnioski. W lipcu 1945 r. utworzone zostały komisje weryfikacyjne podległe starostom i prezydentom miast, a w ich składzie znaleźli się przedstawiciele Polskiego Związku Zachodniego, MO, UBP, polskich partii politycznych oraz nauczycielstwa. Miały one ostatecznie rozstrzygać kogo uznać za Polaka, a kogo za Niemca. Pierwsza kontrola pracy tych komisji przeprowadzona w województwie śląskim wskazywała, że wiele wniosków rozpatrywano negatywnie tylko dlatego, aby usunąć ludność autochtoniczną z zajmowanych gospodarstw, mieszkań i zakładów produkcyjnych[199]. Zrozumienie dla polityki rządu wobec ludności pochodzenia słowiańskiego na niższych szczeblach władzy było minimalne. Autochtoni, zanim zostali zweryfikowani, często tracili mienie jako obywatele niemieccy, wielu trafiło do obozów przeznaczonych dla Niemców[200]. Ci, co pozostali na swoich gospodarstwach, zamiast sąsiadów znanych od pokoleń mieli teraz zupełnie obcych kulturowo przybyszy z Polski centralnej lub wysiedlonych z Litwy, Białorusi, Ukrainy. Wielu, poddając się procedurom weryfikacyjnym, czyniło tak głównie ze względu na chęć zachowania własnego majątku, hasła narodowe dla większości nie miały istotnego znaczenia. Natomiast napływowa ludność polska najczęściej widziała w nich wyłącznie Niemców. Zaowocowało to stanem rzeczy, sprzyjającym systematycznemu narastaniu wśród autochtonów poczucia obcości wobec kultury i cywilizacji przychodzącej z Polski[201].

W lipcu 1945 r. na zlecenie generalnego pełnomocnika rządu RP dla Ziem Odzyskanych został opracowany raport dla rządu o stanie zaludnienia ziem zachodnich. Dokument podpisany przez Bronisława Bukowskiego zawierał nie tylko opis sytuacji na ziemiach przyłączonych do Polski, lecz także propozycje postępowania zarówno wobec Niemców jak i osób uznanych za autochtonów[202]. W raporcie bardzo szczerze stwierdzano, że Niemcy, nawet ci najbardziej lojalni wobec władz polskich, są pozbawieni jakichkolwiek praw. Ludność słowiańska stanowiła tam natomiast mniejszość. Według autorów raportu Słowianie stanowili 90 proc ludności Mazur, 20 proc. Warmii, 30 proc. Pomorza Gdańskiego, 80 proc. Śląska Opolskiego, 20 proc. Dolnego Śląska, na pozostałych obszarach jej udział nie przekraczał 10 proc. „Dla dobra naszego narodu należy tę ludność przygarnąć, bo potomek złego Polaka może być przy odpowiednim wychowaniu dobrym Polakiem. (...) Na odwrót, należy nawet przyzwoitych Niemców przygarnąć tylko czasowo, bo Niemiec pozostanie Niemcem. Więc niech ten Niemiec sobie idzie” — konkludowano. Przyszła ustawa „o uobywatelnieniu mieszkańców Ziem Odzyskanych” winna być — zdaniem autorów raportu — oparta na następujących zasadach:

— przy zaliczaniu do narodowości polskiej brać pod uwagę tylko pochodzenie, a nie zachowanie wobec narodu polskiego,

— po oddzieleniu Polaków od Niemców dokonać weryfikacji polskości przez specjalne komisje — urzędy narodowościowe,

— zasłużeni dla Polski Niemcy powinni tylko czasowo korzystać z praw przysługujących ludności polskiej,

— za osoby pochodzenia polskiego uznawać tych, którzy byli zaliczani do kategorii Polaków przez Niemców, należących przed wojną do polskich organizacji, których przynajmniej jeden z dziadków był polskiego pochodzenia[203].

„Polska stoi w obliczu katastrofy biologicznej, trzeba przyciągnąć do Polski emigrantów, a na ziemiach zachodnich zatrzymać każdą kroplę krwi polskiej, by wyjeżdżając do Niemiec nie wzmacniała germańskiego gada. Należy się zastanowić, czy nie warto wcielić do naszego organizmu narodowego zgermanizowanych Kaszubów, brandenburskich Wendów, łużyckich Serbów. Możliwości reslawizacji tych ludów istnieją, bo język niemiecki nie oznacza jeszcze psychiki niemieckiej. (...) Naszym hasłem powinien być liberalizm narodowościowy na ziemiach zachodnich wobec całego elementu niegermańskiego. Taka polityka dowiedzie wobec świata, że żądanie granicy na Odrze nie jest wynikiem tępego imperializmu, lecz woli tamtejszej ludności. Będzie zarazem dowodem słuszności naszej polityki ustępstw na wschodzie, na rzecz bratnich narodów Białorusinów i Ukraińców” — radzili autorzy raportu. Dokument miał być przedmiotem rozważań rządu[204].

Praktycznie w 1945 r. nie pojawiły się żadne alternatywne propozycje polityki wobec ludności niemieckiej. W kręgach rządowych rozważano wyłącznie plany zakładające wysiedlenie Niemców i metody wyselekcjonowania spośród mieszkańców nowo przyłączonych ziem elementu pochodzenia słowiańskiego. Władze były przekonane, że największe zainteresowanie pozytywnymi wynikami weryfikacji wykażą sami Mazurzy, Ślązacy, Kaszubi, nie uwzględniały ponadto wpływu na ich postawy zachowania osadników ze wschodu i województw centralnych[205]. Występowanie niemieckich elementów kulturowych w życiu tych społeczności dość powszechnie traktowano jako przejawy demonstrowania niemieckiej opcji narodowościowej. Brutalne niszczenie śladów obecności niemieckiej wywoływało zazwyczaj wśród tzw. autochtonów tendencje odwrotne od zamierzonych. Wśród Ślązaków, Mazurów i Kaszubów szybko następował wzrost nastrojów proniemieckich[206]. Na mocy rozporządzenia Prezydenta RP o cudzoziemcach z 13 sierpnia 1926 r. (DzURP, nr 83, poz. 469) wszyscy, których narodowość niemiecka nie była kwestionowana, zostali pozbawieni obywatelstwa polskiego i tym samym podlegali obowiązkowi opuszczenia kraju. Prawo z okresu międzywojennego, uzupełniano rozporządzeniami poszczególnych ministrów i w ten sposób dopasowywano do bieżących potrzeb politycznych[207].

6 lipca 1945 r. Ministerstwo Oświaty przesłało do kuratoriów okręgów szkolnych w Katowicach, Toruniu, Poznaniu, Koszalinie, Gdańsku i Olsztynie instrukcję w sprawie kursów repolonizacyjnych dla autochtonów. Ukończenie kursu miało być jednym z argumentów ułatwiających przyznanie obywatelstwa polskiego. W ciągu 6 miesięcy, po 6-10 godzin tygodniowo nauczyciele mieli przekazywać zainteresowanym otrzymaniem obywatelstwa polskiego wiedzę o Polsce współczesnej i jej historii[208]. Dotyczyło to jednak tylko tych osób, które uznano za posiadające słowiańskie pochodzenie etniczne.

Do akcji repolonizacyjnej władze starały się wciągnąć także Kościół katolicki. W sierpniu 1945 r. minister administracji publicznej Władysław Kiernik zwrócił się do biskupa katowickiego Stanisława Adamskiego o zapewnienie osadnikom przybywającym na Śląsk opieki duszpasterskiej w polskim duchu narodowym. Miejscowych księży uznał za Niemców[209]. Z odpowiedzi biskupa wynika, iż wcześniej już wyraził on wobec duchownych niemieckich przekonanie, że władze państwowe nie pozwolą pozostać w Polsce nawet tym Niemcom, którzy sprzeciwiali się hitleryzmowi. Jednocześnie zwracając się do ministra Kiernika, jako przedstawiciela rządu, biskup Adamski uznał metody wysiedlania za „straszliwe i kompromitujące Polskę i jej władze za granicą”[210]. Później wielokrotnie zwracał jeszcze uwagę, że wśród przymusowo wysiedlanych jest także wielu Polaków, których urzędnicy zainteresowani przejęciem ich majątków uznali za Niemców. Wywiezionych z Polski — według rozeznania biskupa — było wielu księży wcześniej będących współpracownikami Wojciecha Korfantego, prześladowanych przez hitlerowców. W Niemczech w 1946 r. powstał nawet Związek Polaków Wysiedlonych z Polski[211].

Przejawem odwetu i symbolem bezmyślnego okrucieństwa stały się tzw. obozy pracy. Zamykano w nich w większości starców, kobiety i dzieci przed wywiezieniem do Niemiec. Mężczyźni przebywali najczęściej w obozach jenieckich, więzieniach lub wcześniej uciekli wraz z wycofującą się armią niemiecką. Obozy pracy były zarządzane przez oficerów Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Warunki sanitarne, głód i brutalność kadry powodowały ogromną śmiertelność wśród przetrzymywanych tam osób[212]. Jednym z obozów o ponurej sławie były Zimne Wody w województwie pomorskim. W końcu 1945 r. rząd polski naciskany przez Czerwony Krzyż został zmuszony do udzielania odpowiedzi o losach znajdujących się tam Niemców. Ponieważ wiele osób przetrzymywanych w Zimnych Wodach już nie żyło, za pośrednictwem Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy polecono wpisanie ich jako zmarłych do ewidencji miejscowego Urzędu Stanu Cywilnego. Charakterystyczny dla lokalnych władz sposób myślenia przedstawia odpowiedź kierownika USC w Bydgoszczy Kreńca. „Po głębszym zastanowieniu się Urząd Stanu Cywilnego nabrał przekonania, że zapisanie do rejestru tak wielkiej ilości osób, którzy w stosunkowo krótkich odstępach czasu poginęli w tutejszym obozie pracy Zimne Wody, mogłoby rzucić ujemne światło na przebieg stosunków, jakie zapanowały w obozach polskich po wyzwoleniu się spod jarzma okupacyjnego. Nie wiadomo jak mogą w przyszłości ukształtować się stosunki międzynarodowe i mogą zajść wypadki, że jakiekolwiek komisje z pod znaku Ligi Obrony Praw Człowieka zechcą stosunki te badać i będą żądały wyjaśnienia. Nie byłoby celowym ze względów prestiżowych państwa polskiego zapisywać do rejestrów zgonów Niemców, którzy tu na ziemiach polskich nie mieli racji bytu. Gdybyśmy odnośne spisy zmarłych Niemców zapisali do rejestrów zgonów wówczas ułatwilibyśmy ustalenie, że dana osoba została w Polsce w taki lub inny sposób pozbawiona życia. (...) Dużo Niemców z Bydgoszczy pouciekało i poginęło w drodze do Berlina, więc ci również mogliby w ten sposób zginąć. Chodzi tu przecież tylko o element niemiecki...”[213]. Lista, której nie chciał umieścić w swojej ewidencji bydgoski USC obejmowała 365 nazwisk, głównie dzieci i starców, którzy stracili życie w Zimnych Wodach w marcu i na początku kwietnia 1945 r.[214]

Dla osób przetrzymywanych w obozach przesiedlenie do Niemiec często stanowiło szansę na przeżycie. Władze centralne były szczerze zainteresowane szybkim zakończeniem tej akcji. W połowie 1945 r. były gotowe szczegółowe instrukcje i scenariusze wysiedlenia ludności niemieckiej z Polski. Przebiegiem operacji mieli kierować wojewodowie pod nadzorem Ministerstwa do Spraw Ziem Odzyskanych. Niemcy, zgodnie z zaleceniami rządowymi, zostali podzieleni według stopnia przydatności dla gospodarki polskiej. Najbardziej przydatnych planowano wysiedlać jako ostatnich. Wojewodowie mieli przygotować środki transportowe do przewozu chorych, kalek, starców i dzieci. Konwojować wysiedlonych powinni funkcjonariusze MO lub UBP, w ostateczności tylko do tego celu mogło być wykorzystywane wojsko[215]. Szczegółowe instrukcje opracowano także dla kierowników punktów zbornych. Dla 2-3 tys. wysiedlonych powinni oni zapewnić lekarza i pielęgniarkę. Droga od miejsca zamieszkania do punktów zbornych, którą pokonywały osoby dorosłe i zdrowe nie powinna być — według instrukcji — dłuższa niż 20 km. Rząd zalecał aby do wagonów nie lokować więcej niż 40 osób, a przed załadowaniem transportu wysiedlonych zaopatrzyć w suchy prowiant na drogę[216]. W praktyce operację przesiedlania przeprowadzali w większości ludzie o głębokich uprzedzeniach antyniemieckich, stąd nie mogła się ona odbyć bez cierpień i ofiar. Według informacji przesyłanych do Ministerstwa Administracji Publicznej przez naczelnika Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu Dariusza Plucińskiego wysiedlanie odbywało się dosyć spontanicznie i żadne instrukcje nie były przestrzegane[217]. Pierwszych wysiedleń dokonały zresztą wojska radzieckie i polskie wiosną 1945 r. wypędzając mieszkańców wielu wsi i miast za Odrę. Później — pisał naczelnik — działania wojska były wspierane bez żadnych poleceń odgórnych przez tworzące się struktury UBP, MO i administracji. W trakcie tej spontanicznej akcji — przyznaje — wysiedlono z Polski „pewien procent ludności autochtonicznej polskiej”. Opisanie w liczbach skutków tych działań — zdaniem naczelnika — było niemożliwe.

Ze względu na masowe szabrownictwo i dewastację mienia w opuszczonych przez Niemców domach i gospodarstwach, 20 sierpnia 1945 r. Urząd Generalnego Pełnomocnika dla Ziem Odzyskanych (UGPdZO) polecił wojewodom, aby najpierw sprowadzać do tych obiektów osadników polskich, a później pod eskortą odprowadzać właścicieli niemieckich[218].

O wysiedleniach Niemców i zasiedlaniu repatriantami ze wschodu opuszczonych obszarów szeroko informowała ówczesna prasa. „Polska Zbrojna” pisała o humanitarnym przebiegu akcji wysiedleńczej, o opiece polskich służb medycznych nad wysiedlanymi Niemcami, znakomitym zaopatrzeniu odjeżdżających, trosce władz polskich o zdrowie i wygodę podróży matek z małymi dziećmi[219]. Jeszcze bardziej optymistyczny obraz przedstawiano o sytuacji w obozach, w których przetrzymywano kobiety, dzieci i starców przed wywiezieniem. „Wysiedleńcy są zadowoleni, mieszkają w blokach, dzieci mają rumiane policzki, nie ma skarg z powodu poniżania lub złego traktowania przez polskich wartowników, wszyscy są pod stałą opieka lekarską”[220]. O dobrym samopoczuciu wysiedlanych Niemców pisał także „Dziennik Łódzki”, który zwracał także uwagę na cenne przedmioty, które za zgodą władz polskich były przez nich wywożone do Niemieć[221].

W połowie stycznia 1946 r. rząd polski, po uprzednim porozumieniu z władzami angielskiej strefy okupacyjnej, ustalił, że do Niemiec będzie wysiedlane dziennie 6 tys. Niemców. Ponad 2 tys. miało być wywożone angielskim transportem morskim i samochodowym[222].

Wysiedlanie Niemców do jesieni 1946 r. odbywało się w zasadzie bez podstaw prawnych. Dopiero od 8 listopada zaczął obowiązywać dekret KRN „O wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego osób narodowości niemieckiej”[223]. W kwietniu 1947 r. ogłoszone zostało rozporządzenie ministra sprawiedliwości regulujące tryb postępowania wobec Niemców[224]. Według interpretacji treści dekretu, dokonanej przez dyrektora Departamentu Politycznego MAP Aleksandra Grabowskiego dla MSZ, „wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego” miały podlegać osoby, które po ukończeniu 18 lat swoim zachowaniem okazały niemiecką orientację narodową. Obywatelstwo polskie i prawo pozostawania w Polsce mogli uzyskać jedynie ci Niemcy, którzy walczyli w wojsku polskim lub polskich organizacjach niepodległościowych. Przyznanie obywatelstwa polskiego — jak wyjaśniał dyrektor Grabowski — zależało od uznania organów podejmujących bezpośrednie decyzje w tej sprawie, czyli wojewodów lub prezydentów miast[225]. Wiele wskazuje na to, że w sprawie Niemców pisano prawo, dopasowując jego treść do faktów już dokonanych.

Na adres UGPdZO napływała liczna korespondencja od starostów powiatowych, którzy opisywali swoje poczynania na rzecz umacniania polskości w województwach zachodnich. Relacje te pokazują jednoznacznie, że na szczeblu lokalnym władze wykazywały znacznie więcej skłonności do działań o charakterze represyjnym w stosunku do tzw. autochtonów oraz determinacji na rzecz wysiedlenia ludności niemieckiej niż oczekiwał rząd. Starosta opolski Włodzimierz Zajączkowski w lipcu 1945 r. pisał, że wraz z miejscowym komendantem UPB ułożył własny plan pozbycia się Niemców z terytorium powiatu. „Niemal codziennie w jakiejś gminie zostają w nocy zabrani najwięksi nasi wrogowie, bez hałasu, krzyków, użycia broni i osadzeni w więzieniu do dyspozycji prokuratora. Wszystkich, którym bezsprzecznie zostaje udowodniona narodowość niemiecka, usuwa się z ich gospodarstw i wprowadza rodziny repatriantów. Na skutek podobnego postępowania wielu Niemców straciło dotychczasowy tupet i wyjeżdżają dobrowolnie do Berlina. Opole będzie naprawdę polskie, jeżeli wszystkie stanowiska urzędnicze będą obsadzone przez ludzi, którzy pracę będą uważać za obowiązek wobec państwa, a nie interes dochodowy”[226]. We wrześniu, rozgoryczony przyznaniem przez Komisję Kwalifikacyjną w Opolu obywatelstwa polskiego kilku autochtonom, co równało się z prawem pozostawania we własnym gospodarstwie, starosta donosił, że „zdrowy, silny, polski narybek osadniczy” został potraktowany po macoszemu. Osadnicy bowiem stracili możliwość przejmowania majątku należącego do Ślązaków. „Dziś Ślązakiem — pisał — zrobił się każdy hakatysta-Niemiec, każdy hitlerowiec... Dla tych osobników nie istnieje moralność”[227]. Domagał się od władz centralnych ukarania wszystkich tych, którzy przyznają obywatelstwo polskie Ślązakom, bowiem nie wierzył w szczerość deklarowanej przez nich polskości. Wszystkich Niemców — pisał — „trzeba wysiedlić z posiadanych mieszkań i skoszarować w obozach”[228].

Przypadek starosty opolskiego nie był wcale odosobniony, a wręcz przeciwnie, bardzo często spotykany na szczeblu administracji wojewódzkiej i powiatowej. W styczniu 1946 r. Wojewódzka Rada Narodowa w Poznaniu przyjęła uchwałę nakładającą na Niemców obowiązek noszenia opasek lub innych odznak „uniemożliwiających im stosunki handlowe z Polakami oraz korzystanie z państwowych środków transportu”[229]. Podobne postulaty wysuwał Urząd Wojewódzki w Warszawie. Pomysły te były wzorowane na tych, jakie hitlerowcy stosowali podczas okupacji wobec ludności żydowskiej. Nie zyskały one jednak akceptacji władz centralnych. Dyrektor Departamentu Politycznego MAP wyraził w imieniu rządu opinię, że „noszenie odznak i tworzenie zamkniętych dzielnic jest sprzeczne z duchem państwa demokratycznego”[230].

Wizytujący w marcu 1947 r. województwo gdańskie inspektor MAP Tomasz Kosmala stwierdzał później, że akcja repolonizacyjna nie daje tam żadnych wyników. Ponad 80 proc. Niemców i autochtonów chciało jak najszybciej wyjechać z Polski. Takiego rozwiązania — zdaniem Kosmali — oczekiwali także wojewoda gdański i wszyscy starostowie. Kaszubów, ze względu na stanowisko władz centralnych, proponowali oni przesiedlić w inne rejony Polski[231]. Za podobnymi rozwiązaniami wobec Ślązaków wypowiadali się również naczelnicy wydziałów społeczno-politycznych urzędów wojewódzkich podczas narady w listopadzie 1947 r.[232] Czynnikiem powstrzymującym przed takim rozwiązaniem była obawa, że przesiedleńcy mogą stać się rozsadnikiem niemczyzny na wschodnich rubieżach, bowiem zamierzano ich wywozić głównie na teren opustoszałego po akcji „Wisła” województwa rzeszowskiego.

Wysiedlenia Niemców i Mazurów niezdolnych do pracy z powiatów ełckiego, gołdapskiego i oleckiego domagali się miejscowi starostowie i wojewoda białostocki Stefan Dybowski. „Dla całkowitego oczyszczenia terenu z tego nieprodukcyjnego elementu wystarczyłby jeden transport” — pisał naczelnik Wydziału Społeczno-Politycznego UW w Białymstoku Czesław Bernard Matejko do Ministerstwa Ziem Odzyskanych (MZO) w maju 1947 r.[233] Wcześniej wojewoda kilkakrotnie informował MZO, że wszelkie próby zbliżenia autochtonów i ludności napływowej zakończyły się fiaskiem. Mazurzy powszechnie traktowani byli jako Niemcy. Ich sytuację pogarszało — zdaniem wojewody — odżegnywanie się od polskości oraz domaganie się zwrotu gospodarstw przejętych w latach 1945-1946 przez repatriantów ze wschodu lub przesiedleńców z województw centralnych[234].

Znacznie poważniejsze problemy miały władze województwa śląsko-dąbrowskiego, gdzie na początku 1947 r. pozytywnie zweryfikowani autochtoni, uznani jako Polacy, masowo deklarowali przynależność do narodu niemieckiego i zgłaszali wolę wyjazdu do Niemieć[235]. W marcu i czerwcu 1947 r. wojewoda katowicki gen. Aleksander Zawadzki informował rząd, że Ślązacy powszechnie w miejscach publicznych starają się posługiwać językiem niemieckim, zaprzestali posyłania dzieci do szkół polskich, zwracają zaświadczenia o przynależności do narodu polskiego, wychodzą z kościołów, gdy śpiewana jest „Rota” lub „Boże coś Polskę”[236]. Jedną z przyczyn takiego stanu było uniemożliwienie zweryfikowanym powrotu do swoich domów i odzyskania majątku, przejętego wcześniej przez osadników ze wschodu. Wielu prawdopodobnie poddało się weryfikacji w nadziei na odzyskanie własnego mienia. Niekorzystnym zjawiskiem — pisał wojewoda — jest to, że pozostać w Polsce chcą tylko ludzie starzy[237]. Fakt ten gen. Zawadzki oceniał jako chęć zatrzymania majątku, który później miałby być przedmiotem roszczeń ze strony przebywających w Niemczech ich potomków.

Z Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach wyszły propozycje, które w końcu 1947 r. stały się podstawą do wypracowania polityki rządu wobec autochtonów. Wojewoda Aleksander Zawadzki i wicewojewoda płk Józef Ziętek już w czerwcu 1947 r. proponowali, aby repolonizację Ślązaków oprzeć bardziej na działaniach represyjnych niż edukacyjnych. „Urząd Wojewódzki jest zdania, że należałoby wystąpić energicznie oraz radykalnie i z miejsca zlikwidować wrogie Polsce przejawy, ponieważ dalsze tolerowanie istniejącego stanu rzeczy przyczynić się może do dalszego ugruntowania niemczyzny wśród obywateli polskich, którego później nie będzie można wykorzenić” — pisali do ministra administracji publicznej[238]. Od władz centralnych domagali się stworzenia jedynie podstaw prawnych umożliwiających karanie za okazywanie związków z kulturą niemiecką. W lipcu 1947 r. z inicjatywy wojewody Zawadzkiego został utworzony w Gliwicach „obóz pracy” dla tych, którzy zrezygnowali z przyznanego im obywatelstwa polskiego, w miejscach publicznych posługiwali się językiem niemieckim lub nie posyłali dzieci do szkół polskich. Podstawę prawną osadzenia w obozie stanowiło oskarżenie o wprowadzenie w błąd władz polskich. Zarzucano im, że będąc Niemcami deklarowali narodowość polską i w ten sposób bezprawnie wyłudzili obywatelstwo polskie. Działania władz wojewódzkich w Katowicach stanowiły nie tylko próbę zastraszenia Ślązaków, lecz jednocześnie zapoczątkowały totalną walkę z wszelkimi przejawami obecności niemieckiej na tym obszarze. Do „zwalczania niemczyzny” zaangażowano partie polityczne, związki zawodowe, stowarzyszenia kulturalno-oświatowe, gospodarcze, sportowe oraz organizacje młodzieżowe. „Akcja ta — pisał wojewoda Zawadzki we wrześniu 1947 r. — w połączeniu ze stosowaniem specjalnych zarządzeń daje coraz lepsze rezultaty. Znikają niemieckie napisy z przydrożnych krzyży i figur, z nagrobków cmentarnych, w kościołach itp”[239]. Od września przyśpieszono wysiedlanie tych, których uznano za Niemców, autochtonów zaś zaczęto zmuszać do okazywania przywiązania do polskości.

Urząd Wojewódzki w Katowicach kontrolował nawet organizacje sportowe dbając, aby wśród zawodników startujących w zawodach nie było osób narodowości niemieckiej. Wojewoda nie zgodził się, aby w wyścigach motocyklowych w Warszawie województwo reprezentował Rudolf Breslauer, który w okresie wojny brał udział w imprezach sportowych jako członek klubu niemieckiego. Urząd Wojewódzki nie zmienił decyzji, mimo iż Breslauer złożył „deklarację wierności Narodowi Polskiemu” i miał pełne poparcie Polskiego Związku Motocyklowego. Pod wpływem presji ze strony władz został on zawieszony w prawach członka katowickiego klubu motocyklowego „Pogoń”[240].

Działania wojewody Zawadzkiego z uwagą były obserwowane przez władze centralne. W grudniu 1947 r. z inicjatywy wiceministra administracji publicznej Władysława Wolskiego rozesłano wśród starostów ankietę z pytaniem, jak ich zdaniem powinna być kształtowana polityka rządu wobec pozostającej czasowo w Polsce ludności niemieckiej. Starosta gdański proponował młodych Niemców pojedynczo osiedlać wśród Polaków, aby przerwać więzi z własnym środowiskiem. Nie precyzował jaki miałby być ostateczny cel tej operacji[241]. Za podobnym rozwiązaniem opowiadał się także starosta bielsko-bialski (województwo krakowskie), nie ukrywając przy tym, że efektem końcowym takiego przedsięwzięcia miałaby być całkowita ich asymilacja[242]. Starosta wejherowski opowiadał się za przymusowym przesiedleniem do Niemiec również tych zweryfikowanych jako autochtoni. Takie stanowisko zajmowała większość ankietowanych szefów administracji powiatowej kraju[243].

Pytania stawiane przedstawicielom władz lokalnych były wynikiem rozbieżności wśród kierownictwa MAP, resortu koordynującego politykę narodowościową państwa, na temat kwestii niemieckiej. Zwolennikiem złagodzenia represji był dyrektor Departamentu Politycznego Zygfryd Sznek, który proponował szybsze przyznawanie obywatelstwa polskiego autochtonom, umożliwienie także byłym volksdeutschom starań o uzyskanie obywatelstwa, zmniejszenie kar „za odstępstwa od narodu polskiego” oraz ułatwienie Polkom rozwodów z Niemcami przebywajacymi poza granicami państwa[244]. Inne rozwiązania proponował inspektor tego departamentu Stanisław Gajowniczek. Opowiadał się on za natychmiastowym pozbawieniem wszystkich Niemców, w tym i volksdetschów, obywatelstwa polskiego i konfiskatą majątku, wprowadzeniem przymusu pracy oraz zakazu swobodnego przemieszczania się bez zgody administracji, oddaniem dzieci nie posiadających rodzin na wychowanie do Polaków[245].

Na najwyższych szczeblach władzy panowała pełna zbieżność poglądów w sprawie wysiedlenia Niemców. W końcu 1947 r. rozważano jednak nad wyborem metod postępowania wobec tzw autochtonów, czyli Ślązaków, Kaszubów, Mazurów, których przywiązanie do polskości okazało się nie tak oczywiste, jak zakładano dwa lata wcześniej. Wysiedlenie ich pozbawiałoby władze polskie koronnego argumentu o powrocie na prastare ziemie słowiańskie. Z województw zachodnich i północnych napływały natomiast informacje, że zarówno władze lokalne jak i osadnicy traktują autochtonów wyłącznie jako Niemców. Władzom państwowym także ze względów ekonomicznych zależało na zatrzymaniu w Polsce osób pracujących głównie w górnictwie, rybołówstwie, energetyce, a więc wykonujących zawody wymagające długoletniego przygotowania. Wielu stanowisk w przemyśle z tych oczywistych względów nie mogli obejmować chłopi przybywający ze wschodu.

Na początku 1948 r. zaczęła zwyciężać w polityce władz polskich koncepcja postępowania wobec Niemców, którą od kilku miesięcy próbował realizować w praktyce wojewoda śląsko-dąbrowski gen. Aleksander Zawadzki. Zakładała ona, że po wywiezieniu tych, których narodowość niemiecka nie budziła żadnych wątpliwości, pozostałych należy uznać za Polaków i sprawić, aby zachowywali się jak Polacy. Najbardziej opornych, radzili wojewodowie pomorski i śląsko-dąbrowski, należało odizolować od reszty społeczeństwa i trzymać w obozach[246]. W warunkach narastającej unifikacji życia politycznego łatwo było tego typu metody postępowania wobec ludności niemieckiej przenieść na inne województwa. Wkrótce zmienił się ton sprawozdań z powiatów i województw składanych rządowi na temat kwestii niemieckiej. Informacje o zagrożeniach dla państwa polskiego z powodu obecności Niemców oraz daleko posuniętym stopniu zgermanizowania autochtonów zastąpiły doniesienia o sukcesach w umacnianiu lub przywracaniu polskości na terenie województw zachodnich i północnych. Wojewoda białostocki Stefan Dybowski donosił, że na terenie powiatów ełckiego, gołdapskiego i oleckiego „repolonizacja odbywa się sprawnie. Ludność mazurska chętnie posyła dzieci do szkół polskich i na ogół Mazurzy starają się opanować polski. Akcja usuwania niemczyzny została przeprowadzona, wprowadzono w życie ustalone nazwy miejscowości”[247]. Wojewoda nie wiedział tylko jak ma postąpić wobec kilkuset osób o polskich imionach i nazwiskach, którzy nie chcieli poddać się weryfikacji i woleli wyjechać za Odrę. Również z województwa gdańskiego zaczęły napływać optymistyczne informacje o pozytywnie zweryfikowanych autochtonach, którzy odkrywali w sobie polską narodowość. Ponieważ zweryfikowani jako Polacy otrzymywali automatycznie prawo do swojego majątku pojawił się nowy, nierozwiązywalny z prawnego punktu widzenia problem — jak zachować się wobec przybyłych ze wschodu i województw centralnych osadników, którzy od pewnego czasu byli jego użytkownikami lub właścicielami[248]. Sowietyzacja życia ekononicznego i społeczno-politycznego w Polsce pozwoliła jednak władzom na stosowanie niekonwencjonalnych rozwiązań kwestii własnościowych. Przypadki odzyskiwania majątków utraconych przez ludność miejscową w latach 1945-1947 należały do rzadkości.

* * *

W porównaniu ze wszystkimi wyżej omawianymi mniejszościami narodowymi najbardziej złożony był problem żydowski. W pierwszych latach po wojnie istniała przede wszystkim duża rozbieżność między polityką władz a nastrojami społecznymi w stosunku do tej mniejszości. W przypadku Niemców lub Ukraińców działania władz były zgodne z oczekiwaniami większości społeczeństwa polskiego. Wizja komunistów polskich zbudowania państwa jednolitego etnicznie milczeniem pomijała zagadnienie żydowskie. W umowach o repatriacji ludności podpisywanych przez PKWN z republikami radzieckimi — Litwą, Białorusią i Ukrainą — przewidywano możliwość przesiedlenia na terytorium Polski Żydów mieszkających przed 1939 r. na wschodnich kresach II Rzeczypospolitej oraz tych, którzy schronili się na terytorium ZSRR, uciekając z okupowanej przez Niemców części kraju. Być może zgoda na repatriację ludności żydowskiej dokonała się pod presją Stalina, tworzącego nową strukturę narodowościową swojego imperium i krajów satelickich. Faktem jednak jest, że wśród Żydów polskich silne były nastroje na rzecz powrotów. Doświadczenia nabyte podczas pobytu w ZSRR zachęcały do jak najszybszego opuszczenia tego kraju. Do Polski powróciło ze wschodu 180-200 tys. Żydów, z których większość natychmiast emigrowała na Zachód[249].

W ocenie narodowego podziemia powracający ze wschodu Żydzi stanowili ogromne zagrożenie dla Polski, wszystkich podejrzewano o agenturalność na rzecz ZSRR i szerzenie komunizmu[250]. W propagandzie podziemnej tworzący się w Polsce system określany był mianem „komunistyczno-żydowskiej gangreny”[251]. O rządzie pisano, iż składa się wyłącznie z Żydów i zdrajców[252]. Krążyły plotki o milionach żydowskich komunistów przybyłych ze Związku Radzieckiego, przejmujących ster rządów w Polsce, o praktykach wytaczania krwi z chrześcijańskich dzieci dla celów rytualnych. W takiej atmosferze w kilkudziesięciu miejscowościach w latach 1945-1947 doszło do pogromów, których ofiarą padło ponad sto, najczęściej przypadkowych, osób[253]. Panujący w Polsce antysemityzm zachęcał wielu Żydów do jak najszybszego opuszczenia jej terytorium, innych zaś wiązał z tworzącym się aparatem władzy komunistycznej. Podobnie jak w przypadku Białorusinów, poczucie zagrożenia ze strony podziemia oraz większości polskiej sprzyjało szerzeniu wśród ludności żydowskiej postaw akceptujących nowy porządek polityczny w Polsce. Z wyjątkiem komunistów akceptacja ta miała najczęściej charakter konwencjonalny i taktyczny. Ze względu na antysemityzm polskich ugrupowań prawicowych, większość organizacji żydowskich popierała „partie bloku demokratycznego”[254]

Jednocześnie Żydzi jako jedyna mniejszość narodowa cieszyli się oficjalnym uznaniem władz. „Wynikało to ze splotu różnych okoliczności — piszą Alina Cała i Helena Datner-Śpiewak. Pewną rolę odgrywało zapewne współczucie wobec ofiar hitlerowskiej zagłady. Ważniejsze były jednak rachuby polityczne. Polska lewica, a zwłaszcza Komunistyczna Partia Polski ostro zwalczała antysemityzm, łącząc go z postawami prawicowymi, toteż po wojnie walkę z tym zjawiskiem uznała za istotny składnik taktyki wobec przeciwników, licząc na szerokie poparcie społeczności żydowskiej dla przemian ustrojowych. Komuniści wspierali jej samorządowe inicjatywy, wykorzystując fakt odnowy życia żydowskiego dla celów propagandowych, zwłaszcza wobec zagranicy. (...) Za oficjalne uznanie musiała (mniejszość żydowska — E. M.) jednak zapłacić instrumentalnym traktowaniem przez państwo. Ponadto była dla niego balastem ze względu na piętno „żydokomuny” ciążące na partii, na konieczność zapewnienia ochrony w pierwszych powojennych latach, na naciski międzynarodowej opinii, wreszcie dlatego, że odbudowa jej egzystencji wymagała nakładów finansowych. Choć nikt tego głośno nie mówił, władzom wygodniej było, gdy Żydzi emigrowali”[255].

Na powojenną sytuację społeczności żydowskiej nie miała natomiast wielkiego wpływu obecność jej przedstawicieli w strukturach władzy. Wielu komunistów żydowskich, zgodnie z wybraną ideologią, negowała potrzebę narodowego samookreślania co prowadziło do zacierania związków z własnym środowiskiem i szybkiej asymilacji[256]. Znacznie większą rolę w kształtowaniu polityki państwa polskiego wobec Żydów miała natomiast sytuacja międzynarodowa. W pierwszych latach po wojnie, gdy Stalin wspierając inicjatywę utworzenia państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie łudził się, że stanie się ono bastionem wpływów radzieckich na tym obszarze, Żydzi mieszkający w krajach Europy wschodniej traktowani byli jako potencjalni jego obywatele, a tym samym przyszli sojusznicy. Polityka wobec nich początkowo kształtowana była głównie przez rządy państw satelickich. Wszystko zmieniło się, gdy nowo powstałe państwo Izrael wybrało prozachodnią orientację polityczną. Żydzi polscy stali się jedną z wielu mniejszości zobowiązanych do budowania socjalizmu w kraju zamieszkania.

Utworzony w sierpniu 1944 r. w strukturach PKWN Referat ds. Pomocy Ludności Żydowskiej kierowany przez lekarza Szlomę Hirszenhorna uzyskał autentyczną pomoc ze strony władz dla Żydów, którym udało się przetrwać koszmar niemieckiej okupacji. Pomoc ta była wręcz niezbędna dla ludzi wyczerpanych psychicznie i fizycznie kilkuletnim okresem ukrywania się, życia w strachu i niepewności. Referat był inicjatorem powołania w poszczególnych miejscowościach społecznych komitetów pomocy, które później z reguły przekształcały się w lokalne przedstawicielstwa tej społeczności pod nazwą Komitetów Żydowskich[257]. Działali w nich przedstawiciele różnych przedwojennych organizacji oraz partii politycznych. W listopadzie 1944 r. rozpoczął działalność Centralny Komitet Żydów w Polsce (CKŻP), który miał być reprezentantem tej mniejszości wobec władz polskich, a także koordynatorem pomocy dla osób ocalałych z zagłady. Statutowym celem CKŻP było także organizowanie opieki dla dzieci, którzy utracili rodziców, „kierowanie Żydów na tory produktywizacji”, czyli do pracy w fabrykach, warsztatach, gospodarstwach rolnych, tworzenie szkolnictwa zawodowego, organizowanie pomocy medycznej, umożliwianie kontaktów z rodzinami przebywającymi poza granicami Polski oraz zbieranie dokumentacji o zbrodniach hitlerowskich[258]. Struktury CKŻP powstały na szczeblu wojewódzkim i powiatowym. Siedziba Komitetu początkowa znajdowała się w Lublinie, a później w Warszawie. Jego władze tworzone były według klucza partyjnego. Najwięcej przedstawicieli miała Frakcja PPR, następnie Zjednoczona Żydowska Partia Robotnicza „Bund”, Syjoniści Demokraci — Ichud oraz Poalej Syjon. Inne organizacje, jak Haszomer Hacair czy Związek Żydowskich Partyzantów reprezentowane były jedynie symbolicznie. W strukturach CKŻP znajdowała się także Centralna Żydowska Komisja Historyczna, która stała się zalążkiem późniejszego Żydowskiego Instytutu Historycznego. Poza Komitetem pozostawało kilka organizacji żydowskich: prawicowa — Agudas Isroel, religijna — Mizrachi, socjaldemokratyczna — Hitachdut. Opowiadały się one za emigracją Żydów do Palestyny i nie widziały przyszłości w kraju, gdzie po kilkumilionowym narodzie pozostały jedynie cmentarze.

Na początku 1945 r. Ministerstwo Administracji Publicznej poleciło władzom wojewódzkim, aby lokalne komitety żydowskie traktować jako legalne instytucje o charakterze społeczno-politycznym i charytatywnym. Jednocześnie decyzją tego resortu mienie byłych Izraelickich Gmin Wyznaniowych miało być udostępniane CKŻP na cele charytatywne i kulturalne. Z treści okólnika wydanego przez Departament Wyznaniowy MAP wynika, że cały majątek gmin wyznaniowych miał pozostawać w dyspozycji państwa[259]. W 1945 r. praktycznie wszystkie sfery żydowskiego życia społecznego rozwijały się w ramach działalności CKŻP. W większych skupiskach żydowskich organizowano nawet własne koła teatralne i kluby sportowe, tworzone były organizacje środowiskowe, jak Związek Nauczycieli Żydowskich lub Towarzystwo Przyjaciół Szkoły Żydowskiej w Łodzi.

CKŻP od czasu swego powstania był bardzo mocno związany ze strukturami rządowymi. Niektóre dokumenty wydawane przez Komitet nasuwają przypuszczenie, że był on często traktowany przez władze państwowe bardzo instrumentalnie. 13 stycznia 1946 r. podczas narady przewodniczących wojewódzkich i okręgowych komitetów żydowskich wydano oświadczenie potępiające emigracyjny rząd polski w Londynie za rozpowszechnianie wieści o wzrastającej fali antysemityzmu w Polsce. Przekonywano żydowską opinię publiczną w kraju i za granicą, iż są to wymysły zbankrutowanych polityków, i że w Polsce Ludowej nie ma miejsca na antysemityzm. „Rząd Jedności Narodowej — pisano w tym dokumencie — oświadczał przez usta Premiera Osóbki-Morawskiego, że nadal będzie pomagał Żydom w ich urządzaniu się, jak również przy dobrowolnej legalnej emigracji”[260].

Wiele wskazuje na to, że kwestia emigracji była właśnie główną platformą, na której spotykały się interesy władzy i CKŻP. Popierały ją głównie partie syjonistyczne, natomiast Frakcja PPR oraz Bund opowiadały się za odbudową żydowskiego życia w Polsce. Do czasu pogromu kieleckiego w lipcu 1946 r. problem ten nie był jednak wyraźnie akcentowany ani w propagandzie rządowej, ani żydowskiej. W maju 1946 r. komitety centralne czterech partii — Poalej Syjonu-Lewicy, Poalej Syjonu, Ichudu i Hechaluc-Pioniera zwróciły się do rządu polskiego o wznowienie działalności Żydowskiego Funduszu Narodowego, który przed wojną gromadził środki i kupował ziemię w Palestynie, gdzie następnie osiedlali się Żydzi emigrujący z Europy. Ziemia ta pozostawała własnością Funduszu. Środki gromadzone po wojnie — według zapewnień komitetów centralnych wspomnianych partii — miały być przeznaczone na przygotowanie młodzieży żydowskiej w Polsce do pracy na roli, którą miała wykonywać po osiedleniu się w Palestynie[261]. Rząd udzielił zezwolenia na działalność Funduszu w proponowanej postaci pod warunkiem przestrzegania zastrzeżenia Ministerstwa Skarbu zabraniającego transferu środków finansowych zebranych w Polsce. Do Palestyny, na zakup ziemi, mogły być natomiast przekazywane przez Fundusz pieniądze uzyskane za granicą[262]. Tworząc warunki prawne do działalności Żydowskiego Funduszu Narodowego władze państwowe nie skrywały, iż starają się w ten sposób umożliwić i ułatwić Żydom wyjazd do Palestyny. Problemem pozostawało tylko jak pomagać w tym przedsięwzięciu bez uszczuplania krajowych środków finansowych. Dyrektor Departamentu Politycznego MAP Zygfryd Sznek zwracał jednak uwagę, że Fundusz bez prawa gromadzenia środków na zakup ziemi w Palestynie jest pozbawiony możliwości realizacji części swoich celów statutowych[263]. Stanowisko rządu w tej sprawie nie uległo jednak zmienie, a działalność Funduszu ograniczała się do szkolenia przyszłych emigrantów.

Władze zezwoliły natomiast na swobodne prowadzenie działalności organizacjom syjonistycznym współpracującym z żydowskimi ośrodkami międzynarodowymi na rzecz emigracji do Palestyny. Partie Haszomer Hacair, Ichud, Hechaluc-Pionier oraz organizacje młodzieżowe Dror i Gordonia od jesieni 1945 r. zajmowały się przygotowywaniem młodych ludzi do pracy kolonizatorskiej w Palestynie, prowadząc wychowanie — jak zapewniano rząd polski — „w duchu syjonistyczno-socjalistycznym”[264].

W lutym 1946 r. powstało Towarzystwo Szerzenia Pracy Zawodowej i Rolnej wśród Żydów w Polsce „Ort”, w skrócie niekiedy nazywane Towarzystwem Twórczości „Ort”. Podstawowym celem była „produktywizacja” ludności żydowskiej w Polsce, czyli wdrażanie jej do pracy w przemyśle i rolnictwie. Ponieważ „Ort” była organizacją międzynarodową Żydzi polscy mogli liczyć na szeroką pomoc w dostawach maszyn i sprzętu pozwalajacego na zbudowanie własnej bazy szkoleniowej i rzemieślniczej. W Dzierżoniowie, Wrocławiu, Łodzi, Katowicach, Bytomiu, Lublinie, Szczecinie i Warszawie powstały ośrodki szkoleniowe „Ortu”, w których uczono młodzież elektromechaniki, radiotechniki, księgowości, maszynopisania, krawiectwa, ślusarstwa. Na Śląsku i w okolicach Szczecina powstały żydowskie kółka rolnicze, gdzie przygotowywano do pracy na roli[265]. Kierujący Tymczasowym Zarządem Głównym „Ortu” płk MSW Muszkat opowiadał się za wykorzystaniem istniejącej bazy szkoleniowej w celu przystosowania Żydów do pracy w warunkach gospodarki polskiej[266]. Był to jednak pogląd na rolę „Ortu” całkiem odosobniony. Władze państwowe traktowały działalność organizacji wyłącznie w ramach przygotowań ludności żydowskiej do osiedlania się w Palestynie.

Od lutego 1946 r. prowadziło działalność w Polsce towarzystwo Hias America, mające na celu pomoc dla Żydów emigrujących do Ameryki i innych krajów zachodnich. Jego oddziały powołano w Białymstoku, Katowicach, Krakowie i Lublinie. Towarzystwo udzielało pomocy w załatwianiu różnych formalności, informowało o kraju przeznaczenia, finansowało przejazd i adaptację w nowym środowisku[267].

Intensywność podejmowanych działań na rzecz wyjazdu Żydów z Polski świadczyło o zainteresowaniu zarówno władz państwowych, jak i środowisk żydowskich pomyślnym przebiegiem tego procesu. Świadczy o tym także statystyka dotycząca Żydów przyjeżdżających z ZSRR i wyjeżdżających z Polski. Chociaż okupację — według dokumentów Działu Statystyki CKŻP — przeżyło 99 881 Żydów, to na początku 1946 r. na terenie Polski przebywało zaledwie 86 069 osób tej narodowości[268]. Zważywszy na fakt, że do Polski międzyczasie przybyło kilkadziesiąt tysięcy Żydów z ZSRR dynamika wyjazdów znacznie przewyższała ruch wjazdowy. CKŻP dysponował bardzo dokładnymi informacjami na temat transportów z repatriantami. Według danych będących w jego posiadaniu, do lipca 1946 r. przybyło do Polski 136 576 Żydów[269]. Większość z nich zatrzymywała się w Polsce tylko na czas załatwienia formalności wizowych i paszportowych. Ze względu na agresywne zachowanie lokalnych społeczności, dysponujących pożydowskim mieniem, większość Żydów przybywających z ZSRR kierowano na Dolny Śląsk lub na teren województwa szczecińskiego[270]. Przesiedlenie na ziemie poniemieckie dla wielu było dodatkowym czynnikiem motywującym do opuszczenia Polski. Chociaż Żydów uznawano jako oficjalnie istniejącą mniejszość narodową, to także w ich przypadku władze czyniły wiele, aby opuścili oni terytorium Polski i swoją obecnością nie burzyli wizerunku państwa jednonarodowego.

Mord dokonany w Kielcach 4 lipca 1946 r. na 42 osobach pochodzenia żydowskiego uzewnętrznił skalę antysemityzmu wśród społeczeństwa polskiego. Niezależnie od tego czy była to prowokacja służb bezpieczeństwa, czy też spontaniczny wybuch nienawiści rasowej spowodowany plotką o porwaniu chłopca do celów rytualnych, pogrom kielecki odsłonił panujący wśród zwykłych ludzi stan emocji wokół problemu żydowskiego[271]. Żydzi padli ofiarą polskiego poczucia zagrożenia, bezsilności i frustracji. Krystyna Kersten wybuch agresji tłumaczy reakcją na powojenną sytuację Polski i Polaków. „Nie mogąc znaleźć ujścia w atakowaniu rzeczywistych sprawców tej sytuacji, zwracał się (gniew — E. M.) przeciw wrogowi zastępczemu — Żydom. Nadawali się do tej roli idealnie, spełniali wszystkie wymogi psychologicznego zabiegu, któremu mieli posłużyć. Byli słabi, bezbronni, mogli też być utożsamiani z siłami, stanowiącymi prawdziwe źródło frustracji, które atakować było niebezpiecznie. Więcej, do których trzeba było się przystosować, wymagał tego bowiem byt — jednostek i narodu”[272].

Pogrom kielecki wzmocnił wśród Żydów tendencje emigracyjne. Nawet CKŻP, który do tej pory wstrzemięźliwie nawoływał do wyjazdu z Polski, obecnie opowiadał się za tym jednoznacznie. W memorandum z 2 sierpnia 1946 r. adresowanym do Komisji Anglo-Amerykańskiej ds. Palestyny CKŻP wymienił przyczyny, z powodu których Żydzi chcieli wyjechać z Polski. „Wielu nie chce żyć w otoczeniu cmentarzy ich rodzin, krewnych, przyjaciół, znajomych, nie jest w stanie oderwać się od koszmaru przeszłości — pisano. — (...) W Polsce, mimo przeciwdziałania władz państwowych i demokratycznych partii politycznych zdarzają się przypadki mordów popełnianych na ludności żydowskiej ze strony sił reakcyjnych związnych z generałem Andersem i emigracyjnym rządem londyńskim. Antysemityzm w Polsce jest faktem realnie istniejącym. (...) Na podstawie dotychczasowych obserwacji i doświadczeń można przyjąć, że znaczna część ludności żydowskiej wyemigrowałaby za granicę, a przede wszystkim do Palestyny, gdyby miała taką możliwość”[273]. W imieniu społeczności żydowskiej w Polsce oraz wszystkich organizacji CKŻP oświadczał przedstawicielom władz angielskich i amerykańskich, że „cała ludność żydowska, bez względu na różnice polityczne, łączy się w żądaniu prawa wolnej i nieskrępowanej emigracji Żydów do Palestyny. (...) Naród żydowski nie spocznie, dopóki nie osiągnie swych praw i nie wywalczy żydowskiego niepodległego bytu narodowego w Palestynie”[274]. Można przypuszczać, że treść memorandum była konsultowana z władzami polskimi i odzwierciedlała także ich intencje, bowiem odpowiedzialnością za panujące w Polsce nastroje antyżydowskie obarczano wyłącznie przeciwników reżimu. Dokument podpisali prezes CKŻP Emil Sommerstein oraz członkowie zarządu Adolf Berman, Marek Bitter, Paweł Zelicki, Mordchaj Zonszajn, Józef Sack.

Na przełomie 1946 i 1947 r. rozpoczęło się porządkowanie żydowskiego życia politycznego zgodnie z logiką procesów komunizacyjnych dokonujących się w kraju. Powołując się na opinię UBP Departament Polityczny MAP odrzucił wniosek o rejestrację partii Poalej Israel, która miała reprezentować interesy środowisk religijnych. Jako uzasadnienie odmowy podano, że „nie odpowiada względom pożytku społecznego”[275]. Rząd z reguły niechętnie odnosił się do wszelkich inicjatyw żydowskich, które nie były związane z CKŻP. Ministerstwo Administracji Publicznej sugerowało nawet, aby kongregacje wyznaniowe w jakiś sposób podporządkować organizacyjnie Komitetowi, co wywołało zdecydowany sprzeciw Komitetu Organizacyjnego Żydowskich Zrzeszeń Religijnych i oskarżenie rządu o obrazę uczuć religijnych[276]. Zarząd Poalej Israel również zwracał uwagę, że Komitet w najmniejszym stopniu nie reprezentuje środowisk religijnych[277]. Rząd, nie zrażając się protestami, właśnie z CKŻP prowadził konsultacje w sprawie organizacji żydowskiego życia religijnego. W maju 1947 r. w MAP powstał projekt ustawy przewidującej daleko idącą samorządność gmin wyznaniowych, z prawem do posiadania własnych szkół, synagog, cmentarzy, łaźni rytualnych. Żydowskie Kongregacje Religijne miały być organizacjami działającymi w obrębie jednej lub kilku gmin, niezależnymi od innych podmiotów działających wśród tej społeczności[278]. Ze względu na sprzeciw ze strony CKŻP ustawa ta nie weszła do obiegu legislacyjnego. Za negatywny stosunek do nacjonalizacji handlu i przemysłu skreślony został z rejestru stowarzyszeń niezależny od Komitetu Związek Żydowskiej Inteligencji Pracującej[279]. Bez problemu rejestrowano natomiast stowarzyszenia popierane przez CKŻP, jak Związek Artystów Scen Żydowskich w Polsce lub Związek Literatów i Dziennikarzy Żydowskich w Polsce[280].

W lipcu 1947 r. Syjonistyczno-Socjalistyczna Partia Pracy (Hitachdut) połączyła się z Poalej Syjon-Prawicą. W październiku do koalicji tej dołączyła Poalej Syjon-Lewica tworząc Zjednoczoną Żydowską Partię Robotniczą Poalej Syjon[281]. Organizacja ta stawiała sobie za cel zbudowanie niepodległego żydowskiego państwa socjalistycznego w Palestynie. Wszystkie działania zjednoczeniowe z jednej strony były podyktowane potrzebą konsolidacji sił na rzecz przyśpieszenia emigracji z Polski, z drugiej zaś koniecznością demonstracji marksistowskiego charakteru ruchu syjonistycznego. W tym ostatnim przypadku trudno określić, gdzie przebiegała granica między taktyką mającą na celu zagwarantowanie dla ruchu przychylności ze strony władz państwowych, a szczerym uzewnętrznianiem jego lewicowych tendencji.

Akcentowanie poparcia dla władz komunistycznych przez organizacje syjonistyczne dawało wymierne efekty. W połowie 1947 r. w Bolkowie na terenie województwa wrocławskiego został założony obóz szkoleniowy dla rekrutów podziemnej armii żydowskiej w Palestynie — Hagany. Przeszkolenie wojskowe przyszłych żołnierzy Hagany prowadzili instruktorzy posiadający doświadczenie walki z Brytyjczykami na Bliskim Wschodzie. Rekrutacją młodzieży zajmowały się organizacje syjonistyczne, a rekomendację dla poszczególnych osób dawało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego[282].

Wraz z przejmowaniem kontroli PPR nad wszystkimi organizacjami polskimi, podobny proces następował w stosunku do organizacji żydowskich. Od połowy 1947 r. Frakcja PPR systematycznie zwiększała wpływy w CKŻP. Na początku lipca gotowy był już projekt uchwały KC PPR pt. „Praca i zadania PPR wśród ludności żydowskiej”[283]. W październiku dokument został zatwierdzony przez KC i przekazany organom partyjnym do realizacji. Była to zapowiedź walki z żydowskimi organizacjami niekomunistycznymi i wyeliminowania ich z życia publicznego. Uchwała KC przewidywała także ścisłą kontrolę osób emigrujących do Palestyny. Chodziło o to, aby wyjeżdżali budować państwo żydowskie ludzie o lewicowych i proradzieckich przekonaniach. Pozostali mieli być reedukowani w Polsce. „W oparciu o siły Obozu Demokratycznego stworzymy normalne warunki bytu i rozwoju dla ludności żydowskiej w Polsce” — pisano w uchwale. PPR aprobowała udział przedstawicieli CKŻP w żydowskich organizacjach międzynarodowych pod warunkiem, że zostanie on wykorzystany dla spopularyzowania demokratycznych warunków panujących w Polsce oraz „do walki z elementami reakcyjnymi w społeczeństwie żydowskim w świecie”. Jako główne zadania partii w kwestii żydowskiej KC zakładał przyjmowanie repatriantów z ZSRR i kierowanie ich do pracy produkcyjnej, następnie rozwój teatru, szkolnictwa i wszelkich innych form życia kulturalnego mającego wychować Żydów „w duchu Polski Ludowej i zasad marksizmu”, zwalczanie Bundu i organizacji syjonistycznych, a zwłaszcza ich wpływów na młode pokolenia oraz powołanie „masowej, ogólnokrajowej oraganizacji Towarzystwa Kultury i Sztuki Żydowskiej”[284]. KC PPR uznawał „wysiłki towarzyszy z CKŻP w walce z żydowskimi siłami reakcyjnymi za niewystarczające”. Wzywał do rozprawienia się z „faszystami żydowskimi” i współpracy z tymi działaczami Bundu oraz „zdrowymi i uczciwymi elementami lewicy syjonistycznej, które mają pozytywny stosunek do ZSRR i popierają walkę narodowo-wyzwoleńczą w Palestynie”. Była to w zasadzie propozycja dla komunistów żydowskich rozbijania innych ugrupowań działających wśród tej społeczności. „Każda próba — stwierdzano w uchwale — sztucznego wyprowadzenia Żydów z Polski winna być zwalczana”[285].

Decyzje podjęte przez KC PPR w październiku 1947 r. otwierały drogę do podporządkowania całości życia żydowskiego w Polsce kontroli aparatu państwowego. Koniecznością zatem stawała się marginalizacja, a później likwidacja organizacji, które do tej pory wywierały ogromny wpływ na postawy tej ludności, a także pozwalały odnaleźć się psychicznie dla tysięcy osób po koszmarze niemieckiej okupacji. Najszybciej doszło do ograniczenia niezależności życia religijnego. Na początku 1948 r. po dokonaniu zmian personalnych w Komitecie Organizacyjnym Żydowskich Kongregacji Religijnych postanowił on wejść do struktur CKŻP. W ten sposób — zgodnie z wolą władz — zaczęła powstawać „jednolita reprezentacja żydostwa polskiego”[286].

1 A. Marek (Alfred Lampe), Miejsce Polski w Europie, „Wolna Polska”, 1943, nr 7.

2 Polska Partia Robotnicza. Dokumenty programowe 1942-1948, Warszawa 1984, s. 54.

3 Kształtowanie się podstaw programowych PPR, Warszawa 1957, s. 454.

4 Archiwum Akt Nowych (AAN), zespół PKWN, sygn. VII/15, k. 1-6; A. Magierska, Zewnętrzne ruchy migracyjne jako następstwo zmian granic Polski po II wojnie światowej, „Zeszyty Naukowe Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego”, 1981, z. 9, s. 45-52.

5 K. Kersten, Między wyzwoleniem a zniewoleniem. Polska 1944-1956, Londyn 1993, s. 30-41.

6 AAN, zespół PKWN, sygn. VII/24, k. 16.

7 A. Cała, H. Datner-Śpiewak (opr.), Dzieje Zydów w Polsce 1944-1968. Teksty źródłowe, Warszawa 1997, s. 15-17.

8 AAN, akta PKWN, sygn. I/72, k. 2.

9 Centralne Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (CA MSWiA), zespół MAP, sygn. 1252/35, t. 28, k. 1.

10 Tamże, sygn. 125/128, t. 261, k. 7.

11 AAN, zespół PKWN, sygn. I/72, k. 39.

12 CA MSWiA, zespół PKWN, sygn. 1252/37, k. 2.

13 Tamże, sygn. 114/1, k. 1.

14 Tamże, zespół MAP, sygn. 1252/136, t. 299, k. 8-36.

15 Tamże, sygn. 1252/37, k. 2.

16 AAN, zespół PKWN, sygn. VII/15, k. 1.

17 CA MSWiA, zespół PKWN, sygn. 1252, k. 2.

18 Archiwum Państwowe w Białymstoku (APB), zespół UWB, sygn. 686, k. 17, 27.

19 Tamże, sygn. 179, k. 6.

20 K. Tarka, Litwini w Polsce 1944-1997, Opole 1998, s. 38.

21 CA MSWiA, zespół MAP, sygn. 40, k. 121.

22 Tamże, k. 154.

23 Tamże, k. 6-7.

24 K. Tarka, Litwini w Polsce..., s. 40-41.

25 Tamże, s. 50-52.

26 CA MSWiA, zespół MAP, sygn. 40, k. 86-87.

27 APB, zespół UWB, sygn. 279, k. 4-8.

28 AAN, zespół PKWN, sygn. I/73, k. 11.

29 Tamże, sygn. I/72, k. 2.

30 APB, zespół UWB, sygn. 124, k. 1.

31 Tamże, zespół SPBP, sygn. 125, k. 18.

32 Tamże, zespół UWB, sygn. 686, k. 27.

33 Tamże, zespół SPBP, sygn. 112, k. 5.

34 Tamże, zespół SPB, sygn. 125, k. 9.

35 Tamże, k. 7.

36 Zob. szerzej: E. Mironowicz, Białorusini w Polsce 1944-1949, Warszawa 1993, s. 114-116.

37 APB, zespół KW PZPR, sygn. 4/VI/7, k. 14.

38 Tamże, sygn. 5/VI/3, k. 13.

39 Tamże, sygn. 4/VI/7, k. 8.

40 Tamże, k. 9.

41 A. Soroczyński, Ludność białoruska na Białostocczyźnie w latach 1944-1947, s. 68 (maszynopis pracy, znajduje się w APB).

42 E. Orłowska, Wspomnienia z województwa bialostockiego, „Z pola walki”, 1959, nr 2 (6).

43 J. Turonak, Biełaruskaje szkolnictwa na Biełastoczczynie u paslawajenny pieryjad, Biełastok 1976, s. 3.

44 Tamże, s. 4.

45 APB, zespół UWB, sygn. 230, k. 3.

46 Tamże, sygn. 90, k. 15.

47 Tamże, zespół Inspektoratu Szkolnego w Białymstoku, sygn. 14, k. 7.

48 CA MSWiA, zespół PKWN, sygn. 1252, k. 5; AAN, zespół PKWN, sygn. XIV/17, k. 55-57.

49 AAN, zespół PKWN, sygn. XIV/17, k. 22.

50 AAN, zespół PKWN, sygn. XIV/17, pismo L. Borkowicza z dn. 10.09.1944 r.

51 Tamże, pismo kierownika Resortu Oświaty St. Skrzeszewskiego z dn. 03.10.1944 r.

52 APB, zespół KW PZPR, sygn. 1/VIII/9, k. 148.

53 Tamże, k. 123-124.

54 Tamże, k. 148.

55 AAN, zespół PKWN, sygn. XIV/17, k. 79.

56 Tamże, k. 80.

57 APB, zespół WO PUR, sygn. 36, (tekst „Układu”).

58 Tamże, art. 1.

59 Tamże, art. 2.

60 Tamże, zespół UWB, sygn. 230, sprawozdanie wojewody białostockiego z października 1944 r.

61 Tamże, sygn. 158, k. 1; sygn. 230, 231, sprawozdania sytuacyjne wojewody bialostockiego z roku 1944 i 1945.

62 Tamże, zespół SPB, sygn. 5, k. 11.

63 Tamże, k. 11.

64 Tamże, zespół UWB, sygn. 231, k. 13.

65 Tamże, zespół SPB, sygn. 5, k. 24.

66 Tamże, zespół UWB, sygn. 231, k. 13.

67 Tamże, s. 10.

68 APB, zespół UWB, sygn 234, k. 117.

69 Tamże, k. 5; sygn. 515, teczka „Spalenie wsi Szpaki, Zanie, Wólka Wygonowska, Zaleszany, Końcowizna. Meldunki i korespondencje”; zespół SPBP, sygn. 20, k. 3.

70 Tamże, zespół SPBP, sygn. 20, k. 16.

71 Tamże, k. 6.

72 Tamże, zespół UWB, sygn. 458, sprawozdanie starosty bielskiego z kwietnia 1946 r.

73 Tamże, zespół SPBP, sygn. 5, k. 22-23.

74 Tamże, zespół SPB, sygn. 5, k. 24.

75 Tamże.

76 AAN, zespół PUR, sygn. 112/22, sprawozdanie ze zjazdu kierowników powiatowych oddziałów PUR w wojewódsztwie białostockim z dn. 09.09.1946 r.

77 APB, sygn. 231, sprawozdanie wojewody białostockiego z listopada 1945 r. ; sygn. 159, sprawozdanie starosty bielskiego z lutego 1945 r.; sygn. 153, sprawozdanie starosty białostockiego z marca 1945 r.

78 Tamże, zespół SPBP, sygn. 18, k. 6.

79 Tamże, zespół UWB, sygn. 158, k. 1.

80 Tamże, sygn. 231, sprawozdanie wojewody białostockiego z sierpnia 1945 r.

81 Tamże, sprawozdania wojewody z listopada, grudnia 1945 r. i stycznia 1946 r.

82 Tamże, k. 39-40.

83 Tamże, zespół UWB, sygn. 523, k. 7.

84 Tamże, sygn. 94, k. 4.

85 Tamże, zespół SPBP, sygn. 115, k. 2.

86 D. Fikus, Nieznany fragment wojny domowej, „Tygodnik Powszechny”, 26.02.1989, nr 9.

87 APB, zespół UWB, sygn. 231, sprawozdanie wojewody ze stycznia i lutego 1945 r.

88 Tamże, sygn. 486, k. 2.

89 Tamże, k. 9.

90 Tamże, zespół SPB, sygn. 152, k. 2-3.

91 S. Jaryna, Kolki nas, Biełarusau?, „Niwa”, 18.09.1988, nr 38.

92 Według relacji Anny Suławko z Białegostoku (członek Białoruskiego Komitetu w 1942 r.).

93 Według relacji Konstantego Sidorowicza z Białegostoku (członek chóru białoruskiego w latach 1942-1944).

94 APB, zespół PUR, sygn. 23, k. 21; zespół WO PUR, sygn. 20, k. 102.

95 Tamże, zespół WO PUR, sygn. 22, sprawozdanie z czerwca 1945 r.

96 Tamże, sygn. 3, sprawozdanie z kwietnia 1946 r.; sygn. 23, sprawozdanie z marca 1947 r.

97 Tamże, sygn. 23, sprawozdanie z lutego i października 1947 r.

98 Tamże, zespół KW PZPR, sygn. 1/VII/13, k. 13.

99 Tamże, zespół KOSB, sygn. 21, k. 18.

100 Tamże, k. 15.

101 Tamże, zespół UWB, sygn. 188, k. 8.

102 Tamże, sygn. 94, k. 15.

103 Tamże, zespół KW PZPR, sygn. 1/VII/13, k. 1-3, 15.

104 Tamże, zespół UWB, sygn. 188, k. 72.

105 Tamże, k. 80.

106 Tamże, zespół KW PZPR, sygn. 1/VII/13, k. 16.

107 Tamże, k. 25-27.

108 Tamże, zespół UWB, sygn. 188, k. 77, 79, 90, 103.

109 W. Maciąg, Sprawy białoruskiego pogranicza, „Życie Literackie”, 27.07.1956, nr 31.

110 APB, zespół UWB, sygn. 487, k. 15.

111 A. Szcześniak, W. Szota, Droga do nikąd. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i jej likwidacja w Polsce, Warszawa 1973, s. 213: Według danych jakimi dysponowało Ministerstwo Administracji Publicznej w 1944 r. było ich około 600 tys.: AAN, zespół MAP, sygn. 753, k. 1; Taką samą wielkość — 600 tys. — wymienił T. Olszański, Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947, „Więź”, 1991, nr 11-12, s. 228.

112 R. Drozd, Ukraińcy w Polsce, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce. Państwo i społeczeństwo polskie a mniejszości narodowe w okresach przełomów politycznych (1944-1989), red. P. Madajczyk, Warszawa 1998, s. 182.

113 AAN, zespół PKWN, sygn. VII/15, k. 127.

114 Tamże, sygn. XIV/17, k. 10-11.

115 Tamże, sygn. VII/15, k. 132.

116 AAN, zespół PKWN, sygn. VII/25, k. 65.

117 Tamże, k. 66.

118 Tamże, k. 62.

119 Tamże, zespół MAP, sygn. 121, k. 25; sygn. 125, k. 44.

120 APB, zespół KW PZPR, sygn. 1/VIII/9, k. 148.

121 E. Misiło, Polska polityka narodowościowa wobec Ukraińców 1944-1947, [w:] Polska — Polacy — mniejszości narodowe..., s. 394-395.

122 AAN, zespół PKWN, sygn. XIV/17, k. 11.

123 Tamże, k. 1.

124 Tamże.

125 Tamże, k. 4.

126 Tamże, k. 50.

127 Tamże, k. 67.

128 P. Skrzynecki, Wysiedlenie ludności ukraińskiej z Polski w latach 1944-1946, Warszawa 1988, s. 7-8.

129 E. Misiło, Polska polityka narodowościowa..., s. 393.

130 Repatriacja czy deportacja. Przesiedlenia Ukraińców z Polski do USRR 1944-1946. Dokumenty 1944-1945, t. I, red. E. Misiło, Warszawa 1996, s. 78-79.

131 R. Drozd, Ukraińcy w Polsce..., s. 184.

132 Tamże, s. 185; E. Misiło, Akcja „Wisła”. Dokumenty, Warszawa 1993, s. 13.

133 AAN, zespół MAP, sygn. 121, k. 57.

134 E. Misiło, Polska polityka narodowościowa...., s. 397.

135 AAN, zespół MAP, sygn. 121, k. 114.

136 E. Misiło, Polska polityka narodowościowa...., s. 399.

137 AAN, zespół MAP, sygn. 121, k. 211.

138 Tamże, sygn. 122, k. 32.

139 Tamże, sygn. 121, k. 101.

140 Tamże, sygn. 122, k. 1.

141 Tamże, k. 34.

142 Tamże, sygn. 753, k. 2.

143 Tamże, sygn. 123, k. 4, 18, 23, 82.

144 Tamże, k. 4.

145 Tamże, k. 82-84.

146 Tamże, sygn. 124, k. 24.

147 H. Piecuch, Siedem rozmów z generałem dywizji Władysławem Pożogą I zastępcą ministra spraw wewnętrznych, szfem wywiadu i kontrwywiadu, Warszawa 1987, s. 28.

148 Norma ta przewidywała minimum 500 osób na dywizję: E. Misiło, Akcja „Wisła”..., s. 16

149 P. Skrzynecki, Wysiedlenie ludności..., s. 31.

150 E. Misiło, Akcja „Wisła”..., s. 17; H. Piecuch, Siedem rozmów..., s. 12.

151 AAN, zespół MAP, sygn. 124, k. 92.

152 Tamże, sygn. 125, k. 122, 135, 140, 142.

153 E. Misiło, Polska polityka narodowościowa..., s. 403.

154 AAN, zespół Głównego Pełnomocnika Rządu RP d/s Ewakuacji Ludności Ukraińskiej z Polski, sygn. 23, k. 3.

155 Tamże, zespół KC PPR, sygn. 295/VII-184, k. 155.

156 E. Misiło, Akcja „Wisła”..., dokument 3, s. 42-43.

157 Tamże, dokument 8, s. 53.

158 CA MSWiA, zespół Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP). Gabinet Ministra, sygn. 17/IX/140, k. 33.

159 E. Misiło, Akcja „Wisła”..., dokument 19, s. 65.

160 W służbie Rzeczypospolitej, „Życie Warszawy”, 29.03.1947, nr 30.

161 R. Drozd, Ukraińcy w Polsce..., s. 193.

162 AAN, zespół KC PPR, sygn. 295/V-3, Protokół z posiedzenia Biura Politycznego z dn. 11.03.1947 r.

163 R. Drozd, Zasady rozmieszczania ludności ukraińskiej na Ziemiach Odzyskanych w ramach akcji „Wisła”, „Słupskie Studia Historyczne”, 1993, nr 3, s. 104-105.

164 E. Misiło, Akcja „Wisła”..., s. 26.

165 AAN, zespół MAP, sygn. 778, k. 18.

166 E. Misiło, Polska polityka narodowościowa..., s. 410.

167 CA MSWiA, zespół MBP. Gabinet Ministra, sygn. 17/IX/140, k. 197-229.

168 Tamże, k. 210.

169 Tamże, k. 49.

170 Tamże, k. 230.

171 AAN, zespół MAP, sygn. 779, k. 20-160, sygn. 130, k. 4.

172 J. Ciągwa, Słowacka mniejszość narodowa w Polsce w latach 1920-1996, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce (red. Z. Kurcz), Wrocław 1997, s. 185.

173 AAN, zespół MAP, sygn. 774, k. 4-5.

174 Tamże, k. 8.

175 Tamże, k. 6.

176 Tamże, k. 15.

177 Tamże, k. 16.

178 Tamżę, k. 84

179 Tamże, k. 111.

180 Tamże, k. 102.

181 Tamże, k. 177.

182 Tamże, s. 224. MSZ Czechosłowacji obarczało rząd polski zarówno za czyny żołnierzy WOP, jak również podziemia działającego na tym terenie.

183 Dziennik Ustaw RP, 1948, nr 7, poz. 47.

184 AAN, zespół MAP, sygn. 775, k. 51.

185 Tamże, sygn. 774, k. 233-235.

186 Tamże, sygn. 775, k. 3.

187 Tamże, k. 122.

188 Tamże, sygn. 776, k. 30.

189 Tamże, k. 33.

190 Tamże, k. 76.

191 Tamże, sygn. 777, k. 3-7.

192 Tamże, k. 13.

193 P. Madajczyk, Niemcy, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce. Państwo i społeczeństwo polskie a mniejszości narodowe w okresach przełomów politycznych..., s. 66.

194 AAN, zespół MAP, sygn. 2471, k. 9.

195 Tamże, k. 10.

196 Tamże, k. 20-21.

197 CA MSWiA, zespół MAP, sygn. 1252/35, t. 28, k. 1.

198 H. Szczerbiński, Ludność niemiecka na Górnym i Opolskim Śląsku w latach 1945-1979, „Zeszyty Naukowe Instytutu Nauk Politycznych UW”, 1991, nr 17, s. 143 144.

199 Tamże, s. 145.

200 P. Madajczyk, Niemcy..., s. 72.

201 M. Szmeja, Dlaczego Ślązacy z Opolszczyzny nie chcą być Polakami, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce (red. Z. Kurcz), Wrocław 1997, s. 109-110.

202 AAN, zespół MAP, sygn. 2471, k. 12-16.

203 Tamże, k. 14.

204 Tamże, k. 16.

205 L. Belzyt, Między Polską a Niemcami. Weryfikacja narodowościowa i jej następstwa na Warmii, Mazurach i Powiślu w latach 1945-1950, Toruń 1996, s. 83-84.

206 P. Madajczyk, Niemcy..., s. 73.

207 AAN, zespół MAP, sygn. 753, k. 11-12.

208 Tamże, sygn. 2471, k. 23.

209 Tamże, sygn. 758, k. 4.

210 Tamże, k. 5.

211 Tamże, k. 68-81.

212 Th. Pauly, Wina, zemsta, odkupienie, „Polityka”, 30.10.1998, nr 44.

213 AAN, zespół MAP, sygn. 764, k. 87-88.

214 Tamże, k. 93-96.

215 Tamże, sygn. 2771, k. 59.

216 Tamże, k. 64.

217 Tamże, sygn. 761, k. 65.

218 Tamże, sygn. 2771, k. 30.

219 „Polska Zbrojna”, 16.05.1946.

220 „Polska Zbrojna”, 23.05.1946.

221 „Dziennik Łódzki”, 22.05.1946.

222 AAN, zespół MAP, sygn. 758, k. 34.

223 Dziennik.Ustaw RP, 1946, nr 55, poz. 310.

224 Dziennik Ustaw RP, 1947, nr 34, poz. 163.

225 CA MSWiA, zespół MAP, sygn. 1252/118, t. 264, k. 3.

226 AAN, zespół MAP, akta Urzędu Generalnego Pełnomocnika dla Ziem Odzyskanych, sygn. 2466, k. 21.

227 Tamże, k. 49.

228 Tamże, k. 55.

229 Tamże, zespół MAP, sygn. 754, k. 2.

230 Tamże, k. 3.

231 Tamże, sygn. 759, k. 12-15.

232 CA MSWiA, zespół MAP, sygn. 1252/11, t. 8, k. 73.

233 Tamże, zespół Ministerstwa Ziem Odzyskanych (MZO), teczka nr 14, k. 46.

234 Tamże, k. 8.

235 AAN, zespół MAP, sygn. 135, k. 8.

236 Tamże, k. 38-39, 68.

237 Tamże, k. 67.

238 Tamże, k. 68.

239 Tamże, sygn. 136, k. 31.

240 Tamże, sygn. 757, k. 14-20.

241 Tamże, sygn. 759, k. 19.

242 Tamże, k. 40.

243 Tamże, k. 43-68.

244 Tamże, k. 108.

245 Tamże, k. 75-76.

246 Tamże, k. 77, 91.

247 CA MSWiA, zespół MZO, teczka nr 12, k. 2, 8, 18.

248 Tamże, k. 88, 126.

249 Według ustaleń Centralnego Komitetu Żydów w Polsce z sierpnia 1946 r. okupację niemiecką przeżyło w okupowanym kraju około 100 tys. Żydów polskich oraz 160 tys. tych, którzy schronili się na terenie ZSRR (AAN, zespół MAP, sygn. 788, k. 51). Znawczyni tematu Alina Cała podaje, że w szczytowym okresie repatriacji z ZSRR na terytorium Polski mogło przebywać ok. 280-300 tys. Żydów, z tego w latach 1946-1947 na Zachód wyemigrowało ok. 120 tys. osób (A. Cała, Mniejszość żydowska, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce..., s. 245).

250 A. Cała, H. Datner-Śpiewak, Dzieje Żydów w Polsce ..., dokumenty nr 11-14, s. 35 45.

251 CA MSWiA, zespół Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP). Gabinet Ministra, sygn. 41/233, teczka „Ulotki reakcyjnego podziemia 1946-1948”, k. 98.

252 Tamże, k. 97.

253 A. Cała, H. Danter-Śpiewak, Dzieje Żydów w Polsce..., dokumenty nr 5-10, s. 17, 27-34.

254 A. Cała, Mniejszość żydowska..., s. 251.

255 A. Cała, H. Datner, Dzieje Żydów w Polsce..., s. 11.

256 Zob. szerzej: I. Hurwic-Nowakowska, Żydzi polscy (1947-1950). Analiza więzi społecznej ludności żydowskiej, Warszawa 1996.

257 AAN, zespół MAP, sygn. 788, k. 3.

258 Tamże, k. 14-20.

259 Tamże, k. 6.

260 Tamże, k. 48.

261 Tamże, sygn. 790, k. 2.

262 Tamże, k. 3-4.

263 Tamże, k. 7.

264 Tamże, k. 67.

265 Tamże, sygn. 792, k. 1-10.

266 Tamże, k. 27.

267 Tamże, sygn. 795, k. 14.

268 Tamże, sygn. 788, k. 44, 131.

269 Tamże, k. 121-124.

270 Tamże, k 125.

271 K. Kersten, Pogrom kielecki — znaki zapytania, [w:] Polska — Polacy — mniejszości narodowe..., s. 157-168.

272 Tamże, s. 187.

273 AAN, zespół MAP, sygn. 788, k. 51.

274 Tamże, k. 53.

275 Tamże, sygn. 791, k. 2, 4.

276 Tamże, sygn. 794, k. 1-2.

277 Tamże, sygn. 791, k. 7-8.

278 Tamże, sygn, 788, k. 160-162.

279 Tamże, sygn. 793, k. 31.

280 Tamże, k. 21, 23.

281 Tamże, sygn. 790, k. 14-16.

282 A. Cała, H. Datner-Śpiewak, Dzieje Żydów w Polsce..., s. 82.

283 AAN, zespół MAP, sygn. 788, k. 211.

284 Tamże, k. 212.

285 Tamże, k. 213.

286 Tamże, sygn. 794, k. 52-56.